Ten weekend miał dwóch negatywnych bohaterów. Na świecie był nim kapitan reprezentacji Anglii, Owen Farrell, który zobaczył czerwoną kartkę za paskudną szarżę (chciałoby się powiedzieć „wreszcie”, bo dotąd nieraz umknął w podobnych sytuacjach karzącej ręce sprawiedliwości). W efekcie pod znakiem zapytania stanął jego udział w fazie grupowej Pucharu Świata. W kraju był nim Krzysztof Justyński, który poza grą uderzył głową rywala i – co niezwykle dziwne – dla odmiany uniknął czerwonej kartki.
Ekstraliga
Nowy sezon Ekstraligi zaczął się w Lublinie od ciekawego spotkania Edachu Budowlanych z Arką Gdynia. Lublinianie z poprzedniego sezonu brakowało przede wszystkim kontuzjowanego kapitana Piotra Wiśniewskiego i łącznika ataku Nkululeko Ndlovu. Stracili reżysera gry, natomiast Arka go zyskała – na boisku pojawił się Anton Szaszero, a ponadto nowy filar z Gruzji Zurab Rijmadze. Faworytami mimo to byli gospodarze i ostatecznie wygrali, ale zwycięstwo nie przyszło im łatwo. Jako pierwsi zdobyli punkty w tym meczu, ale z 3:0 zrobiło się po kwadransie 3:13 (kopy Szaszero, przyłożenie Eujaana Bothy po wygranym aucie z wrzutem lublinian). Pod koniec pierwszej połowy lublinianie na moment odzyskali prowadzenie, ale w ostatniej akcji tej części spotkania ponownie je stracili po ładnej akcji ze sporym udziałem Szaszero, skończonej przez Szymona Sirockiego. W drugiej połowie gdynianie jednak nie zdobyli już punktów, lublinianie szybko wrócili na czoło po przyłożeniu Kudakwashe Nyakufaringwy, a pod koniec meczu powiększyli przewagę dzięki karnym do stanu 28:21. Dla odmiany Szaszero dwa razy spudłował z trudnych karnych. W ostatnich minutach gospodarze zostali w czternastkę po żółtej kartce Piotra Psuja za uderzenie w wyprostowanej szarży w głowę Radosława Rakowskiego (czemu nie czerwonej?), ale gdynianie zamiast wykorzystać przewagę, zaraz potem sami zarobili żółty kartonik. Wynik się już nie zmienił. Budowlani przeważali zdecydowanie w młynach i maulach autowych i wielokrotnie zarabiali w ten sposób rzuty karne. Przeważali, mogli wygrać wyżej, ale nie wykorzystali kilku dobrych sytuacji. Jednak goście w pierwszej połowie naprawdę świetnie się postawili, zdobyli dwa przyłożenia po ładnych, szeroko rozrzuconych akcjach. W drugiej połowie nieźle bronili, ale sami już poważnego zagrożenia nie stworzyli.
W drugim sobotnim spotkaniu Ogniwo Sopot (z nowym nabytkiem – Jordanem Tebbattem w trzeciej linii młyna) grało z ekstraligowym beniaminkiem, Budowlanymi Commerceconem Łódź. Pierwsze przyłożenie w meczu zdobył grający trener Ogniwa, Thomas Fidler, ledwie stadionowy spiker skończył czytać składy, kolejne dorzucił chwilę potem Piotr Zeszutek. Budowlani mieli dobre momenty, w jednym z nich Bachari Mcheidze przejął piłkę na środku boiska i zmniejszył straty, dwukrotnie wybronili się przy linii bramkowej. Ale Ogniwo konsekwentnie budowało przewagę. W końcówce pierwszej połowy piąte przyłożenie dla sopocian zdobył debiutujący Tebbatt, a przy okazji doszło do paskudnego zajścia na boisku – już po przyłożeniu Krzysztof Justyński z główki uderzył rywala w twarz i niezwykle dziwne, że zobaczył za to tylko żółtą kartkę (to powinna być nie tylko czerwona, ale i dłuższa dyskwalifikacja). Na dodatek w efekcie paru graczy uruchomiło pięści (żaden z nich nie został ukarany). Przed przerwą Ogniwo zdobyło jeszcze jedno przyłożenie (drugie Piotra Zeszutka) i było 36:7. Po przerwie przyłożenia gospodarzy sypały się jedno za drugim – w sumie uzbierali ich w meczu aż 13, z czego aż cztery w wykonaniu Tebbatta, który zaliczył znakomity start w Ekstralidze. W ostatnich minutach goście jednak podnieśli głowy i zdobyli dwa przyłożenia. Ostatecznie Ogniwo wygrało 79:21. Warto zwrócić uwagę, że odrobinę popsuł nam się Wojciech Piotrowicz – z kopów z podwyższeń miał skuteczność mniejszą niż 50%.
W niedzielę Lechia Gdańsk grała z Juvenią Kraków. W poprzednim sezonie lechiści byli w tabeli nad krakowianami, ale teraz zanosiło się na to, że sytuacja może się odwrócić. Tym bardziej, że Juvenia właściwie nie zmieniła składu, natomiast w Lechii mieliśmy sporo młodzieży, brakowało Michała Krużyckiego i Rafała Janeczki, a na pozycji łącznika ataku grał młody Mateusz Kolas. I krakowianie od początku mieli przewagę, dominując zwłaszcza w maulach i młynach. Te stałe fragmenty gry stanowiły platformę do zdobywania przyłożeń – już po kwadransie było 0:14, a do przerwy Lechia przegrywała już 0:21. Lechia w pierwszej połowie może ze dwa razy na dłużej zagościła na połowie rywali, ale drugą część spotkania zaczęła lepiej. Co prawda już po parunastu sekundach gry żółtą kartkę zobaczył Marek Płonka, ale to gdańszczanie przeważali, a ukarany gracz gdy wrócił na boisko, jego drużyna zaczęła odrabiać straty – na kwadrans przed końcem przegrywała już tylko 7 punktami. Krakowianie jednak pod koniec meczu wzięli się do roboty, zdobyli dwa przyłożenia, a drugie z nich, zdobyte w ostatniej akcji meczu przez Denzila van Wyka po ładnej akcji Michała Jurczyńskiego, dało Juvenii także ofensywny punkt bonusowy. Wypada zgodzić się z komentatorami spotkania, że najlepszym graczem spotkania był Oderich Mouton – namibijski wiązacz wiele razy przełamywał linię obrony gdańszczan, zdobył też pierwsze przyłożenie w tym spotkaniu.
Na koniec weekendu w Sochaczewie Orkan podejmował Pogoń Awentę Siedlce. Ten mecz miał zdecydowanego faworyta – sochaczewianie wzmocnili się w porównaniu do poprzedniego sezonu pozyskując braci Chainów i pochodzącego z Argentyny Adriana Delgado (choć brakowało m.in. leczącego kontuzję Jonathana O’Neilla). Nie wiem, czego się obawiali, ale zaczęli sezon od niepodania składu meczowego – to poniekąd lekceważenie nie tylko regulaminu, ale i kibiców. Natomiast siedlczanie przyjechali na mecz co prawda z nowymi nabytkami (Nkululeko Ndlovu, Vaha Halaifonua, Robert Bosiacki), ale zaledwie w szesnastkę, z tylko jednym rezerwowym. Ponoć czekają na wzmocnienie w postaci graczy ze Skry (mają też pojawić się w ich składzie Daniel Gdula czy Daniel Trybusa z Poznania), ale póki co rozstrzygnięcia w tej sprawie na horyzoncie nie widać. Na boisku pierwsza połowa przebiegała zdecydowanie pod dyktando gospodarzy – po sześciu przyłożeniach (z czego dwóch niezawodnego Pietera Steenkampa, który w tym meczu zdobył w sumie 22 punkty) prowadzili 40:7. Wydawało się, że nic wielkiego tu wydarzyć się nie może, tym bardziej, że w drugiej połowie to Orkan mógł zmieniać zmęczonych zawodników, a Pogoń nie. Już w przerwie trener Maciej Brażuk przeprowadził liczne zmiany, ale odświeżenie składu chyba raczej zaszkodziło – drugą połowę to Pogoń zdecydowanie wygrała zdobywając trzy przyłożenia po ładnych akcjach Grzegorza Muszyńskiego Ratiego Asatianiego (dwukrotnie) wobec tylko jednego gospodarzy i w sumie niewiele brakło, by odebrała Orkanowi punkt bonusowy. Sochaczewianie ostatecznie wygrali 47:26. Występ Pogoni na pewno przerósł oczekiwania, ale po było w ich szeregach kilka kontuzji i nie wiadomo, czy zawodnicy jakoś poskładani na boisku do kontynuowania tego meczu (w końcówce chyba z jednym się nie udało, miałem wrażenie, że Pogoń po kontuzji Mateusza Lamenta została w czternastkę) za tydzień będą w stanie zagrać. A w przypadku 17-osobowej kadry (sytuacja absolutnie kuriozalna), to dość istotny problem…
Cóż, za nami pewne zwycięstwa dwóch faworytów do mistrzostwa, bolesna lekcja dla beniaminka, trudne starty aspirujących do medali lublinian i gdańszczan (za to świetny krakowian). A za tydzień do gry wchodzi obrońca tytułu mistrzowskiego.
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. | Ogniwo Sopot | 1 | 5 |
2. | Orkan Sochaczew | 1 | 5 |
3. | Juvenia Kraków | 1 | 5 |
4. | Edach Budowlani Lublin | 1 | 4 |
5. | Arka Gdynia | 1 | 1 |
6. | Pogoń Awenta Siedlce | 1 | 0 |
7. | Lechia Gdańsk | 1 | 0 |
8. | Budowlani Commercecon Łódź | 1 | 0 |
Budo 2011 Aleksandrów Łódzki | 0 | 0 |
Mecze towarzyskie
Serię międzynarodowych spotkań w tym tygodniu rozpoczęło czwartkowe spotkanie Tonga z Kanadą. Kanadyjczycy przylecieli na dwa mecze na wysepki zagubione na Pacyfiku w składzie nieco odświeżonym po porażce w kwalifikacjach do Pucharu Świata – w meczu z Tonga wystąpiło czterech debiutantów. Dla Tonga to był piąty mecz w serii i trener postawił na mieszankę najlepszych graczy i rezerw. Niespodzianki nie było – gospodarze wygrali pewnie 28:3, nie tracąc punktów (a nawet je zdobywając) w drugiej połowie meczu, gdy grali w osłabieniu. Kłopot stanowi jednak powód tego osłabienia – czerwoną kartkę (nie wiem, czy odrobinę nie przesadzoną) zobaczył George Moala, jeden z tych graczy, którzy w przeszłości reprezentowali Nową Zelandię. Jak długie będzie jego zawieszenie?
Reszta spotkań odbyła się w sobotę – w tym dwa ciekawe rewanże za mecze sprzed tygodnia. Rewanże, dodajmy, udane. Na Twickenham Anglia mierzyła się z Walią. Obaj trenerzy przemeblowali drużyny. Steve Borthwick dokonał 11 zmian, wystawiając niezwykle doświadczoną ekipę – m.in. z Owenem Farrellem (a na ławkę George’em Fordem), i wracającym po kontuzji na pozycję wiązacza Billy’m Vunipolą. Warren Gatland zmienił aż 15 zawodników ze zwycięskiego składu i znów mieliśmy nowości – debiut środkowego Joego Robertsa i występ w roli kapitana Dewiego Lake’a. Wśród tych, którzy z Cardiff pozostali w składzie był m.in. ubiegłotygodniowy debiutant Taine Plumtree. Skończyło się wygraną Anglii, która przemogła problemy wynikające z braku dyscypliny, w wyniku których pozostała nawet na kilka minut na boisku w dwunastkę. Przez godzinę było stosunkowo spokojnie, a wszystkie punkty padały z karnych – Farrell wyprowadził Anglię na prowadzenie 9:3 (po drodze gracze obu drużyn zobaczyli po żółtej kartce). Obu trenerów na pewno niepokoiły kontuzje – Borthwicka ta poważnie wyglądająca Jacka van Poortvlieta, a Gatlanda uraz Plumtree i świeżo upieczonego kapitana Lake’a. W 60. minucie nadeszła katastrofa dla Anglików: Ellis Genge zobaczył żółtą kartkę za zawalenie młyna, moment później w jego ślady poszedł Freddie Steward, który zaatakował w powietrzu Josha Adamsa, a sędzia podyktował karne przyłożenie dla Walii, która wyszła na prowadzenie. Chwilę potem goście prowadzili już 17:9, a Anglia była na boisku w dwunastkę – Farrell zobaczył żółtą kartkę za brzydką szarżę na Taine’ie Bashamie (kolejna kontuzja u Walijczyków). Nieoczekiwanie Anglicy w tak dużym osłabieniu zapunktowali po maulu autowym (ich jedyne przyłożenie w tym meczu: https://twitter.com/i/status/1690429305556254721). Dwóch zawodników z ławki kar wróciło, ale Farrell już nie, bo żółtą kartkę TMO zamieniło na czerwoną. Mecz rozstrzygnął jego zmiennik, George Ford, odbierając prowadzenie rywalom i ustalając wynik na 19:17. Anglia wygrała, ale z wielkim trudem. Wielu graczy zawiodło, w tym jedyny powołany przez Borthwicka wiązacz, Billy Vunipola. Czerwona kartka Farrella oznacza, że Anglia zostanie bez kapitana co najmniej na początek Pucharu Świata. A biorąc pod uwagę, że to nie pierwsze takie jego przewinienie – zawieszenie może potrwać nawet całą fazę grupową. Walijczycy ze swej postawy mogą być zadowoleni, ale aż trzy kontuzje też ich bardzo niepokoją.
W starciu Francji ze Szkocją gospodarze tym razem nie eksperymentowali ze składem – Fabien Galthié wymienił w piętnastce 13 graczy, przywracając do gry takie gwiazdy jak Antoine Dupont, Romain Ntamack, Thomas Ramos czy Grégory Alldritt. Jeden z ubiegłotygodniowych debiutantów, Louis Bielle-Biarrey, znalazł jednak miejsce na ławce. Gregor Townsend znacznie mniej mieszał, ale warto zwrócić uwagę na fakt, że po kontuzji wrócił do składu kapitan Szkotów Jamie Ritchie. Spodziewano się spokojnego zwycięstwa Francji, ale było ciekawie i kto wie, czy znowu nie mielibyśmy niespodzianki gdyby nie niezawodny z kopów Thomas Ramos. To Szkoci już po paru minutach prowadzili 7:0 (przyłożenie Kyle’a Steyna), a potem 10:3. Po półgodzinie przyłożenie zdobył Antoine Dupont, ale sędzia cofnął akcję ku frustracji kibiców gospodarzy po to, aby pokazać żółtą kartkę Aliemu Price’owi. Chwilę potem Francuzi zdobyli swoje przyłożenie (zapisał je na swoje konto Romain Ntamack) i do przerwy prowadzili 13:10. A w ciągu paru minut po przerwie zrobiło się 27:10 po punktach Damiana Penauda i Charlesa Ollivona. Szkoci wydawali się pokonani, a tymczasem między 61. i 71. minutą zdobyli trzy przyłożenia i doprowadzili do remisu (a do prowadzenia brakło im skutecznych podwyższeń Finna Russella). Ostatnie słowo należało jednak do gospodarzy – znów Thomas Ramos trafił z karnego i Francja wygrała 30:27. Kibice dostali świetne widowisko, Szkoci mogą być dumni z tego występu, ale obaj trenerzy niepokoją się kontuzjami – Szkoci Duhana van der Merwe, a Francuzi Ntamacka. A przy okazji obrazek z tego meczu: https://twitter.com/i/status/1690637660765802496 (Dupont kopnął piłkę swoją słabszą nogą…).
W rozgrzewkowych spotkaniach w ten weekend zobaczyliśmy dwie ekipy, które jako jedyne przed tygodniem jeszcze odpoczywały. Wśród nich była Gruzja, która zagrała z Rumunią. Gruzini wystawili mocno rezerwowy skład, Rumuni zaś w nieco mniej eksperymentalnym zestawieniu niż przeciwko Amerykanom. W ich drużynie doszło jednak podobno do kryzysu – jeśli wierzyć plotkom, przed meczem z USA Atila Septar i Taylor Gontineac mieli obrazić się na trenera za odstawienie ich na bok i wyjechać z obozu. Gontineac dał się przekonać, wrócił i z Gruzją zagrał. Niewiele to Rumunom pomogło – co prawda to oni zdobyli pierwsze punkty w meczu, ale potem stracili osiem przyłożeń i Gruzja pewnie wygrała 56:6, właściwie upokarzając rywali (to chyba najboleśniejszy wynik w historii rumuńskiego rugby, biorąc pod uwagę fakt, że grali z rywalem z Tier 2). 21 punktów zapisał na swoje konto młody łącznik ataku Gruzji, Luka Matkava, i to pomimo trzech pudeł z podwyższeń (tak zdobył przyłożenie: https://twitter.com/i/status/1690442650992746496 – i warto zwrócić uwagę na postawę rumuńskiej obrony, która praktycznie nie istniała). Fantastyczną passę kontynuuje Akaki Tabutsadze – zaliczył 28. przyłożenie w 28. międzynarodowym meczu.
Druga ekipa, która w ten weekend weszła do gry, to Portugalia. Konfrontowała się ze Stanami Zjednoczonymi w rewanżu za ostatni mecz kwalifikacji do Pucharu Świata – wtedy, w zeszłym roku, padł remis, który dał kwalifikację Portugalczykom i ostatecznie (i nieoczekiwanie) zamknął drogę na tę imprezę Amerykanom. Reprezentanci USA, którzy tydzień temu stosunkowo łatwo wygrali z Rumunią, tym razem też dobrze zaczęli i po półgodzinie prowadzili 13:7. Jednak w ostatnich minutach pierwszej połowy stracili 15 punktów i choć drugą połowę zaczęli od karnego przyłożenia (żółtą kartkę zobaczył łącznik młyna gospodarzy Samuel Marques), potem stracili aż cztery (pierwsze jeszcze gdy grali z liczebną przewagą) i ostatecznie Portugalia wygrała 46:20. Portugalczycy nie tylko zaimponowali świetną grą formacji ataku (bez zaskoczenia), ale także wytrzymali pojedynek z Amerykanami w młynie. A kolejne dwa przyłożenia (spośród siedmiu swojej drużyny) dorzucił do swego reprezentacyjnego dorobku skrzydłowy Rodrigo Marta (m.in. takie: https://twitter.com/i/status/1690745547534024704).
W Ameryce Południowej Chile grało z Namibią (pierwsze w historii spotkanie tych drużyn). Gospodarze byli bardzo bliscy pierwszej wygranej w meczach przygotowawczych – po 20 minutach prowadzili 14:0, a na 20 minut przed końcem 26:7 (mimo że od początku drugiej połowy Namibijczycy dominowali na boisku). Jednak w ciągu kolejnych 10 minut nastąpił obrót spraw o 180 stopni: Namibijczycy zdobyli trzy przyłożenia, wszystkie trzy podwyższone przez Tiaana Swanepoela doprowadzając do stanu 28:26, a ostatnie 10 minut grali z przewagą jednego zawodnika i nie pozwolili już na zmianę korzystnego dla siebie wyniku. To był jeden z największych powrotów w historii międzynarodowego rugby.
Z kraju
Kobiece drużyny Biało-Zielonych Ladies Gdańsk i Legii Warszawa przygotowują się do nowego sezonu – w ten weekend pojechały do Kopenhagi, aby wziąć udział w turnieju Scandinavian 7s. W stawce osiemnastu ekip lepiej poradziły sobie gdańszczanki, które kolejno odniosły siedem zwycięstw nad drużynami z Danii, Szwecji, Norwegii i Anglii, by przegrać dopiero w finale – 10:14 ze Scion Rugby Academy z Waszyngtonu. Warszawiankom do awansu do play-off zabrakło jednej wygranej – po czterech wysokich zwycięstwach, uległy Angielkom z Tropics Storm (pokonanym potem przez Biało-Zielone w półfinale).
Zmiany w Kolegium Sędziów PZR: na tydzień przed startem Ekstraligi wybrano nowe władze (co było konieczne po ustąpieniu Wiesława Piotrowicza, którego przez ostatnie miesiące zastępował Dariusz Reks). Szefem Kolegium został Przemysław Filar, a prezydium uzupełnili Mateusz Ingarden, Łukasz Jasiński, Daniel Kowalski i Dariusz Pawlicki. Większość z tych sędziów ma stosunkowo skromne doświadczenie na najwyższym poziomie rozgrywek. No dobrze, jedna „wisząca” sprawa w PZR załatwiona (aczkolwiek w gruncie rzeczy załatwiana poza PZR), ale co z pozostałymi? Co z Komisją Odwoławczą, która wydaje orzeczenia w nieregulaminowym składzie? Co z przepisami zakwestionowanymi przez TAS już bodajże półtora roku temu?
Kamil Bobryk, który po ostatnim sezonie skończył karierę zawodnika, został członkiem sztabu szkoleniowego drużyny Saint-Jean-de-Bournay, grającej na poziomie Fédérale 3.
Ze świata
W tym tygodniu ogłoszono składy na Puchar Świata sporej części uczestniczących w nim reprezentacji. Niektórzy jeszcze czekają, na przykład gospodarze zamierzają zrobić to dopiero za tydzień. Zmiany w tych ogłoszonych też pewnie będą (np. podobno Alex Mitchell rozgrzewa silniki oczekując na wieści o tym, jak poważnej kontuzji doznał Jack van Poortvliet).
Grupa A:
- Nowa Zelandia – tu rzecz jasna sporo było bolesnych wyborów, bo znakomitego materiału bardzo dużo. Wielu kibiców żałuje pominięcia młodego Shauna Stevensona, który przyłożeniem zaznaczył swój ubiegłotygodniowy debiut w kadrze. Z kolei na ostatnią chwilę załapał się wracający po kontuzji David Havili (nie było go w treningowym składzie All Blacks, przed powołaniem zdążył zagrać tylko pół meczu w pierwszej kolejce NPC). Brodie Retallick jest w drużynie mimo kontuzji – zobaczymy, czy będzie gotów do gry na czas. Dziewięciu graczy Crusaders, po jednym mniej z Chiefs i Blues. Bardzo doświadczony skład z zaledwie kilkoma graczami, którzy niedawno zaczęli przygodę reprezentacyjną.
Grupa B:
- Południowa Afryka – obrońcy tytułu mistrzowskiego zebrali niezwykle doświadczoną ekipę. 21 graczy jest mistrzami świata sprzed czterech lat, a smak poprzedniego mundialu zna też Jean Kleyn, choć wtedy grał dla Irlandii. Ale mało kto spodziewał się powołania aż czterech łączników młyna. Jacques Nienaber znalazł też miejsce dla wszystkich czterech znakomitych skrzydłowych. Sporym ciosem jest jednak nieobecność trzech ważnych graczy, kontuzjowanych/chorych: Handré Pollarda (ogromny ciężar spoczął na młodym Mannie’m Libboku, właściwie jedynym wyspecjalizowanym łączniku ataku w kadrze), Lukhayno Ama i Looda de Jagera.
Grupa C:
- Australia – Eddie Jones zaskoczył kibiców niezwykle odważnymi wyborami. Połowa powołanego przez niego składu ma raczej symboliczne doświadczenie międzynarodowe, a niektórzy nawet w ogóle jeszcze go nie mają (potencjalnymi debiutantami są Blake Schoupp, Issac Fines-Leleiwasa i objawienie Super Rugby, młodziutki Max Jorgensen z Waratahs). Brakuje za to legend australijskiego rugby, Quade’a Coopera i leczącego kontuzję kapitana Michaela Hoopera. Szczególny ciężar odpowiedzialności spoczywa na Carterze Gordonie – jedynym wyspecjalizowanym w pozycji łącznika ataku, z zaledwie czterema występami dla Wallabies na koncie. Niemal cała drużyna pochodzi z czterech australijskich franczyz Super Rugby (tylko jeden z debiutantów jest z Western Force, z reszty mniej więcej po równo), a czterech zawodników, jakich Jones mógł powołać spoza kraju to Will Skelton (kapitan), Samu Kerevi, Marika Koroibete i Richie Arnold (brakło miejsca dla Reece’a Hodge’a, który podpisał kontrakt we Francji);
- Fidżi – podobnie jak w innych wyspiarskich składach, tu niewielu zawodników ma większe doświadczenie międzynarodowe, zdecydowana większość zaś jedzie na mundial z jednocyfrową liczbą gier w reprezentacji. Jest nawet debiutant – Jone Koroiduadua. Zwraca uwagę brak Bena Volavoli – na pozycję łącznika ataku mamy dwóch znacznie mniej doświadczonych graczy, Caleba Muntza i Tetiego Telę. W sumie 18 zawodników pochodzi z ekipy Fijian Drua (pozostałych 14 z lig europejskich) – widać, franczyza Super Rugby spełnia swoje zadanie.
Grupa D:
- Anglia – potwierdziły się wcześniejsze przecieki – brakło miejsca dla Henry’ego Slade’a, Alexa Dombrandta (w składzie została tylko jednak klasyczna ósemka, Billy Vunipola, który w ten weekend, już po powołaniu, zagrał pierwszy raz od kilku miesięcy) czy Toma Willisa (jest za to jego brat Jack). Mimo słabej gry z Walią zostali w składzie Theo Dan (najmniej doświadczony gracz kadry – debiutował tydzień temu) czy Danny Care. Steve Borthwick krytykowany jest za brak odwagi i wybory zawodników, którzy tydzień temu przeciwko mocno Walii zawiedli. Czterech graczy ze składu gra na co dzień poza Anglią (w Top 14) – i zapewne dla nich to będzie ostatnia impreza międzynarodowa dopóki stamtąd nie wrócą (m.in. Jack Willis i Henry Arundell);
- Argentyna – tu postawiono na niezwykle doświadczony skład (jak policzyli wydawcy The Rugby Pass, w sumie gracze mają ponad 1000 występów w reprezentacji). Czwarty raz na Puchar Świata pojadą Nicolás Sánchez i Agustín Creevy. Młode nazwiska też są – m.in. Rodrigo Isgro czy Martín Bogado, dwaj spośród zaledwie trzech graczy w kadrze, którzy grają poza Europą (pierwszy jest zawodnikiem reprezentacji Argentyny w rugby 7, drugi gra dla Highlanders; trzecim graczem spoza Europy jest występujący na co dzień w Japonii Pablo Matera);
- Samoa – wyspiarze ogłosili składa jako pierwsi, w poprzedni weekend. Znalazło się w nim 10 graczy z Moana Pasifika i 16 z klubów europejskich. Pośród tych ostatnich jest kolejny były reprezentant Nowej Zelandii, czekający na debiut dla Samoa Lima Sopoaga (w sumie byłych All Blacks jest trzech). Tylko dziesięciu graczy ma na koncie dwucyfrową liczbę występów w reprezentacji Samoa.
W nowozelandzkich rozgrywkach NPC w najciekawszym meczu chcące wrócić na podium rozgrywek Tasman pokonało ubiegłorocznego półfinalistę Auckland 24:12. Już do przerwy prowadziło 19:0 i dwa przyłożenia w drugiej połowie Salesiego Rayasiego, byłego reprezentanta kraju w rugby 7, nie zdołały odmienić już losów meczu. Obrońcy tytułu, Wellington, pokonali Otago 28:5, a wicemistrzowie, Canterbury, do ostatniej chwili walczyli o wygraną z North Harbour – ostatecznie zwyciężyli 28:24. Ciekawie było w meczu Counties Manukau z Hawke’s Bay – goście wygrali go zaledwie jednym punktem dzięki karnemu przyłożeniu zdobytemu w doliczonym czasie gry. A w starciu Southland – Northland goście w ostatniej minucie doprowadzili do remisu; doszło do dogrywki, która jednak nie przyniosła rozstrzygnięcia (w nowozelandzkiej prasie można znaleźć twierdzenie, że to był najsłabszy mecz w całej historii rozgrywek, tyle było w nim błędów). Po dwóch rundach (a w przypadku prowadzących Taranaki oraz Northlandu – już po trzech) mamy pięć drużyn z kompletem zwycięstw i cztery z kompletem porażek.
Rozpoczęła się faza play-off w Shute Shield (lidze Nowej Południowej Walii w Australii). W pierwszym z trzech etapów odpadł drugi spośród ubiegłorocznych finalistów (pierwszy, obrońca tytułu, Sydney University w ogóle do tej fazy nie awansował) – Gordon uległ drużynie Randwick 23:32.
Z kolei w lidze Hospital Challenge Cup w Queenslandzie rozegrano „normalne” półfinały. A w nich niespodzianka – zdecydowanie najlepsza drużyna fazy zasadniczej (bilans 14:2, 9 punktów przewagi nad drugim zespołem), Bond University, przegrała z czwartymi na etapie ligowym obrońcami trofeum Wests 26:40. To jednak nie zamyka jej drogi do finału – przed nią baraż ze zwycięzcą drugiego półfinału, Brothers.
W Rumunii drugi etap dziwnie skonstruowanych rozgrywek grupowych zaczęła Liga Națională de Rugby. Czołowe drużyny grają bez reprezentantów kraju przygotowujących się do Pucharu Świata. Póki co tylko jedna z czterech najlepszych, zawodowych ekip przystąpiła do gry (pozostałe 3 na starcie pauzowały – grupy są pięciozespołowe). Dinamo Bukareszt pokonało lokalnego rywala, Rapid, 66:16.
W Irlandii rozpoczęły się kobiece rozgrywki Women’s Interprovincial Championship. I już na początek niespodzianka – Connacht, jedyna drużyna, która nigdy nie wygrała trofeum pokonała Leinster 18:17 (mimo że przegrywała 8:17).
Były trener reprezentacji Fidżi, Vern Cotter, który niedawno zrezygnował z pełnienia tej funkcji (to była wielka niespodzianka, zwłaszcza tak krótko przed Pucharem Świata), w rozmowie z prasą ujawnił powody swej decyzji – miało to mieć związek ze zmianą rządów w wyspiarskim kraju i dojściu do władzy osób nastawionych ksenofobicznie, co Cotter miał odczuć na własnej skórze. Okazuje się, że pojedzie na Puchar Świata, ale jako konsultant w reprezentacji Rumunii.
Alun Wyn Jones będzie miał okazję do hucznego pożegnania na Principality Stadium w Cardiff – w listopadzie zagra w meczu Barbarians z Walią, choć w biało-czarnej koszulce. Drużynę Baabaas poprowadzą Eddie Jones i Scott Robertson.
Szkocja odetchnęła z ulgą. Zander Fagerson, który zobaczył czerwoną kartkę za paskudny faul w meczu z Francją, został zawieszony na trzy tygodnie. A ponieważ reedukacja może skrócić tę karę do dwóch tygodni, będzie mógł zagrać w pierwszym meczu Szkotów na Pucharze Świata. Cóż, przypadek podobny do Sextona – ktoś tu chyba nie chciał psuć Szkotom Pucharu Świata…
W Super Rugby Pacific ogłoszono, że za rok ponownie zostanie zorganizowana super-kolejka – cała runda sezonu zasadniczego (1–3 marca) zostanie rozegrana w jeden weekend w jednym miejscu (po dwa mecze dziennie). Areną zmagań będzie ponownie Melbourne.
Francja ma najlepszą drużynę dwudziestolatków na świecie, ale w meczu U18 z Anglią jej drużyna poniosła bardzo bolesną porażkę – Anglicy wygrali aż 41:0.
Z wieści transferowych:
- były reprezentant Francji Rory Kockott wraca z emerytury, aby podczas nieobecności graczy uczestniczących w Pucharze Świata pomóc Stade Français;
- wiadomo, co będzie robić Eddie Jones – były trener reprezentacji Japonii i Anglii będzie prowadzić japońską drużynę Tokyo Sungoliath (gdzie dotąd był konsultantem);
- Jamie Joseph, o którym już wcześniej było wiadomo, że odchodzi z reprezentacji Japonii, wraca do ojczyzny i będzie trenować Highlanders (a pamiętajmy, że w 2015 poprowadził tę drużynę do jedynego jej triumfu w Super Rugby);
- po sześciu latach w roli asystenta Tomasi Cama został głównym trenerem reprezentacji Nowej Zelandii w rugby 7. Jego poprzednik, Chris Laidlaw, został trenerem Hurricanes.
W rugby league poznaliśmy zdobywcę Challenge Cup. Tegoroczny beniaminek Super League, Leigh Leopards, pokonał na Wembley drużynę Hull Kingston Rovers 17:16. Kluczowe punkty zdobył z drop goala w dogrywce (granej do złotego punktu) syn trenera Leopards, Lachlan Lam. Dla zwycięzców do pierwsze takie trofeum od ponad pół wieku (ostatni raz zdobyli je w 1971). W finale kobiecym St. Helens pokonało Leeds Rhinos 22:8.
Polacy za granicą
Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia:
Szkocja:
- Craig Bachurzewski (Southern Knights, Super Series Championship): zagrał 70 minut w meczu z Watsonians, przegranym 26:40. Mimo porażki jego ekipa pozostała na drugim miejscu w ligowej tabeli;
- Max Loboda (Boroughmuir Bears, Super Series Championship): wyszedł w podstawowym składzie drużyny w meczu z Future XV, wygranym 59:36. Bears awansowali z ostatniego, siódmego miejsca w lidze na piąte.
Zapowiedzi
W najbliższym tygodniu druga kolejka Ekstraligi z rewanżem za ostatni finał (Budo 2011 – Ogniwo) i derbami Trójmiasta (Arka – Lechia). Poza tym Budowlani Łódź grają z Orkanem, a Pogoń z Budowlanymi Lublin.
W międzynarodowym graniu przede wszystkim kolejne osiem przedpucharowych testów. Już we wtorek zagra rewanż Tonga z Kanadą, a w weekend mecze: Irlandia – Anglia, Walia – Południowa Afryka, Francja – Fidżi, Włochy – Rumunia, Samoa – Barbarians, Urugwaj – Argentyna XV i Gruzja – Stany Zjednoczone. Ponadto w Ameryce Południowej rusza turniej 4 Naciones – w weekend pierwsza kolejka z meczami Brazylii z Chile XV i Paragwaju z Kolumbią.
Z ligowego grania – toczyć się będzie nowozelandzkie NPC, play-offy w Nowej Południowej Walii i Queenslandzie, a nowy sezon (zarówno w Top 14, jak i Pro D2) zacznie się we Francji. Czołową ligę Europy (a może i świata) otworzy bardzo ciekawie zapowiadający się mecz Bajonny z Tuluzą, grać też będą m.in. Racing 92 z Bordeaux czy Lyon z Tulonem.
Wraca siódemkowe granie w postaci kwalifikacji olimpijskich w Ameryce Północnej – turnieje mężczyzn i kobiet odbędą się w kanadyjskim Langfordzie.
Działo się w ten weekend. Mecz Francja-Szkocja znów nie zawiódł. Anglia-Walia to były nudy.
Już zostało potwierdzone, że Ntamack i Jack van Poortvlietnie zagrają w PŚ.
Pewnie miało być „nie zagrają” 🙂 Szkoda, zwłaszcza Ntamacka, potrafi wyczyniać cuda na boisku.
Zgadza się, „nie zagrają”. Dzięki za korektę. 🙂
Ma ktoś informacje odnośnie transmisji pucharu świata na polskę , kto będzie za to odpowiadał?
Prawa ma Polsat. Na których kanałach pokażą i czy wszystkie mecze (są w weekendy w naszej strefie czasowej, więc będą mieć konkurencję) – nie wiadomo.
Maja tyle kanałów sportowych że zawsze gdzieś mogą upchnąć.
Jak zobaczyłem sytuację z uderzeniem głową to dokładnie obejrzałem fragment meczu wcześniej, bo taka agresja rzadko się zdarza. Chwilę wcześniej Justyński został uderzony i kopnięty w twarz w maulu, gdy znalazł się „pod nogami” zawodników Ogniwa. Wyraźnie widać na transmisji, że P. Zeszutek odwiązuje prawą rękę w maulu, uderza nią w dół, a następnie kopie zawodnika Budowlanych. Sytuację można zobaczyć tutaj: https://youtu.be/ILVk3uEhXf0?t=2836, gdy czas transmisji pokazuje 47:19. Gdyby była powtórka z drugiej kamery myślę, że byłoby to widać jeszcze dokładniej.
Absolutnie nie bronię ataku głową K. Justyńskiego. Powinna być za to czerwona kartka. Tak samo za uderzenie go i kopnięcie w twarz powinien zostać ukarany P. Zeszutek, a następnie osoby dobiegające do zajścia i uderzające pięściami.
Nie dostrzegam na filmie tego, o czym piszesz, ale tego nie wykluczam – trudno coś tam wychwycić, a zachowanie gracza Budowlanych pewnie coś wywołało (ale to go nie tłumaczy). Pewnie tym bardziej trudno było to dostrzec sędziom podczas gry… Ps. Jeśli tak faktycznie było, to cel rewanżu został niefortunnie dobrany 🙂
Czy w tegorocznym PŚ zawodnicy będą musieli mieć nazwiska na koszulkach?
Coraz więcej krajów ma już nie tylko numery na plecach.
Nie mam pojęcia. Wiem, że ostatnio Irlandczycy prezentowali koszulki, na których znalazły się nazwiska, i kibice tamtejsi (przynajmniej niektórzy) z tego powodu lamentowali 😉
A mnie się to podoba 🙂 Zwłaszcza gdy na PŚ będę oglądał mecze z udziałem zawodników, których nazwisk nie jestem w stanie spamiętać. Taki problem mam odwiecznie jeśli chodzi o reprezentacje Tonga, Samoa i częściowo Fidżi. Nawet jeśli ich znam, to i tak nie jestem w stanie z głowy wypowiedzieć tych łamaczy słownych. Gdyby był taki obowiązek na tegorocznym PŚ, to ja jestem na tak 🙂
Trend jest taki, że dużo reprezentacji, jeśli nie wszystkie, robi nazwiska na koszulkach na Puchar Świata. W Sevens World Cup i kwalifikacjach do niego był to jeden z wymogów do strojów.
Mnie się to podoba i mam nadzieję, że na tegorocznym PŚ będzie taki obowiązek 🙂
Plus może być taki, że komentując Bidon będzie wreszcie znał nazwiska zawodników na boisku XD
Nie jest to wymóg. Zawodnicy chcą być bardziej rozpoznawalni, a nie kojarzeni tylko z numerem. Dla mnie na plus, choć jest wiele komentarzy przeciwko.