Coś więcej niż taniec

Tym razem w „szponach” tekst, którego tematem nie są aktualne problemy rugby, ale jego historia i tradycja. Tradycja zresztą stanowiąca element, który do tego sportu wielu przyciąga. Będzie o hace i jej podobnych rytuałach przedmeczowych.

rys. Wanda Bednarczyk

Haka to w świecie rugby trochę magiczne słowo. Gdy je słyszymy, gdy oglądamy ten przedmeczowy rytuał reprezentacji Nowej Zelandii, coś przenosi nas w miejscu i czasie. Odrywa od rzeczywistości i każe na moment zapomnieć nawet o nadchodzącym sportowym wydarzeniu, zanurzyć się w obcej kulturze. Haka przecież stanowi coś znacznie więcej niż tylko atrakcję meczów rugby. To rytuał, po który Maorysi od wieków sięgają w ważnych chwilach życia wspólnoty. Hakę tańczą na pogrzebach, ślubach, a nawet przy okazji wydarzeń politycznych (niedawno kilku członków nowozelandzkiego parlamentu wykonało ją podczas obrad tego organu w proteście przeciwko przyjęciu kontrowersyjnych przepisów).

Jednak ten rytualny taniec Maorysów dziś na świecie bardzo mocno kojarzony z rugby – cóż, zapewne dlatego, że to dyscyplina, w której Nowozelandczycy odnoszą największe sukcesy i przez telewizję dociera do największej publiczności. Haka w rugbowym wydaniu stała się już właściwie produktem. Elementem przyciągającym widzów przed ekrany telewizorów. Gdy jakiś czas temu rozważano organizację jednego ze spotkań Francji z Nową Zelandią na terenie Stanów Zjednoczonych, zastanawiałem się, co przyciągnęłoby widzów na stadion w większym stopniu – możliwość obejrzenia rugby na najwyższym światowym poziomie czy magia haki i czarnych koszulek. Zresztą, nie ma co szukać daleko, Bartek Ryś kiedyś wspominał, jak to jego niemal 80-letnią babcię (wraz z sąsiadkami) podczas Pucharu Świata przed kilku laty ściągały przed telewizor właśnie przedmeczowe rytuały All Blacks. Potem transmisję wyłączały 🙂

Haka jako przedmeczowy rytuał pojawiała się początkowo na wyjazdach (w Europie od pierwszego tournée drużyny maoryskiej w 1888–1889, podjęta potem przez pierwszą oficjalną reprezentację kraju odwiedzającą stary kontynent w 1905 – podczas wyprawy, która przyniosła im także przydomek All Blacks). W epoce telewizji stawała się stopniowo spektaklem, w ostatnich latach wyjątkowo zsynchronizowanym i właściwie wyreżyserowanym. Dostawała też specjalną oprawę – dość wspomnieć punktowe oświetlenie z ostatniego meczu w Paryżu między Francją i Nową Zelandią. Widz, który przychodzi na taki mecz i wchodzi na trybuny przed pierwszym gwizdkiem, ale po hace (i podobnie ten, który włącza telewizor w takim momencie) ma poczucie boleśnie spóźnionego.

Rugbowa haka stała się tematem samym w sobie i elementem wojny psychologicznej, zanim jeszcze zawodnicy wyjdą na boisko i czasami długo po tym, jak z niego zejdą. Ileż się mówiło o reakcjach przeciwników, konfrontacji Richarda Cockerilla czy uśmieszku Owena Farrella, ale także o hakowej taktyce Wayne’a Shelforda, która zaowocowała zakazem przekraczania podczas haki linii 10 m… Zresztą, przecież już w 1884 zawodnicy Nowej Południowej Walii protestowali, że to nie fair ze strony graczy nowozelandzkiej drużyny występującej w Sydney, że ci ich straszą. A w 1905 Walijczycy w Cardiff w odpowiedzi na hakę zaczęli śpiewać Hen Wlad Fy Nhadau, co podjęła cała publiczność (zapoczątkowało to zwyczaj odśpiewywania hymnów przed meczami, a pieśń stała się od tego momentu nieformalnym hymnem narodowym Walijczyków). A ja na zawsze zapamiętam Fields of Athenry w wykonaniu irlandzkich kibiców podczas haki przed meczem na Pucharze Świata w Japonii.

Swego czasu sam fakt wykonywania przez Nowozelandczyków haki budził kontrowersje. No bo jak to tak, my mamy hymn, a oni i hymn, i hakę? Oni się rozgrzewają i mobilizują, a my stoimy i marzniemy? W 1978 Walijczycy stwierdzili, że hymn gospodarzy musi być ostatnim akordem przedmeczowych uroczystości i w efekcie rywale z antypodów hakę odbyli w szatni przed wyjściem na boisko. Zdarzało się, że rywale zamiast przyjąć wyzwanie w spokoju, w międzyczasie sami się rozgrzewali. Dziś cultural challenges mają już miejsce w zasadach World Rugby. Stanowią ostatni akord przed pierwszym gwizdkiem sędziego, po hymnach. Wszystko po to, aby „chronić wyjątkowe tradycje kulturowe w rugby oraz podkreślić kluczowe wartości tej dyscypliny”.

Zasady World Rugby mówią o cultural challenges, a nie o hace, bo przecież nie tylko Maorysi mają swoje rytuały. Niektóre z ich zdarza nam się oglądać choćby w czasie transmisji z Pucharów Świata – Fidżyjczycy prezentują cibi, Tongijczycy – sipi tau, a Samoańczycy – siva tau. Pe’e z Wysp Cooka można było zobaczyć na Pucharze Świata w Rugby League. Tego typu rytuały mają liczne nacje o korzeniach polinezyjskich – w transmisjach z rugbowych wydarzeń tego nie widzimy, ale przecież każdy słyszał o hawajskim tańcu hula. W obecnym na Netfliksie swego czasu filmie „Zawodowiec” można zobaczyć rytuał z Nowej Kaledonii. A świat tych tańców nie ogranicza się do wysepek rozsianych na Pacyfiku. Mamy bowiem chociażby sagayan ludów polinezyjskiego pochodzenia mieszkających na filipińskiej wyspie Mindanao. Ba, polinezyjskie korzenie i swój grupowy rytuał (diha menalamba) mają Malgasze – i tu wracamy do rugby, bo to przecież sport narodowy na Madagaskarze, a menalambę oglądamy przed meczami reprezentacji tego kraju.

Co ciekawe, swoją „hakę” mogli mieć też gracze z Południowej Afryki czy Australijczycy. W Południowej Afryce posługiwano się zuluskim rytuałem indlamu prezentowanym w odpowiedzi na hakę podczas wyprawy do Nowej Zelandii w 1921 czy rewizyty All Blacks w 1928 – jednak ten akcent wraz z narastaniem apartheidu odszedł w zapomnienie. Z kolei gdy w 1908 pierwsi Wallabies popłynęli na serię meczów na Wyspy Brytyjskie, podczas długiej podróży statkiem (gdy w ramach treningu szuflowali węgiel pod pokładem), nie tylko wybrali swój przydomek, ale także postanowili prezentować przed meczami rytualne wyzwanie. To zaczerpnęli z klubu z Newton, a jego twórca miał ponoć inspirować się tradycjami aborygeńskimi (choć akurat australijscy Aborygeni, podobnie jak Zulusi, nie mają wiele wspólnego z Polinezyjczykami).

Przydomek australijskiej reprezentacji przetrwał do dziś, ale taniec zaginął w pomroce dziejów – gdy w 1925 Australijczycy w ten sposób odpowiedzieli na hakę, publiczność w Sydney rytuał gości z Nowej Zelandii przyjęła z powagą, natomiast z własnego się śmiała. Potem zaginął on w pomroce dziejów. Cóż, był krępujący choćby z tego powodu, jak traktowano ludność aborygeńską w Australii. Znamienna jest opinia pochodzącego z Australii studenta uniwersytetu oksfordzkiego Jerry’ego Portusa, który w 1908 oglądał mecz podróżników z reprezentacją swojej uczelni: Wydaje mi się to jakimś reliktem, bez którego moglibyśmy się obejść. Zawodnicy wyglądają głupio, gdy to wykonują, a druga drużyna wygląda jeszcze głupiej. Poza tym, co to oznacza? Mieszkałem w Australii całe życie i nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Na szczęście podobne opinie nie zabiły innych takich rytuałów. My, kibice rugby, mamy zatem przyciągający uwagę spektakl, którego korzenie sięgają dawnych wieków. Zaś dla jego uczestników to jest coś więcej niż tylko taniec…

Ps. A na deser link do filmiku z Pucharu Świata w 2003, gdy haka i sipi tau były wykonywane jednocześnie: https://youtu.be/qNWnvJFA9aw.

2 komentarze do “Coś więcej niż taniec”

Dodaj komentarz