W ostatnim tygodniu dwa wielkie święta rugby: turniej olimpijski, z którego z tarczą wracają przede wszystkim kadry Fidżi i Nowej Zelandii (ekipy z tych krajów zgarnęły po dwa medale, w tym po jednym złotym), oraz drugi test British & Irish Lions (który nie wynagrodził Brytyjczykom czwartych miejsc na igrzyskach – Springboks wyrównali w serii). Poza tym finał MLR i start Super6.
Igrzyska olimpijskie
Niezbyt sprzyjały polskim fanom rugby godziny rozgrywania turniejów olimpijskich. Poza sobotą i decydującą fazą turnieju kobiecego wielu z nas pozostawały powtórki. A było co oglądać (i w tym wszystkim trochę szkoda, że TVP nie znalazło czasu, by pokazać chociażby mecze finałowe – chyba że coś mnie ominęło).
Wśród mężczyzn błysnęły przede wszystkim dwie reprezentacje: Fidżi, które obroniło tytuł mistrzów olimpijskich (choć w składzie był tylko jeden zawodnik grający w Rio – kapitan Jerry Tuwai) i było zdecydowanie najlepszą drużyną w stawce, oraz Argentyna, która nieoczekiwanie wyszarpała medal olimpijski z rąk Brytyjczyków.
W grupie A już pierwszego dnia błysnęli Argentyńczycy. Co prawda ulegli Nowej Zelandii, ale wcześniej właściwie rozgromili Australię (do przerwy prowadzili 24:0, wygrali 29:19). W ostatniej kolejce sporo emocji mieliśmy w meczu Nowej Zelandii z Australią: Australijczycy prowadzili do przerwy 12:0, ale przegrali 12:14 i zajęli trzecie miejsce w grupie. W grupie B pierwszego dnia świetne wrażenie zrobili chyba Brytyjczycy, którzy oba swoje spotkania, z Kanadą i Japonią, wygrali zdecydowanie i do zera. Dla porównania – Fidżi w swoim pierwszym meczu na turnieju, właśnie przeciwko gospodarzom turnieju, miało największe kłopoty i wygrało tylko 24:19 po meczu, w którym sprawa zwycięstwa była otwarta do końca. Jednak drugiego dnia Fidżi właściwie zmiotło Brytyjczyków w meczu decydującym o pierwszym miejscu. W grupie C od początku dominowała Południowa Afryka, która w decydującym o pierwszym miejscu spotkaniu pokonała Stany Zjednoczone. Mały dramat przeżyła reprezentacja Irlandii, która bliska była awansu do ćwierćfinału, ale w samej końcówce zwycięskiego spotkania z Kenią (12:7) straciła przyłożenie i w małej tabeli drużyn z trzecich miejsc zajęła ostatecznie końcowe miejsce, oznaczające walkę o miejsca 9–12.
Faza play-off to rugby 7 w najlepszym wykonaniu. Komfortowe zwycięstwa odnieśli późniejsi finaliści: Nowa Zelandia, która pokonała Kanadę 21:10 (Kanadyjczycy jedyne punkty zdobyli pod koniec meczu), i Fidżi, które pokonało Australię 19:0 (tu z kolei długo Fidżi prowadziło tylko jednym przyłożeniem, ale w drugiej połowie rozstrzygnęło mecz na swoją korzyść). Prawdziwe dreszczowce mieliśmy w dwóch pozostałych meczach. Wielka Brytania już w pierwszej minucie meczu straciła kontuzjowanego kapitana Toma Mitchella, a po czterech minutach przegrywała 0:21. Jednak zanotowała fantastyczny powrót, wygrywając cały mecz 26:21. Jeszcze większe wrażenie zrobiła Argentyna, która mierzyła się z Południową Afryką (zdecydowanym faworytem spotkania byli Blitzboks). Argentyńczycy zaczęli mecz od straty przyłożenia w pierwszej minucie i czerwonej kartki w trzeciej. Jednak mimo osłabienia to oni zdobywali kolejne punkty i wyszli na prowadzenie 19:7. Dopiero w samej końcówce rywale zdołali zdyskontować przewagę liczebną – zdobyli karne przyłożenie (jedno z dwóch takich w tym turnieju), a po żółtej kartce Argentyńczycy na kilkadziesiąt sekund przed upływem 14 minut zostali na boisku tylko w piątkę. Mimo to zdołali dowieźć prowadzenie do końca i wygrali 19:14. Południowa Afryka ostatecznie musiała zadowolić się piątym miejscem.
W półfinale Argentyna zmierzyła się z Fidżi i choć jeszcze w pierwszej połowie odrobiła 12 punktów straty i schodząc na przerwę prowadziła 14:12, w drugiej nie zdobyła już ani jednego punktu i mistrzowie olimpijscy jednak pewnie wygrali 26:14 (jedyne swoje przyłożenie w turnieju zdobył w tym meczu Semi Radradra – przed zawodami był największą gwiazdą turnieju w mediach, w praktyce nie odegrał wielkiej roli, wchodząc z ławki tylko w trzech meczach). W drugim meczu Nowa Zelandia pokonała Wielką Brytanię 29:7, odbierając graczom z Albionu szansę na obronę srebrnego medalu z Rio (i poniekąd biorąc rewanż za tamten turniej: to porażka z Wielką Brytanią wepchnęła Nową Zelandię na Fidżi w ćwierćfinale).
W meczu o brązowy medal kolejny raz błysnęła Argentyna. Nie była faworytem w starciu z Brytyjczykami, ale choć straciła przyłożenie na samym początku, wyszła na prowadzenie i ostatecznie wygrała 17:12. Choć prosiła się o kłopoty w końcówce: na minutę przed końcem miała piłkę po przewinieniu Brytyjczyków na ich połowie, wybrała rozegranie karnego jako młyna i straciła w nim piłkę dając rywalom szansę na przechylenie szali na swoją korzyść. Zdołała jednak ją ponownie odzyskać i dowieźć prowadzenie do końca, a medal olimpijski jest na pewno wielkim sukcesem. Brytyjczycy zaś narzekają na obcięcie finansowania siódemek, które utrudniły im przygotowania.
W finale dostaliśmy starcie absolutnie hitowe, najlepszych drużyn w rugby 7 na świecie: Fidżi (mistrzów olimpijskich) i Nowej Zelandii (mistrzów świata i zwycięzców World Rugby Sevens Series). Fidżyjczycy świetnie w mecz weszli: przyłożenie na skrzydle, potem wykorzystanie błędu przy przyłożeniu obronnym i po paru minutach było 12:0. Nowozelandczycy zdobyli co prawda przyłożenie, ale Fidżi natychmiast odpowiedziało i zachowało 12 punktów przewagi (19:7). Na początku drugiej połowy Nowa Zelandia odrobiła część strat (19:12), ale potem długo gra nie przynosiła żadnych punktów. Obie drużyny świetnie broniły, żadna nie była w stanie przedostać się na pole punktowe rywali. Dopiero na trzy minuty przed końcem przełamanie przyniosła akcja Fidżi, która w praktyce przesądziła sprawę złotego medalu olimpijskiego. Choć Nowa Zelandia jeszcze próbowała, bez skutku, a w ostatniej akcji meczu Fidżi zamieniło rzut karny na próbę kopu na bramkę z drop goala. Waisea Nacuqu trafił po słupku (jedyne 3 punkty w całym turnieju) i obrońcy złota olimpijskiego wygrali 27:12. Drugi medal w historii występów Fidżi na igrzyskach, drugi złoty i drugi w rugby 7. Tym cenniejszy, że drużyna nie widziała rodzin od Wielkanocy, zamknięta przez większość czasu w hotelu w Suvie, z siłownią urządzoną ad hoc w jego garażu.
Po mężczyznach przyszła kolej na kobiety. Już w fazie grupowej mieliśmy sporo emocji. W grupie A walczyły zacięcie reprezentacje Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii i Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Faworytkami były Nowozelandki (mistrzynie świata i zwyciężczynie cyklu WRSS), które wygrały komplet meczów grupowych, ale o zwycięstwo nad Brytyjkami przyszło im zażarcie walczyć – po 5 minutach przegrywały 0:21, ale ostatecznie wygrały 26:21. Zacięty był też mecz Brytyjek z Rosjankami – te pierwsze wygrały dwoma punktami po przyłożeniu z podwyższeniem zdobytym już po upływie 14 minut. Wszystkie trzy drużyny awansowały do ćwierćfinału. W grupie B chyba największa niespodzianka fazy grupowej. Faworytkami tej grupy były Francuzki i Kanadyjki, tymczasem te ostatnie, niemal etatowo stające na podium w cyklu WRSS i medalistki poprzednich igrzysk, nie awansowały do ćwierćfinału. Uległy nie tylko Francji, ale też zaskakująco Fidżyjkom, i w obu wypadkach zwycięstwa ich rywalek były bezdyskusyjne. Kanada pokonała tylko Brazylię, ale w klasyfikacji drużyn z trzecich miejsc zajęła ostatnią lokatę – do przeskoczenia Rosjanek zabrakło im dosłownie jednego punkciku. Nieoczekiwanie pierwsze miejsce w tej klasyfikacji zajęły Chinki, które grały w grupie C. Bezkonkurencyjne tu były faworytki: Amerykanki i broniące złota olimpijskiego Australijki (w bezpośrednim spotkaniu Stany przegrywały 0:12, aby ostatecznie wygrać 14:12), a bez szans gospodynie, które trzy grupowe mecze skończyły z bilansem 7:94.
W ćwierćfinałach Chinki nie zrobiły jednak niespodzianki i uległy Francuzkom 10:24. Podobnie Rosjanki – trafiły w rozstawieniu najgorzej, jak się dało i zostały rozgromione przez Nowozelandki 36:0. Ciekawiej było w dwóch pozostałych meczach tej fazy turnieju. Fidżyjki sprawiły kolejną niespodziankę i wyeliminowały z walki o medale obrończynie złota olimpijskiego z Australii. Świetnie zaczęły spotkanie: po czterech minutach prowadziły 14:0, i choć od tego momentu nie zdołały zdobyć już ani jednego punktu, to skutecznie broniły się przed atakami rywalek. Australijki odrobiły w pierwszej połowie pięć punktów, a w drugiej zdołały przedrzeć się na pole punktowe Fidżi dopiero po blisko siedmiu minut bezskutecznych starań i ostatecznie przegrały 12:14. Najciekawiej zapowiadał się ćwierćfinał z udziałem Brytyjek i Amerykanek i tu również mieliśmy niespodziankę: Brytyjki świetnie zaczęły mecz, po pierwszej połowie prowadziły 14:0, a na początku drugiej było już 21:0. I choć Amerykanki zabrały się za odrabianie strat i wreszcie przełamały obronę rywalek, było za późno – przegrały 14:21. Australijki i Amerykanki walczyły potem tylko o piąte miejsce, na pewno niesatysfakcjonujące obu ekip, a w meczu o siódme Rosjanki uległy Chinkom.
W półfinałach niespodzianek nie było, choć w meczu Nowej Zelandii z Fidżi nie brakło emocji. Fidżyjki miały w nim faworyzowane rywalki na przysłowiowym widelcu. Po pierwszej połowie prowadziły 7:5, na początku drugiej powiększyły przewagę do 7 punktów, ale potem skuteczność odzyskały Nowozelandki i doprowadziły do remisu. Tuż przed upływem 14 minut Nowa Zelandia zdobyła przyłożenie, ale Fidżyjki zdołały odpowiedzieć po upływie regulaminowego czasu gry. I gdyby wykorzystały podwyższenie, awansowałyby do finału. Tymczasem w dogrywce przyłożenie zdobyły Black Ferns i to je czekała walka o złoto, a Fidżi pozostał udział w meczu o trzecie miejsce. W drugim, europejskim półfinale, Francuzki pokonały Brytyjki 26:19.
W meczu o brąz Fidżyjki pokonały Brytyjki 21:12 – w pierwszej połowie Brytyjki przez większość czasu były przy piłce, ale przegrały ją 14:5. W drugiej nie zdołały dogonić rywalek. Dla obu drużyn udział w tym meczu był sukcesem (w ostatnim sezonie WRSS żadna z tych drużyn ani razu nie znalazła się w najlepszej czwórce turniejowej, a w przedostatnim tylko raz wspięły się do niej Angielki). Fidżyjki dorzuciły brązowe medale do złota drużyny męskiej i zgotowały wielkie święto w swoim kraju – przed turniejem mało kto stawiał na to, że znajdą się na podium. Brytyjki natomiast skończyły turniej identycznie jak męska reprezentacja – z wielkim niedosytem, bo medal był na wyciągnięcie ręki. W finale mieliśmy powtórkę decydującego meczu z ostatniego Pucharu Świata w rugby 7. I podobnie jak przed trzema laty, Nowozelandki pokonały Francuzki – pewnie, 26:12. To pierwsze złoto Nowej Zelandii w rugby w historii igrzysk. A Black Ferns odrobinę przyćmiły All Blacks. Dla Francuzek to też spory sukces, bo chociaż były czwartą drużyną ostatniego cyklu WRSS, to miejsce na igrzyskach wywalczyły w ostatnim turnieju kwalifikacyjnym.
Na pewno zawód spotkał gospodarzy: męska drużyna zajęła przedostatnie, jedenaste miejsce (po niezłym meczu z Fidżi potem szło im już gorzej i nie powtórzyli nieoczekiwanego sukcesu z Rio, gdzie dotarli do półfinałów), a żeńska uplasowała się na samym końcu stawki. A w Kanadzie dodatkowy niesmak: z pracy wyrzucono jednego z trenerów zatrudnionych przez federację, Jamiego Cudmore’a, który pozwolił sobie w mediach społecznościowych na agresywne komentarze pod adresem kobiecej reprezentacji. Inna sprawa, że to tylko wycinek problemów Kanadyjczyków z traktowaniem zawodników.
British & Irish Lions
Po emocjach olimpijskich przyszedł czas na drugi mecz British & Irish Lions przeciwko reprezentacji Południowej Afryki. Choć wcześniej przynajmniej niektórzy nie próżnowali i narobili sporo hałasu. Od początku tygodnia Rassie Erasmus kontynuował rozgrywki w mediach społecznościowych, których zwieńczeniem było bezprecedensowe, godzinne video umieszczone w Internecie w czwartek, w którym były trener mistrzów świata wylał swoje żale związane ze spotkaniem sprzed tygodnia. Mocno się zapędził – oprócz wojenek z Gatlandem i obrony swojego wchodzenia na boisko podczas meczu jako chłopiec do podawania wody, głównym elementem jego wywodów był atak na sędziów prowadzących mecz i pokazanie bodaj trzydziestu decyzji, które uznał za błędne. Cóż, nawet jeśli niektóre z nich faktycznie uznać za błędy, to są one wpisane w sport i trudno usprawiedliwić taką postawę, niezgodną z duchem rugby. O tym ostatnim zresztą wciąż się sporo mówi, ale coraz mniej się go ogląda, a Erasmus w wojence psychologicznej przekroczył kolejną granicę. I jeśli tak to będzie wyglądało na szczytach sportu, co zobaczymy na boiskach na niższych poziomach? Zareagowało World Rugby, informując o podjęciu konsultacji z federacją południowoafrykańską w tej sprawie. Co gorsza, Erasmusa wsparł Siya Kolisi, który potwierdził, że czuje się gorzej traktowany na boisku niż jego vis-à-vis, Alun Wyn Jones. Z kolei mocno skrytykował Południowoafrykańczyka szef federacji australijskiej (najbardziej atakowany sędzia Nick Berry jest właśnie Australijczykiem).
W składach wybiegających na boisko w drugim spotkaniu obaj trenerzy dokonali po trzy zmiany w stosunku do pierwszego meczu. Wśród Lwów w podstawowej piętnastce pojawił się Conor Murray, a także Mako Vunipola i Chris Harris. Nadal w składzie meczowym nie znalazło się miejsce dla wyleczonego Finna Russella, którzy mogliby rozruszać atak Lwów – i to mimo konieczności przejścia przez Dana Biggara protokołów związanych z HIA po uderzeniu w głowę w pierwszym teście. Po stronie Springboks zmiana objęła dwóch filarów, a oprócz tego na pozycji wiązacza od początku meczu pojawił się Jasper Wiese, pierwszy raz w podstawowej piętnastce reprezentacji.
Znów mieliśmy twardy, zacięty mecz i znów dwie różne połowy. Pierwsza to wyrównana walka, w której liczba przepychanek na boisku i żółtych kartek była bardzo podobna do okazji na przyłożenia obu drużyn. Handré Pollard i Dan Biggar wymieniali się karnymi, a ponieważ Pollard raz spudłował, na prowadzeniu do przerwy byli Lions, 9:6. To oni w pierwszej części spotkania byli bliżsi przyłożenia, ale sędzia uznał, że Robbie Henshaw nie zdołał dotknąć piłką ziemi – kluczową rolę w obronie odegrał Siya Kolisi, kapitan Springboks, jeden z najlepszych graczy na boisku. Druga połowa już w zasadzie jednostronna: na początku Makazole Mapimpi pięknie pokonał trzech obrońców i zdobył przyłożenie dające gospodarzom prowadzenie 11:9. Co prawda Pollard spudłował podwyższenie, ale Biggar trafił z karnego w słupek i wynik pozostał bez zmian. Jak się potem okazało, kop Biggara był jedyną punktową szansą Lions w tej połowie. Springboks zdominowali przeciwników, zmuszali do błędów skutkujących karnymi, przeważali w maulach, wygrywali pojedynki w powietrzu. Po fantastycznym maulu i przekopie na pole punktowe zdobyli drugie przyłożenie (tym razem podwyższone), a potem kontrolowali grę, a Pollard co jakiś czas dokładał kolejne trzy punkty z karnych. I właśnie skutecznym karnym skończył spotkanie, w którym Południowa Afryka pokonała gości 27:9.
Niestety, spotkanie było wyjątkowo brzydkie, a nie pomagały liczne przerwy (każda połowa trwała w praktyce ponad godzinę, trudno nie mówić tu o nadużywaniu TMO). Były reprezentant Irlandii Tony Ward podsumował to wyjątkowo obrazowo: „Spotkanie jednych z najlepszych graczy na świecie w miejscu, w którym sędziowie, zarówno na boisku, jak i poza nim, mają większe znaczenie dla wyniku niż ci, których chcemy oglądać. Tymczasem gracze, niemal w komplecie, wracają do taktyki jaskiniowców, podążając za planem przygotowanym przez przereklamowanych, opętanych przez swoje ego trenerów.”
Oczywiście, są kontrowersje, bo i niesportowych zagrań było sporo. Wątpliwości brytyjskich kibiców budzi żółta (a nie czerwona) kartka dla Cheslina Kolbego za uderzenie Conora Murray’a w powietrzu (skutkujące bardzo niebezpiecznym upadkiem), uznanie drugiego przyłożenia Springboks, czy wysokie szarże Kolbego i de Klerka. Południowoafrykańczycy krytykują Maro Itoje za klęknięcie na szyi przeciwnika, podejrzewają o gryzienie Stuarta Hogga, a World Rugby wszczęło proces dyscyplinarny w sprawie podobnego wykroczenia Kyle’a Sincklera. Ale cóż, w serii 1:1. Decydujące spotkanie za tydzień. I myślę, że po sobotnim występie skrzydłowych Lions Gatlandowi trudno będzie znaleźć wymówkę, jeśli w składzie się nie znajdzie Josh Adams.
A kontuzja ramienia Justina Tipurica z pierwszego meczu Lions przeciwko Japonii okazała się znacznie groźniejsza niż w przypadku Aluna Wyna Jonesa: Walijczyka nie zobaczymy na boisku do końca roku.
Ekstraliga
Sezon skończył nam się kilka tygodni temu, tymczasem dopiero teraz zapadła decyzja w sprawie spotkania Master Pharm Rugby Łódź z Edach Budowlanymi Lublin rozegranego na początku marca. Łodzianie wygrali na boisku 34:10 i ten wynik został utrzymany, choć na ich korzyść zasądzono walkower – goście wystawili w wyjściowej piętnastce aż pięciu zawodników niepolskich, choć dozwolony limit jest mniejszy. Zdaniem lublinian limit jest niezgodny z prawem europejskim, nie powinien bowiem ograniczać liczby zawodników z innych krajów UE. KGiD z tym się nie zgodziło i wskazało przykłady z innych krajów oraz dyscyplin sportowych. Ponieważ to był drugi walkower dla Budowlanych w ciągu jednego sezonu, ukarano ich odjęciem aż 10 punktów w tabeli sezonu zasadniczego – spadli zatem w tabeli o jedno oczko, a ich kosztem awansowała na siódme miejsce Juvenia Kraków.
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. | Ogniwo Sopot | 18 | 77 |
2. | Master Pharm Rugby Łódź | 18 | 73 |
3. | Skra Warszawa | 18 | 64 |
4. | Orkan Sochaczew | 18 | 51 |
5. | Awenta Pogoń Siedlce | 18 | 43 |
6. | Lechia Gdańsk | 18 | 42 |
7. ↑ | Juvenia Kraków | 18 | 28 |
8. ↓ | Edach Budowlani Lublin | 18 | 26 |
9. | Arka Gdynia | 18 | 25 |
10. | Sparta Jarocin | 18 | 8 |
Ponadto podjęto inne rozstrzygnięcia, które mogą mieć skutki dla kolejnego sezonu. Oceniono stopień wywiązania się klubów ligowych z obowiązków dotyczących drużyn dziecięcych i młodzieżowych i ukarano aż siedem ekip (trzy ekstraligowe i cztery pierwszoligowe). Master Pharm Rugby Łódź, Skra Warszawa i Sparta Jarocin zostały ukarane zakazem transferów, zaś Posnania, Legia Warszawa, Rugby Białystok i Wataha Zielona Góra zakazem wystawiania zawodników niepolskich. Kary surowe, mają obowiązywać przez kolejny sezon, ale zapewne można spodziewać się odwołań. Zwłaszcza, że sama KGiD w orzeczeniu zwraca uwagę na dotkliwość karania w taki sposób drużyn, które były bliskie spełnienia wymogów (zwłaszcza w porównaniu z ekipami, którym było daleko) – jednak przecież te wymogi to przyszłość polskiego rugby…
Edach Budowlani Lublin nie zamierzają trzeciego sezonu z kolei skończyć na ósmym miejscu. Ogłosili właśnie nabytki na kolejny sezon z Południowej Afryki. Najwięcej uwagi przyciąga zatrudnienie nowego trenera, Hendrika Wentzela (Stanisław Więciorek będzie mu pomagać). Jest też dwóch nowych graczy – filar Barend Podgieter (zaliczył kilka meczów na najwyższym poziomie Currie Cup w barwach Eastern Province Kings, potem grał poziom niżej dla Griffons) oraz łącznik ataku James Campbell (w Varsity Cup reprezentował uniwersytet z Johannesburga, ostatnio w CSKA Moskwa).
Poznaliśmy terminarz kolejnego sezonu. Start Ekstraligi 21–22 sierpnia, a w pierwszej kolejce m.in. mecz mistrza z beniaminkiem (Ogniwo – Posnania) oraz mecz o Trofeum Królów (Skra – Juvenia). W jesiennych planach cztery spotkania reprezentacji, zaczynając od wrześniowego towarzyskiego meczu przeciwko Węgrom.
Drobne
W finale Major League Rugby, na niemal stuletnim stadionie Memorial Coliseum w Los Angeles, jednej z najbardziej emblematycznych aren sportowych w Stanach (dwukrotnie głównej arenie igrzysk olimpijskich), spotkały się drużyny LA Giltinis i Rugby ATL. Gospodarze mieli przewagę i swój debiutancki sezon zakończyli najlepiej jak można – tytułem mistrzowskim. Po 20 minutach było co prawda tylko 3:3, ale potem dwie efektowne, szybkie akcje w ciągu dwóch minut zaprezentowali Giltinis: obie zaczął jeden z ich australijskich gwiazdorów, 38-letni Matt Giteau, a skończył przyłożeniami skrzydłowy John Ryberg (w drugiej asystował jeszcze fantastycznym przebojem inny świetny Australijczyk, Adam Ashley-Cooper). Co prawda gracze z Atlanty odpowiedzieli przyłożeniem po maulu autowym, ale schodząc na przerwę przegrywali 10:15, a po przerwie najpierw Giteau dołożył 3 punkty z karnego, potem przyłożenie zdobył drugi skrzydłowy Giltinis, DTH van der Merwe (najskuteczniejszy zawodnik ligi – 11 przyłożeń w sezonie), Giteau podwyższył i znowu wykorzystał karnego i na 10 minut przed końcem było już 28:10. Chwilę później przy aplauzie publiczności Giteau zszedł z boiska (po raz ostatni w swej karierze), a mecz skończył się ostatecznie wynikiem 31:17. Zasłużony tytuł Giltinis, którzy byli najlepszą drużyną sezonu, zasłużone zwycięstwo w finale, bo zwłaszcza w drugiej połowie zupełnie zdominowali ekipę z Atlanty.
Trwa Currie Cup i nie brakuje w nim emocji. W ten weekend Lions nieoczekiwanie ulegli Pumas 33:36 (po pierwszej połowie prowadzili, ale w drugiej Pumas wykorzystali fantastycznie 10 minut gry w przewadze i wyszli na prowadzenie). Dwa bonusowe punkty osłodziły porażkę johannesburczyków, ale nie zmienia to kiepskiej passy Lions. Nie mogli też narzekać kibice Griquas, których ulubieńcy wygrali na wyjeździe z Sharks (37:27) – i to mimo pięciu żółtych kartek, zbieranych seriami, w związku z czym przez blisko 20 minut grali w trzynastkę lub nawet dwunastkę. Poza tym Western Province przegrało z Bulls 13:34 (pod koniec pierwszej połowy czerwoną kartkę zobaczył jeden z kapsztadczyków i odtąd widowisko było już jednostronne – trochę smutny powrót gospodarzy na stadion Newlands, z którym się już pożegnali, ale musieli wrócić na dwa weekendy z powodu przeniesienia testów Lwów do Kapsztadu i obawy o stan murawy na Cape Town Stadium). Na czele tabeli Griquas, a różną liczbę punktów z nimi mają Bulls. Poza tym w Południowej Afryce ogłoszono plan odmrożenia od 2 sierpnia amatorskiego rugby.
Ruszyło półzawodowe rugby w Szkocji. Amatorskie męskie rozgrywki mają zacząć się 4 września, a kobiece tydzień później, ale już w ten weekend wystartował najwyższy poziom męskiej rywalizacji – Super6. Pierwszy sezon tych rozgrywek przerwała przed ponad rokiem pandemia, oby drugi udało się skończyć – 10 kolejek sezonu zasadniczego ma się odbyć w ciągu niespełna dwóch i pół miesiąca, a finał ma być rozegrany 15 października. W pierwszym meczu, derbach Edynburga, Boroughmuir Bears pokonali Heriot’s 15:13. Potem Stirling County zremisowało 24:24 z Southern Kings z Borders, a Ayrshire Bulls (ostatni mistrz szkockiej Premiership z 2019) ulegli trzeciej edynburskiej drużynie, Watsonians, 21:26.
Bledisloe Cup i The Rugby Championship jednak ruszą: rząd Nowej Zelandii uznał mecze o Bledisloe Cup za istotne ekonomicznie i w związku z tym objął reprezentację Australii wyjątkiem pozwalającym na wjazd do tego kraju. Oczywiście, Australijczycy będą musieli legitymować się negatywnymi testami koronawirusowymi, ale ominie ich ścisła kwarantanna. Pierwszy mecz w Auckland 7 sierpnia (pierwotnie planowany był w australijskim Brisbane). Drugie spotkanie, już w ramach TRC, w Wellington, przyspieszone (już tydzień później, ale w niedzielę – w sobotę stadion był już wynajęty na festiwal piwa), a trzecie w australijskim Perth. Niestety, w Nowej Zelandii nie będą mogli pojawić się Argentyńczycy, a zatem mecze tych dwóch reprezentacji zapewne odbędą się w Australii. Rozmowy na temat przyjazdu reprezentacji Południowej Afryki wciąż trwają.
Swoją drogą, w pierwszym meczu o Bledisloe Cup nie zagra w barwach All Blacks Shannon Frizell, który właśnie stanął przed sądem pod zarzutem napaści w nocnym klubie. Federacja ukarała go zawieszeniem na dwa spotkania – drugim będzie właśnie mecz z 7 sierpnia.
Kadrę na The Rugby Championship powołali Argentyńczycy – aż 47 zawodników, z czego 12 z szansą na debiut. Wśród tych potencjalnych debiutantów jest aż czterech graczy, którzy właśnie wywalczyli brązowy medal olimpijski w rugby 7 w Tokio. Tylko siedmiu graczy (oraz tych czterech siódemkowiczów) ma kontrakty w Południowej Afryce – zdecydowana większość z Europy. A wczoraj wypadł z kadry jeden z najbardziej doświadczonych graczy, Tomás Cubelli. Z kolei Australijczycy cieszą się z szybkiego powrotu do zdrowia łącznika młyna Nica White’a, wyeliminowanego z gry przed serią spotkań z Francją.
W Anglii ogłoszono harmonogram rozgrywek Championship. Tym razem finału nie będzie, wracamy do formatu czysto ligowego, a w stawce 11 drużyn (nie ma Saracens, którzy awansowali do Premiership, a wracają London Scottish, którzy w ubiegłym sezonie wycofali się z rywalizacji). Kiepska wiadomość to wygaśnięcie umowy ze sponsorem tytularnym, Greene King IPA – RFU szuka nowego sponsora.
Drużyny z Premiership i URC planują przedsezonowe mecze rozgrzewkowe. Pierwsze już w końcu sierpnia, a najwięcej uwagi przyciągają mecze Ulsteru z Saracens (3 i 9 września), Leinsteru z Harlequins (10 września) i Munsteru z Exeter Chiefs (11 września). W planie m.in. też derby Coventry (Coventry Rugby przeciwko Wasps).
Sześcioletni kontrakt sponsorski z federacją Nowej Zelandii obejmujący reprezentacje tego kraju podpisała brytyjska grupa petrochemiczna Ineos. Umowa ma dać federacji prawdopodobnie około 8 mln dolarów i nie obejmuje głównego miejsca na koszulkach meczowych. Kontrakt budzi oburzenie ekologów – Greenpeace uważa, że w ten sposób Ineos próbuje się wybielić, bo jest jedną z firm o najbardziej szkodliwym wpływie na środowisko naturalne. Warto przy okazji wspomnieć, że federacja wciąż nie ma zgody na sprzedaż udziałów w All Blacks dla funduszu Silver Lake.
A w kraju grano na piasku. Nad morzem Sopot Beach Rugby (gdzie wśród mężczyzn zwyciężyła drużyna złożona z grających w Polsce Południowoafrykańczyków i Nowozelandczyków, a wśród kobiet Legia Warszawa), a w Łodzi Bierhalle Manufaktura Beach Rugby. Z kolei na plaży gdyńskiej turniej w formule 1×1 – tu zwyciężył Radosław Rakowski.
Z rynku transferowego: Edynburg nie tylko traci zawodników, ale i pozyskuje – dołączą do niego dwaj argentyńscy gracze ataku z bogatym doświadczeniem reprezentacyjnym, byli zawodnicy Jaguares, ostatnio grający w Top 14 – Emiliano Boffelli i Ramiro Moyano (ten pierwszy dopiero po TRC, na który został powołany). Do Leicester Tigers trafi Hosea Saumaki – jeden z Tongijczyków, którzy w ubiegłym miesiącu zadebiutowali w reprezentacji kraju, a ostatnie lata spędził w japońskich Canon Eagles. Wiadomo, gdzie w Japonii zagra południowoafrykański łącznik ataku Elton Jantjies – będzie zawodnikiem NTT Docomo Red Hurricanes Osaka.
Zapowiedzi
To chyba najbardziej wakacyjny z możliwych weekendów. Choć nie bez rugby i to na najwyższym poziomie. Przede wszystkim za tydzień rozegrany zostanie trzeci, ostatni test w ramach wyprawy British & Irish Lions do Południowej Afryki, decydujący o wyniku serii. Inna trzymeczowa seria będzie dla odmiany miała swój początek: w pierwszym meczu o Bledisloe Cup zmierzą się Nowa Zelandia i Australia.
Poza tym na północy grają przede wszystkim w Rosji i Szkocji. Na południu za to rozgrywki ligowe pełną parą: w Południowej Afryce Currie Cup, w Australii powoli zbliżają się do końca rozgrywki klubowe w prowincjach, a w Nowej Zelandii rusza NPC czyli prowincjonalne mistrzostwa kraju (do poprzedniego sezonu funkcjonujące pod nazwą Mitre 10 Cup, teraz z nowym sponsorem tytularnym – jako Bunnings NPC).
Napiszę to co zawsze czyli: OTWÓRZCIE RUGBY NA ŚWIAT!!! TEN SPORT JUZ DAWNO NIE JEST ELITARNY. CZAS SKOŃCZYC Z TA SZOPKĄ
Ja oglądałem wszystkie mecze mężczyzn i kobiet, nawet te o dalsze miejsca. Wszystko było na Eurosport Player, chociaż godziny meczów grupowych były dość zabójcze. Jak ktoś ma Playera to te mecze nadal można sobie odtworzyć.
Co do meczu Lwów z RPA, to samego spotkania nie widziałem, ale tak dużo się o tym mówi, że ciężko to zignorować. Im więcej czytam o meczu tym częściej zastanawiam się co to ma wspólnego z dżentelmeńską grą. Zdjęcie na którym Hogg wgryza się w ramię przeciwnika jest już praktycznie wszędzie. Ten sport serio jest uważany za elitarny??? Oni nie chcą dopuścić plebsu do gry a sami są plebsem. Elita jak z koziej dupy trąba, jak to mawiała moja babcia;)
Te przepychanki w pierwszej połowie wyglądały bardzo słabo. Jednak dla mnie najgorsze jest to, co zrobił Erasmus przed meczem. Epizodu z Hoggiem nie zauważyłem w trakcie meczu, a samo zdjęcie dowodu nie stanowi – wypadałoby wyszperać jakiś materiał filmowy. Ale żółtych kartek powinno tam być więcej (i w efekcie drugiej Kolbe powinien wylecieć z boiska).