Za nami dwa ważne wydarzenia. Nasza kobieca reprezentacja rozegrała pierwszy turniej mistrzostw Europy – w Algarve zajęła czwarte miejsce. Na obronę tytułu mistrzowskiego się nie zanosi, ale wygrane z Belgijkami i Czeszkami cieszą, a wynik daje niezłe rozstawienie w turnieju w Krakowie. Rozdano też medale w Ekstralidze – w finale, który był raczej kiepską reklamą rugby, Budo 2011 Aleksandrów Łódzki pokonało Ogniwo Sopot.
Rugby Europe Sevens / Reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet
W miejscowości Vila Real de Santo António w portugalskim regionie Algarve rozegrano pierwszy z dwóch turniejów Rugby Europe Sevens na poziomie Championship – z udziałem naszej kobiecej reprezentacji, która broni tytułu mistrzowskiego wywalczonego przed rokiem w Krakowie (ale za to bez udziału męskiej, która rok temu spadła na poziom Trophy). W fazie grupowej Polki napotkały Rumunki, Czeszki i Belgijki – niewygodne rywalki, co pokazały niedawne turnieje kwalifikacyjne do WRSS (w Stellenbosch Polski przegrały z tymi dwiema ostatnimi drużynami). Trener Janusz Urbanowicz przed turniejem wskazywał, że sukcesem w mistrzostwach będzie miejsce w gronie najlepszych trzech drużyn zdobywających awans do challengera przed kolejnym sezonem WRSS. Wskazywał też na urazy dziewczyn (wciąż nie było w składzie kapitan Karoliny Jaszczyszyn, nie grała w Portugalii również Anna Klichowska).
Turniej zaczął się jednak dla nas świetnie. Pierwszymi rywalkami, na rozgrzewkę, były Rumunki (z zaczynającą swoją reprezentacyjną karierę siostrą Taylora Gontineaca, Olivią-Rose). Już w pierwszej minucie Natalia Pamięta znakomicie oszukała rywalki i prowadziliśmy 7:0. Chwilę potem Pamięta znakomicie rozpoczęła akcję i rozprowadziła Sylwię Witkowską. Przez resztę pierwszej połowy Polki dominowały nad Rumunkami, dorzuciły dwa przyłożenia (Tamara Czumer-Iwin po prawej i Witkowska mimo wiszącej na niej rywalki po lewej; niestety bez podwyższeń) i do przerwy było 24:0. Po przerwie lepiej zaczęły Rumunki, które twardo broniły, a gdy odzyskały piłkę, Małgorzata Kołdej nie dogoniła na skrzydle Any-Marii Atomi. Ale chwilę później Kołdej zrobiła przynajmniej kilkanaście metrów mimo rywalki trzymającej jej za koszulkę, akcję skończyła Ilona Zaiszliuk, ta sama zawodniczka dorzuciła kolejne przyłożenie, a ostatnie zaliczyła Kołdej. W efekcie Polki pewnie wygrały 43:5, a niewątpliwą bohaterką spotkania była Natalia Pamięta.
Znacznie cięższą przeprawę Polki miały w drugim meczu grupowym, na szczęście także wygranym. Grały z Czeszkami i od początku dominowały na boisku, ale długo konstruowana akcja doprowadziła do straty na połowie rywalek, a te wyprowadziły błyskawiczną kontrę i zrobiło się 0:7. Chwilę potem stratę po wznowieniu odnotowała Ilona Zaiszliuk i znów Czeszki błyskawicznie ukąsiły prawym skrzydłem. Na szczęście na tych dwóch licznik błędów naszej reprezentacji się zatrzymał. Na sam koniec pierwszej połowy stratę zmniejszyła Katarzyna Paszczyk, która przebiła się lewą stroną – do przerwy było 5:12. Drugą połowę Polki zaczęły jak pierwszą – posiadanie piłki, mimo obrony Czeszek posuwanie się do przodu, sporo karnych. Strata piłki na szczęście tym razem nie miała konsekwencji – Polki błyskawicznie ja odzyskały, jedna z rywalek zarobiła żółtą kartkę, a Julia Druzgała doprowadziła do remisu. Wznowienie wygrały Polki i zaowocowało to przyłożeniem Małgorzaty Kołdej. A po kolejnym wznowieniu też udało się piłkę odzyskać i skończyć mecz wygraną 17:12.
Polki wzięły również rewanż na Belgijkach, w ostatnim meczu grupowym, bardzo ważnym (dał nam wygraną w grupie i znacznie łatwiejszego rywala w ćwierćfinale niż Francuzki, z którym przyszło potem grać – i przegrać – Belgijkom). Pierwsza połowa ułożyła się dla naszych zawodniczek znakomicie i żałować należy jedynie chybionych podwyższeń. Belgijki nie były w stanie wyjść z własnej połowy, już tuż po pierwszym gwizdku Ilona Zaiszliuk była o włos od świetnego przechwytu, a konsekwentna presja na rywalkach owocowała odzyskiwaniem piłki i możliwością konstruowania własnych akcji, w których dwukrotnie prawym skrzydłem przedarła się Małgorzata Kołdej (szarża kończąca pierwszą połowę w jej wykonaniu, wyrzucająca rywalkę za boisko, też była warta uwagi). W efekcie do przerwy było 10:0. A drugą połowę zaczęły Polki jeszcze lepiej, bo od przyłożenia po minucie gry – akcję wyprowadziła Julia Druzgała, a hat-tricka w jej efekcie dopełniła Kołdej. Co prawda Belgijki wreszcie odpowiedziały przy drugiej swej wizycie pod naszym polem punktowym i zrobiło się 17:7, a potem atakowały i m.in. Marta Morus zobaczyła pechową żółtą kartkę, jednak wynik się już nie zmienił.
W ćwierćfinale rywalkami Polek były Niemki, a więc drużyna znacznie niżej notowana. Zaskoczenia nie było – w pierwszej połowie przeciwniczki były na połowie Polek tylko przez moment po kopie na początek gry. Potem nasze zawodniczki zdobyły trzy szybkie przyłożenia (na sam początek Patrycja Zawadzka, potem Sylwia Witkowska, obie po akcjach ze sporym udziałem Ilony Zaiszliuk, a następnie Katarzyna Paszczyk, świetnie obsłużona przez Hannę Maliszewską). Niemki nawet mając serię karnych w okolicy połowy boiska i grając z przewagą jednej zawodniczki nie były w stanie nam zagrozić. Druga połowa zaczęła się kiepsko – przegrany aut, druga żółta kartka, ale rywalki też popełniały błędy i Małgorzata Kołdej bezlitośnie to wykorzystała. Niemki atakowały, ale nasze skutecznie broniły, a na koniec dobiły rywalki po świetnej akcji Julianny Schuster – wygrały 31:0.
W półfinałach Polki były jedyną drużyną spoza WRSS – ich rywalkami były Brytyjki, które we wcześniejszej fazie wyeliminowały Hiszpanki (drugą parę półfinałową tworzyły dwie chyba najlepsze obecnie europejskie drużyny, Irlandia i Francja, choć Irlandki przyjechały tutaj bez swoich największych gwiazd i w tym meczu przegrały 0:29). Zawodniczki z Albionu przerwały serię wygranych naszej drużyny – pierwsze przyłożenie dla naszych rywalek zdobyła wschodząca gwiazda Isla Norman-Bell, co prawda zaraz potem po sprytnym zagraniu Ilony Zaiszliuk Małgorzata Kołdej zdobyła przyłożenie i był remis 7:7, ale rywalki wykorzystały osłabienie naszej drużyny po żółtej kartce Sylwii Witkowskiej, a potem straconą przez nasze zawodniczki piłkę w ataku i pierwszą połowę Polki przegrały 7:21. Drugą część spotkania nasze zawodniczki zaczęły z animuszem, na początku wygrały aut rywalek, ale piękna szarża na Kołdej i kontra Brytyjek pozbawiły nas nadziei na zwycięstwo. Jeszcze chwilę potem znakomicie pędziła skrzydłem Katarzyna Paszczyk, którą rywalka powstrzymała szarżą na szyję (cóż, rzut karny i żółta kartka w takich sytuacjach wydaje się nieadekwatną karą), jednak punktów nie było, a Angielki mimo osłabienia odzyskały piłkę, a potem po akcji, w której sporo było po naszej stronie chybionych szarż, ustaliły wynik na 7:31.
O trzecie miejsce Polki grały z Irlandkami. Po wyrównanym początku Julia Druzgała znakomitym kopem rozpoczęła akcję Polek zakończoną przyłożeniem Natalii Pamięty i żółtą kartkę jednej z rywalek. Niestety, okresu gry w przewadze Polki nie wykorzystały do podwyższenia wyniku, za to po dwóch minutach to Polki zostały osłabione po żółtej kartce Hanny Maliszewskiej. Irlandki były bezlitosne i zorganizowały szybką akcję zakończoną przyłożeniem – do przerwy było 7:5 dla Polek. Druga połowę Irlandki zaczęły od konstruowania długiej akcji, którą zakończyły wyjściem na prowadzenie – a potem Polki nie mogły wyjść z własnej połowy, traciły piłkę, a Irlandki zdobywały przyłożenia i na koniec zrobiło się 7:20.
Czwarte miejsce w turnieju jest dobrym wynikiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę poprzednie wiosenne występy naszej drużyny – jedyne porażki w Portugalii Polki odniosły z ekipami na stale grającymi w WRSS, zyskały bardzo dobre rozstawienie przed kwalifikacjami olimpijskimi i wreszcie zyskały dobrą pozycję w walce o awans do challangera do WRSS (spośród drużyn, które nie uczestniczą w tych rozgrywkach, zajęły najwyższą lokatę). W Krakowie za dwa tygodnie Polki w grupie zagrają z Niemkami, Portugalkami i Turczynkami lub Norweżkami (zależnie od tego, która z tych dwóch drużyn będzie lepsza w przyszłotygodniowym turnieju grupy Trophy) – to wszystko są drużyny, z którymi należy wygrać.
A turniej wygrały ostatecznie Francuzki, które w finale wygrały z Wielką Brytanią 19:7.
W męskim turnieju już w fazie grupowej były emocje – w jednej grupie znalazły się trzy ekipy z WRSS (Francja, Irlandia i Wielka Brytania). Komplet wygranych odnieśli Irlandczycy, jednak wszystkie te trzy ekipy wywalczyły awans do ćwierćfinałów, a tam – wszystkie trzy pokonały swoich przeciwników. Czwarta spośród europejskich ekip w światowej elicie, Hiszpania, w ćwierćfinale uległa natomiast Gruzji (która z grupy eliminacyjnej wyszła z dwoma porażkami na koncie!). Gruzini kolejną niespodziankę sprawili w półfinale, w którym pokonali Francuzów, i w finale spotkali się z Irlandczykami. Tych już nie przemogli, ulegli 10:19, a trecie miejsce przypadło Francuzom. Poziom bardzo wyrównany, przynajmniej w czołowej ósemce–dziewiątce. Litwini, którzy niedawno ogrywali nas w Szawlach, zajęli w Algarve 10. miejsce.
W ramach Rugby Europe Sevens rozegrano też turnieje kobiet i mężczyzn na trzecim poziomie rozgrywek, Conference 1. Oba odbyły się w Belgradzie. Wśród kobiet triumfowały Szwajcarki, które w finale pokonały Andorę, a trzecie miejsce przypadło Słowaczkom. Wśród mężczyzn w finale Turcja wygrała z Monako, trzecie miejsce zaś zdobyła Austria.
Ekstraliga
W Ekstralidze nadszedł czas podziału medali. Finał pierwszy raz został rozegrany w Aleksandrowie Łódzkim i Budo 2011 zapewnili, że złote medale pozostały w tym mieście. Ogniwo Sopot żegnało się tym meczem z wieloletnim trenerem Karolem Czyżem (ma go zastąpić Tom Fidler) i Stanisławem Niedźwieckim. Sam mecz nie porwał – praktycznie nie było w nim szybkich, płynnych akcji, oglądaliśmy rugby bardzo fizyczne i na dodatek pełne błędów. Dość powiedzieć, że przyłożenie padło w tym meczu tylko jedno, zaś młynów było 21 (z czego 2/3 w drugiej połowie), a karnych 31 – i jednych, i drugich więcej niż zdobytych przez obie drużyny punktów.
Już na początku meczu mieliśmy przedsmak tego, co nas czeka: Budo po karnym miało aut w pobliżu pola punktowego gości, ale go przegrało – w pierwszej połowie zdarzyło się to jeszcze raz, a w drugiej połowie swoje auty gracze z Aleksandrowa przegrywali raz za razem. Wkrótce potem padło jedyne przyłożenie w meczu – świetne przeniesienie gry kopem przez sopocian, bardzo krótki (i chyba nazbyt pochopny) wykop Kamila Brzozowskiego w aut, a w efekcie przyłożenie zaliczył Robert Olszewski. Wojciech Piotrowicz chybił podwyższenia. Potem punkty padały z kopów – Brzozowski trafił z karnych dwukrotnie, Piotrowicz raz, i pierwsza połowa skończyła się wynikiem 6:8.
W drugiej połowie, w których płynnych akcji było jeszcze mniej niż w pierwszej, a błędów – jeszcze więcej, długo ten wynik się utrzymywał. Co prawda na samym początku Dwayne Burrows pomknął jak strzała za kopem w pole punktowe Budo, ale przyłożył piłkę już za linią końcową boiska. Potem gospodarze wydawali się przeważać, ale na początku kop z karnego w aut nawet nie zbliżył się do linii bocznej boiska, a gdy przy kolejnych takich okazjach mieli auty, seriami je przegrywali (a nawet gdy raz wygrali – stracili piłkę moment później). Drużyny niemal nie gościły pod polami punktowymi przeciwników, a i kopacze mieli fatalne serie: zarówno Brzozowski, jak i Piotrowicz spudłowali po dwa razy. Na kwadrans przed końcem Vaha Halaifonua zobaczył żółtą kartkę, a kilka minut później Brzozowski wreszcie trafił z karnego, dając gospodarzom jednopunktowe prowadzenie. Moment później Ogniwo zostało na boisku w trzynastkę po żółtej kartce rezerwowego Łukasza Anuszkiewicza. Budo krótką chwilę podwójnej przewagi zmarnowało przegrywając kolejny aut, ale już po powrocie Halaifonuy z ławki kar Brzozowski dorzucił kolejnego trafionego karnego. Ogniwo wtedy wyprowadziło jeden ze swoich nielicznych ataków na połowie rywali, ale skończył się niczym. Co ciekawe, gdy do końca czasu gry pozostawały sekundy, Budo wybrało rozegranie karnego przez kop w aut – co było ryzykownym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę historię ich autów w tym meczu. Na szczęście dla gospodarzy to był jeden z tych nielicznych autów, który wygrali i mogli skończyć mecz. Zwyciężyli 12:8.
Cóż, niestety moje życzenie, aby finał był szansą do pokazania kibicom ładnego, efektownego rugby, nie spełniło się. Kiepskie tempo, wiele błędów, gwizdek sędziego niemal nie milkł. Niemniej mistrza Polski wyłoniono, wygrała drużyna chyba faktycznie odrobinę lepsza, a Budo 2011 Aleksandrów Łódzki wróciło (pod zmienioną nazwą) na szczyt po pięciu latach od zdobycia ostatniego tytułu.
Dzień wcześniej, w sobotę, w Sochaczewie grano o brąz – Orkan Sochaczew rywalizował z Edachem Budowlanymi Lublin i było tu na pewno ciekawiej niż w Aleksandrowie. Gospodarze zaczęli z dużym impetem, ale już po paru minutach nadziali się na kontrę, po której pierwszą okazję do przyłożenia mieli lublinianie. Potem wyrównana gra toczyła się w środku boiska, a dopiero po niemal 20 minutach pierwsze punkty na tablicę wyników wprowadził Nkululeko Ndlovu po karnym. Pierwsze przyłożenie padło kilka minut później – na prowadzenie 7:3 wyszedł Orkan po przyłożeniu Krystiana Mecheckiego, kończącego fantastyczną akcję lewym skrzydłem z przynajmniej trzema podaniami na offloadzie. Ndlovu i Pieter Steenkamp wymienili się karnymi, a tuż przed końcem pierwszej połowy przewagę punktową zdobyli lublinianie – zrobiło się 13:10 po szybkiej akcji skrzydłem zawodników młyna (Marzuqa Maarmana i Kudakwashe Nyakufaringwy). Orkan jeszcze przed gwizdkiem wyrównał z karnego i do przerwy było 13:13. Po przerwie mecz wyglądał już inaczej – choć obie drużyny konstruowały akcje, to punktowała tylko jedna z nich, gospodarze. Po dziesięciu minutach gry wyszli na prowadzenie 20:13, potem Steenkamp dorzucił trzy punkty z karnego. Lublinianie walczyli o zniwelowanie straty, ale kilka minut przed końcem rozstrzygnął ten mecz ostatecznie Marcin Krześniak (który w tym meczu wrócił do gry po kilku miesiącach przerwy). Goście mieli jeszcze sporą szansę na punkty, ale nie zdobyli ich i to Orkan sięgnął po brązowe medale mistrzostw Polski, wygrywając 30:13 (wynik chyba ciut za wysoki w porównaniu z obrazem gry).
Top 14
We Francji rozegrano półfinały ligi Top 14 – oba zorganizowano w San Sebastián, hiszpańskim mieście nad Zatoką Biskajską, stolicy jednego z baskijskich regionów. To zresztą nie pierwszy przypadek wypadu Top 14 za południową granicę – w 2016 finał ligi rozegrano na Camp Nou w Barcelonie, a w tym sezonie Bajonna zagrała w San Sebastián jedno ze swoich domowych spotkań.
W piątek Tuluza grała z Racingiem 92. Dwie potęgi, ale pojedynek był kompletnie jednostronny. Przez pierwsze 20 minut co prawda żadne punkty nie padły, ale potem dwa ciosy jeden po drugim wyprowadzili gracze z Tuluzy – wynik otworzył znakomitą akcją Mathis Lebel, a chwilę potem po fatalnym błędzie paryżan przy własnym aucie na własnym 5 m było już 14:0. Do przerwy ekipa z południa Francji prowadziła 17:0, a po przerwie dalej budowała przewagę – kolejny karny Thomasa Ramosa (w sumie 16 punktów z kopów, do tego świetne 50:22 przy ostatnim przyłożeniu swojej drużyny), a potem znowu dwa przyłożenia jedno po drugim (zaimponował zwłaszcza Antoine Dupont świetną asystą przy drugim z nich). Było już 34:0 i to był prawdziwy pogrom. Paryżanie zdołali odpowiedzieć dopiero 10 minut przed końcem po szalonej akcji (najpierw Tuluza błyskawicznie zaatakowała po odzyskaniu piłki, ale w kluczowym momencie podanie trafiło w ręce rywali i kapitan Racingu Gaël Fickou zdobył przyłożenie). Potem dorzucili kolejne 7 punktów, ale to już było zdecydowanie za późno, a Tuluza ostatecznie wygrała 41:14.
Drugi półfinał to były atlantyckie debry pomiędzy La Rochelle i Bordeaux. Wynik otworzył karnym Matthieu Jalibert, ale to były jedyne punkty Bordeaux w pierwszej połowie, podczas gdy zdobywcy Champions Cup zaliczali przyłożenie za przyłożeniem i do przerwy prowadzili 21:3. Początek drugiej połowy przyniósł rywalom nadzieję – po rzucie karnym i karnym przyłożeniu zmniejszyli dystans do ośmiu punktów i mieli przez 10 minut przewagę liczebną. Jednak nie zamienili jej na punkty, a Antoine Hastoy potem dorzucił kolejne trzy punkty dla roszczelczyków, którzy ostatecznie wygrali 24:13.
Będziemy mieli zatem w finale powtórkę z 2021 – wtedy górą była Tuluza. Dla La Rochelle to był jak dotąd jedyny występ w finale – dwukrotni zdobywcy Champions Cup w ostatnich latach wciąż czekają na pierwszą okazję do wzniesienia Bouclier de Brennus.
A swoją drogą – Tuluza w tym sezonie zgarnęła już tytuły mistrzów Francji w kategoriach U16, U18 i U21.
Super Rugby Pacific
W ćwierćfinałach Super Rugby Pacific mieliśmy cztery starcia ekip nowozelandzkich z rywalami z innych krajów (trzema z Australii i jednym z Fidżi). Poza pojedynkiem Brumbies z Hurricanes pozostałe trzy mecze rozgrywano w Nowej Zelandii i tamtejsze drużyny były ich zdecydowanymi faworytami – tym bardziej, że w całej historii Super Rugby nowozelandzka drużyna nie przegrała meczu play-off na swoim terenie z rywalem z Australii (a tym bardziej Fidżi).
Te przewidywania się potwierdziły. W piątek Blues pokonali w Auckland australijskich Waratahs 41:12. Co prawda to Australijczycy zdobyli pierwsze przyłożenie w tym spotkaniu na samym początku meczu, ale potem punktowali już niemal do końca wyłącznie gospodarze. Do przerwy prowadzili 17:7, a po przerwie dorzucili kolejne trzy przyłożenia i na 10 minut przed końcem było 38:7. Dopiero wtedy gracze z Sydney zdołali drugi raz przedrzeć się na pole punktowe gospodarzy, ale było zdecydowanie za późno, aby myśleć tu o zmianie wyniku. Cóż, pewnie nie o takim pożegnaniu z Waratahs marzył Michael Hooper, który grał tu ponad dekadę. Z kolei Mark Telea zdobył już swoje 12 przyłożenie w tym sezonie.
Sporo emocji było w meczu najlepszej drużyny fazy zasadniczej, Chiefs, z australijskimi Reds (jedyną drużyną, która w fazie zasadniczej potrafiła wygrać z gospodarzami tego ćwierćfinału). Tu też pierwsze przyłożenie zdobyli Australijczycy (Suliasi Vunivalu), ale choć dorzucili jeszcze w pierwszej połowie drugie, Tom Lynagh zawodził z kopów i w efekcie do przerwy zamiast prowadzić jednym punktem, przegrywali z gospodarzami 10:16 – z czego 11 punktów Chiefs zdobyli za sprawą kopów Damiana McKenziego, a jedyne przyłożenie w ostatniej akcji przed przerwą. Po przerwie co prawda McKenzie powiększył przewagę Chiefs do 9 oczek, ale ekipa z Queenslandu ją odrobiła: Vunivalu zdobył drugie swoje przyłożenie, Lynagh dwa razy trafił między słupy i na 20 minut przed końcem zrobiło się nieoczekiwanie 19:20. Końcówka należała jednak do gospodarzy, którzy zdobyli w ostatnich minutach 10 punktów i wygrali 29:20 (a McKenzie skończył mecz z 19 punktami na swoim koncie).
Jedyna wyspiarska drużyna w ćwierćfinałach, Fijian Drua, miała przed sobą bardzo trudne zadanie – grała z potęgą z Christchurch, Crusaders i to na dodatek właśnie na Wyspie Południowej. Zaskoczenia nie było – Nowozelandczycy rozbili rywali 49:8, aplikując im siedem przyłożeń i właściwie ani przez moment nie będąc zagrożonym. Cóż, Drua wygrała w tym sezonie z Crusaders, ale było to na własnym boisku i z osłabionymi przeciwnikami. Teraz już ekipa Scotta Robertsona na żadne ryzyko sobie nie pozwoliła.
Australijskim rodzynkiem w półfinałach będą Brumbies – jako jedyni ze swojego kraju grali półfinał na własnym boisku i także jako jedyni pokonali nowozelandzkiego rywala, Hurricanes, 37:33. Tu emocji było naprawdę sporo, drużyny aż sześciokrotnie zmieniały się na prowadzeniu, a na końcu mieliśmy nieuznane w kontrowersyjnych okolicznościach przyłożenie Canes. Pierwsza połowa była zdecydowanie na korzyść Australijczyków – choć to goście zdobyli pierwsze przyłożenie, a potem dokładali kolejne punkty z karnych, Brumbies zdobyli trzy przyłożenia i wygrali tę część spotkania 25:16 (z czego 15 punktów zdobył dla nich Jack Debreczeni). Drugą połowę zaczęli jednak fatalnie i po 20 minutach przegrywali 25:33 (m.in. wskutek takiego niesamowitego przyłożenia Devana Flandersa: https://twitter.com/i/status/1667485984152498176). Ruszyli do odrabiania strat, ale początkowo udało im się zniwelować tylko część z nich – po przyłożeniu zrobiło się 30:33. Potem kilka razy rezygnowali z kopów na bramkę z karnych grając o większą pulę i wysiłek się opłacił – kilka minut przed końcem wyszli na prowadzenie 37:33. To jednak nie był koniec dramatu – Ardie Savea w ostatniej akcji był przekonany, że zdobył przyłożenie, jednak sędziowie podjęli decyzję, że przyłożenia nie było i sprawdzali, czy TMO nie da dowodu przeciwnego. Jedno z ujęć było mocno niejednoznaczne, jednak swojej decyzji nie zmienili, a Savei, dla którego ten mecz okazał się ostatnim dla nowozelandzkiej drużyny, trudno było się z tym pogodzić.
Skład półfinałów: Crusaders – Blues i Chiefs – Brumbies.
Z kraju
W ten weekend rozstrzygnęło się nie tylko to, kto wygrał Ekstraligę, ale poznaliśmy także zwycięzców na niższych poziomach rozgrywkowych. W I lidze rozegrano finał i mecz o trzecie miejsce. W tym pierwszym Budowlani Commercecon Łódź zdecydowanie pokonali Spartę Jarocin – wygrali 53:15, zdobywając aż osiem przyłożeń. To oznacza powrót łodzian do Ekstraligi po czterech sezonach przerwy i zarazem powrót Ekstraligi do Łodzi po półrocznej przerwie (od momentu przeprowadzki Budo 2011 do Aleksandrowa Łódzkiego). Brąz zdobyła Arka Rumia po wygranej 32:17 nad Białymstokiem. Goście z Podlasia niestety pod koniec sezonu mieli kłopoty ze zbieraniem składu (do Rumii pojechali z dwoma rezerwowymi). Do zakończenia rozgrywek na tym poziomie (i w ogóle ligowych rozgrywek piętnastek w naszym kraju) pozostał ostatni mecz grupy play-out.
Zwycięzcą II ligi została ekipa Rugby Wrocław, która w rewanżowym spotkaniu finałowego dwumeczu drugi raz pokonała ekipę Akademii Wincentego Pola Budowlanych Lublin. Lublinianie długo w tym meczu prowadzili, na początku drugiej połowy przez dłuższy czas było 22:16, ale w kocówce wrocławianie nabrali wiatru w żagle i ostatecznie wygrali 28:22. To świetne osiągnięcie drużyny, która przez sporą część sezonu pozostawała w dolnych rejonach ligowej tabeli, a ostatecznie zdobyła mistrzostwo ligi i awansowała na zaplecze Ekstraligi. A w Lublinie, mimo goryczy porażki finałowej, pewnie też są zadowoleni z samych występów drużyny i szansy do ogrywania zaplecza pierwszej drużyny.
Pięcioma meczami dyskwalifikacji Komisja Gier i Dyscypliny ukarała Pawła Narojka, który kilka tygodni temu występując w roli spikera na meczu Pogoni Siedlce bardzo krytycznie wyrażał się o sędziach. Cóż, w tamtym przypadku odpowiedni zapis trafił do protokołu meczowego. Myślę, że ta kara pokazuje właściwą drogę w stosunku do osób podważających autorytet arbitrów.
Jeśli moje źródła nie kłamią, w gruzińskiej drużynie, z którą w najbliższy weekend ma zagrać nasza reprezentacja, będą wyłącznie gracze z ligi Didi 10 (najwięcej – dziewięciu z drużyny mistrza kraju Charebi Rustawi oraz siedmiu z wicemistrza Batumi). W składzie Didi 10 XV, do którego dotarłem, jest bodajże czterech graczy z doświadczeniem w reprezentacji Gruzji – chyba największe ma łącznik młyna Vazha Khutsishvili, poza tym Giorgi Pruidze (z jednym meczem Pucharu Świata z 2015 na koncie), Anzor Sichinawa i Sandro Svanidze.
Ze świata
W Hongkongu rozegrano drugi mecz Rugby Asia Championship, czyli zmagań o tytuł mistrza Azji. Hongkong mierzył się z Malezją i nie miał litości dla niżej notowanego rywala – pokonał go aż 88:9. Gospodarze zdobyli trzynaście przyłożeń, z czego aż pięć zaliczył skrzydłowy Sebastian Brien (hat-tricka miał na koncie już do przerwy, kolejna dwa dorzucił po niej). Niewiele zaszkodziła gospodarzom nawet czerwona kartka na 20 minut przed końcem – okres gry w osłabieniu wygrali 26:3… Malezja po dwóch porażkach skończyła już swój udział na ostatnim, trzecim miejscu. O złotym medalu zdecyduje ostatni mecz między Hongkongiem i Koreą Południową, który za tydzień będzie rozegrany ponownie w Hongkongu.
Zakończono rozgrywki grupy Trophy kobiecych mistrzostw Ameryki. Po ubiegłotygodniowym remisie Brazylii ze Stanami Zjednoczonymi XV, w tym tygodniu Amerykanki zostały postawione przed kolejnym ciężkim zadaniem – wygrały z Kolumbią, ale tylko 27:24 (a wynik mógł być inny, gdyby Kolumbijki były skuteczniejsze w kopach z podstawki). W tej sytuacji Brazylijki mogły marzyć o końcowym zwycięstwie, ale w ostatnim meczu z Kolumbią przegrały 15:18 i dzięki temu pierwsze miejsce w całym turnieju przypadło ekipie USA XV.
Rozegrano dwumecz pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Kanadą w kategorii U20, którego stawką był awans do World Rugby U20 Trophy, zaplanowanego w Kenii. W pierwszym spotkaniu Amerykanie wygrali 43:21, a w drugim zwyciężyli jeszcze wyżej – 82:35.
Rozegrano trzeci finał Super Rugby Americas (no, pierwszy pod tą nazwą). Drugi raz z rzędu tytuł mistrzowski wywalczy urugwajski Peñarol, który pokonał argentyńskich Dogos 23:17. Urugwajczycy do przerwy prowadzili 17:0, ale w drugiej połowie ekipa z Córdoby odrobiła większość strat i w ostatnich minutach miejscowi kibice w Montevideo przeżywali chwile grozy.
W Południowej Afryce rozegrano ostatnią kolejkę fazy zasadniczej Currie Cup. Mieliśmy w niej rewanż za finał sprzed roku. Pumas odegrali się na Griquas, wygrali na wyjeździe 27:17, a ta wygrana jest niezwykle cenna – Pumas dzięki temu załapali się do czołowej czwórki awansującej do play-off, natomiast Griquas szansę na obronę tytułu stracili. Na awans liczyli też Lions, ale ich wygrana z Griffons 39:22 nie wystarczyła do wywalczenia czwartego miejsca. Wyprzedziła ich drużyna Western Province, którzy wygrali z Sharks aż 44:5, ale obie te ekipy pogodzili Bulls, którzy co prawda w ten weekend przegrali (27:31 z Cheetahs, ponad połowę meczu grając w czternastkę), ale zdobyli dwa bonusowe punkty, które wystarczyły do awansu. Tym meczem z rugby żegnała się legenda południowoafrykańskiego rugby, Morne Steyn (rugbowe kanały w mediach społecznościowych obiegł zabawny obrazek mający przedstawiać radość w sztabie British & Irish Lions – w końcu to Steyn wyrwał dwa zwycięstwa dla Springboks nad tą drużyną w odstępie 12 lat). Skład półfinałów: Cheetahs – Bulls i Sharks – Pumas.
W północnoamerykańskiej Major League Rugby rozegrano przedostatnią kolejkę fazy zasadniczej. Na wschodzie już wcześniej zwycięstwo w konferencji zapewnili sobie New England Free Jacks (w ten weekend 34:26 z Seattle Seawolves), a w półfinale zagrają New York Ironworkers i Old Glory DC – w ten weekend ci pierwsi zapewnili sobie przewagę w wyścigu o atut własnego boiska, wygrywając z Rugby ATL, podczas gdy ekipa z Waszyngtonu uległa Houston SaberCats. Dla Teksańczyków ta wygrana była bardzo ważna – na zachodzie ważyły się losy trzeciego miejsca w konferencji i tą wygraną SaberCats sobie je zapewnili, przy równoczesnej nieoczekiwanej porażce Utah Warriors z Chicago Hounds 24:26 (to dopiero druga wygrana drużyny z Chicago w tym sezonie, wywalczona dzięki przyłożeniu z podwyższeniem na sam koniec spotkania). Pierwsza pozycja San Diego Legion i druga Seattle Seawolves nie były zagrożone (a w ten weekend San Diego pokonało Torono Arrows 50:17, choć Kanadyjczycy w końcówce pierwszej połowy mieli świetny okres i do przerwy wygrywali 17:7).
W Anglii rozegrano półfinały kobiecej ligi Premier 15s. Pierwszy raz w historii do finału awansowała obecna w lidze od kilku lat ekipa Gloucester Hartpury – była najlepsza w sezonie zasadniczym, a w półfinale pokonała Bristol 21:12. W drugiem pojedynku tej fazy mieliśmy rewanż za ubiegłoroczny finał – i to rewanż udany, bo Exeter Chiefs wyeliminowały obrończynie tytułu mistrzowskiego, Saracens, wygrywając z nimi 24:21 (mimo że do przerwy było 0:14). A warto wspomnieć, że kobiety z Exeter są w Premier 15s jeszcze krócej niż GLH (dopiero trzeci sezon). Wiadomo już jedno – w tym roku po tytuł sięgnie drużyna, dla której będzie to pierwszy taki sukces.
Poznaliśmy mistrza Szwajcarii – w decydującym o złocie pojedynku Grasshopper Club Zurich pokonał obrońców tytułu mistrzowskiego, drużynę Kacpra Ławskiego RC Yverdon 29:25. Drużynie Polaka pozostała jeszcze szansa na puchar kraju – za dwa tygodnie z decydującym spotkaniu zmierzą się z Avusy.
London Irish zostali ostatecznie zawieszeni i nie zagrają w przyszłym sezonie Premiership. Przejęcie przez amerykańskich inwestorów nie doszło do skutku, a klub dzień po decyzji RFU przeszedł pod zarząd komisaryczny. Kuriozalne oświadczenie wydało RFU, które całą winę widzi po stronie właścicieli i covidu i nie zapowiedziało żadnych konkretniejszych działań (poza funduszem dla personelu, który utraci pracę). Gani błędne modele finansowe upadłych klubów, zapominając, że na podobnych fundamentach opierają się także inne. Przypadek Irish jest o tyle bolesny, że pokazuje, jak kończy się los klubu, który opiera się na pieniądzach właściciela, gdy ten decyduje się więcej ich do tego biznesu nie dokładać. Widać, że sam model finansowy Premiership wymaga istotnych zmian (o czym mówi także krytykujący RFU właściciel Irish, Mick Crossan, który nawiasem mówiąc podobno odrzucił dwie wcześniejsze oferty kupna klubu), a po tych ani śladu. Kto następny w kolejce? Cóż, sporo mówi się o kłopotach Exeter Chiefs i Leicester Tigers. Ale w gruncie rzeczy model finansowy Irish w zasadzie nie różni się od tego z Bristol Bears i Bath, tyle że tamtejsi właściciele wciąż dokładają do tych biznesów.
Ciekawe porównanie zaprezentował Chris Bentley: Super League z kontraktu telewizyjnego dostaje 30 mln funtów, a salary cap w tamtejszych klubach wynosi 2,1 mln funtów. Premiership dostaje 6 milionów funtów więcej od telewizji (czyli 20%), ale salary cap jest trzykrotnie wyższe (6,4 mln funtów). I trudno uwierzyć, aby przychody z kibiców obecnych na stadionie były w stanie dać aż cztery miliony dochodów więcej…
Zawieszenie London Irish to chyba dobra wiadomość dla Bristol Bears – dziewiąta drużyna Premiership dzięki temu zyskała awans do Heineken Champions Cup. Kuriozalna sytuacja – tylko dwie drużyny z ligi nie awansowały do pucharu nazywanego „pucharem mistrzów”.
A skoro o kontrakcie telewizyjnym mowa: w wyniku wycofania London Irish, skoro liczba drużyn w rozgrywkach zmniejszyła się w stosunku do planowanej, stacja telewizyjna BT Sport zażądała obniżenia wysokości wynagrodzenia płaconego przez nią z tytułu praw do transmisji Premiership. Trzyletnia umowa warta jest 110 mln funtów i nadawca żąda kilkumilionowej rekompensaty. Kiepsko Premiership wychodzi na blokowaniu awansów z poziomu Championship, a warto wspomnieć że już wcześniej zapowiedź braku spadków wywoływała rozdrażnienie właśnie u telewizyjnego nadawcy, bo przecież część transmitowanych przez niego meczów traciło przez to stawkę…
Z kolei na froncie kobiecym z Anglii nieco lepsze wieści: RFU zapowiedziało powiększenie liczby centralnych kontraktów dla zawodniczek z reprezentacji z 30 do 32. Dodatkowo pozostaną dwa kontrakty zawodniczek na macierzyńskim, a także 6 kolejnych zawodniczek, młodych i obiecujących, ma dostać kontrakty przejściowe. Lista zawodniczek ma być znana w lipcu.
Afera we Francji: z Pro D2 do Nationale z powodu kłopotów finansowych zostało zdegradowane FC Grenoble – klub, który tydzień temu walczył w barażu o awans do Top 14. Już w trakcie zakończonego sezonu był ukarany trzema karnymi punktami. Teraz odwołuje się od podjętej decyzji.
Fabien Galthié poinformował, że Mohammed Haouas, który właśnie został skazany na rok więzienia za bicie żony (ale do czasu rozstrzygnięcia jego apelacji pozostaje na wolności), nie będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu na Puchar Świata. Kolejny cios dla kariery tego gracza, którego nowy kontrakt z Clermont też został zerwany (choć władze Top 14 nie znalazły powodu, aby karać gracza).
Następny walijski gracz zrezygnował z gry na Pucharze Świata we Francji – powołany do treningowego składu Cory Hill, ponad 30-krotny reprezentant tego kraju, wybrał zagraniczny kontrakt, zbyt atrakcyjny, by go odrzucić. Sytuację finansową w walijskim rugby podsumował Josh Navidi: Kilku chłopaków, których znam, dostało oferty kontraktów wartych 30 tys. funtów. Pewnie znalazłoby się trochę ludzi, którzy stwierdziliby, że to nie są złe zarobki. W normalnej pracy byłyby zapewne OK. Ale to jest praca, w której nie wiesz, kiedy zagrasz swój ostatni mecz, po której nie masz dalszej ścieżki i z której możesz odejść z permanentnym uszkodzeniem twojego ciała.
W szerokim składzie reprezentacji Południowej Afryki 40 zawodników, jednak ta grupa może powiększyć się o jeszcze jednego gracza: SARU wystąpiło do World Rugby o potwierdzenie uprawnienia do gry w drużynie Springboks pochodzącego z tego kraju Jeana Kleyna, który na poprzednim Pucharze Świata grał w barwach Irlandii, a obecnie wraz z Munsterem pokonał Stormers w finale URC. Nie ma za to Eltona Jantjiesa, który chyba przegrał swoją karierę w zielonej koszulce ubiegłorocznym wybrykiem na wyjeździe do Argentyny.
Poznaliśmy też szeroki skład reprezentacji Fidżi przed Pucharem Świata. Są w nim wszystkie gwiazdy, na które liczyli kibice, z wyjątkiem jednej – Leone Nakarawy, który po swoich historiach z okresu pandemii nie do końca chyba się jeszcze odnalazł. Jest za to w składzie dziewięciu graczy Fijian Drua jeszcze bez reprezentacyjnego doświadczenia na koncie.
Kolejne akty przemocy w Południowej Afryce: przed tygodniem, w czasie przerwy meczu ligowego w regionie Boland w Prowincji Przylądkowej Zachodniej pomiędzy Never Despair i Porterville kibic dźgnął nożem jednego z graczy tej pierwszej drużyny. Został ujęty przez innych graczy tej drużyny i jej prezesa.
Z kolei w rejonie Zatoki Perskiej rośnie międzynarodowa liga rugby – do West Asia Premiership (w której obecnie uczestniczą cztery drużyny ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz ekipa z Bahrajnu – Bahrain RFC był właśnie zwycięzcą ostatniego sezonu tej ligi) ma od kolejnego sezonu dołączyć mistrz Kataru, Doha RFC.
Z wieści transferowych:
- Cheslin Kolbe poinformował, dokąd wybiera się z Tulonu – podpisał kontrakt w Japonii, w czwartej drużynie ostatniego sezonu, Tokyo Sungoliath;
- młody reprezentant Nowej Zelandii Leicester Fainga’anuku podpisał dwuletni kontrakt z Tulonem;
- następcą Scotta Robertsona na stanowisku trenera Crusaders będzie Rob Penney (w ostatnich latach trener Waratahs, wcześniej japońskich Shining Arcs) – dość zaskakująca nominacja;
- gorącym nazwiskiem na rynku transferowym po upadku Irish została młoda gwiazda tego zespołu, Henry Arundell – podobno w grze o wschodzącą angielską gwiazdę są Bath i Racing 92.
Polacy za granicą
Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia:
Australia:
- Brandon Olow (Perth Bayswater RUC, Premier Grade w Zachodniej Australii): wrócił do składu drużyny i zagrał godzinę w meczu z Nedlands, wygranym 57:22. Bayswater jest dokładnie w środku stawki – szóste na jedenaście drużyn.
Francja:
- Kamil Bobryk (CS Vienne, Nationale 2): wyszedł w podstawowym składzie i zagrał do 52. minuty w finale mistrzostw Francji na czwartym poziomie rozgrywek. Jego drużyna przegrała z Périgueux 20:39. To był ostatni mecz w karierze byłego kapitana naszej reprezentacji.
Szwajcaria:
- Kacper Ławski (RC Yverdon, LNA): wyszedł w podstawowym składzie swojej ekipy w półfinale ligi przeciwko Avusy, wygranym 25:22. W finale Yverdon zmierzy się z Grasshopper Zurich.
Zapowiedzi
W nadchodzącym tygodniu stosunkowo niewiele rugbowych emocji. Najwięcej uwagi przyciąga niewątpliwie finał francuskiej Top 14 i półfinały Super Rugby Pacific. Nas interesować będą mecz w Łodzi z Gruzją (a raczej z Didi 10 XV) oraz występ naszej męskiej reprezentacji w turnieju o mistrzostwo Europy w rugby 7 na poziomie Trophy w Zagrzebiu. Poza tym m.in. ostatni mecz mistrzostw Azji mężczyzn, turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Ameryce Południowej, kobiecy turniej Rugby Europe Sevens Trophy w Budapeszcie, półfinały Currie Cup, finał mistrzostw Rosji.
Czy wiadomo coś o składzie Polski na mecz z Gruzją? Oficjalna strona PZR milczy na ten temat. Liczę na podjęcie walki. Ciekawe czy chłopaki dadzą radę w młynie.
Puchar świata u20 ponoc ma być na viaplay, ktoś może to potwierdzić?
Byłoby fajnie. Po szybkim przeszukaniu: WR nie opublikowało listy nadawców, a Viaplay na razie się tym nie chwali (ale to nic nie znaczy)…