Za nami rugbowe emocje olimpijskie (Nowozelandki obroniły mistrzostwo olimpijskie, nieoczekiwanie miejsca na podium uzupełniły Kanadyjki i Amerykanki), nieco już przycichłe (w końcu minął już prawie tydzień). Powoli zbliżają się natomiast emocje związane z piętnastkowami – na południowej półkuli za moment zacznie się The Rugby Championship, a w kraju chwilę później Ekstraliga.
Igrzyska olimpijskie
W poniedziałek i wtorek rozstrzygały się losy kobiecego turnieju rugby 7 w ramach letnich igrzysk olimpijskich w Paryżu. W poniedziałek rozegrano ostatnią kolejkę fazy grupowej, po której z czterech wcześniej niepokonanych drużyn pozostały tylko trzy. W grupach A i B swoje trzecie mecze wygrały Nowozelandki i Australijki. Te pierwsze wysoko pokonały Fidżyjki 38:7 (co oznaczało, że Fidżi z kompletem porażek zajęło ostatnie miejsce w grupie i nie awansowało do ćwierćfinałów, tracąc szansę na obronę brązowego medalu z poprzednich igrzysk), natomiast Australijki wygrały z Irlandkami 19:14. Za plecami ekip z antypodów toczyła się walka o drugie miejsca w grupach i tutaj Kanadyjki pokonały Chinki 26:14, a Brytyjki wygrały z zawodniczkami z RPA 26:17 (choć dwukrotnie na prowadzeniu były rywalki, nawet w drugiej połowie). W grupie C o pierwszym miejscu w tabeli miało rozstrzygnąć bezpośrednie starcie dwóch drużyn z dwoma zwycięstwami z niedzieli na koncie – status niepokonanych podtrzymały Francuzki, wygrywając z Amerykankami 31:14 (cztery przyłożenia dla gospodyń turnieju zdobyła Séraphine Okemba). Trzecie miejsce w tej grupie zajęły Japonki po wygranej nad Brazylijkami, ale okazały się najsłabszą drużyną z trzecich lokat i do ćwierćfinału nie awansowały.
Faza grupowa potwierdziła, że głównymi faworytkami do miejsc na podium są Nowozelandki, Australijki i Francuzki. Jednak od tego momentu zaczęło sypać niespodziankami. Co prawda w ćwierćfinale ekipy z antypodów pewnie poradziły sobie z przeciwniczkami (55:5 Nowozelandek z Chinkami po aż 9 przyłożeniach zwyciężczyń oraz 40:7 Australijek z Irlandkami przy znowu szalejącej Maddison Levi – hat-trick w pierwszej połowie), ale sensacyjnej porażki doznały Francuzki, które uległy Kanadyjkom 14:19. Ekipa spod znaku klonowego liścia wywalczyła zwycięstwo dzięki przyłożeniu zdobytemu na sam koniec meczu, a warto zwrócić uwagę, że przyjechała do Paryża osłabiona po kontuzji liderki kadry, Sophie de Goede. Grono półfinalistek uzupełniły Amerykanki po wygranej nad Brytyjkami 17:7, co oznaczało, że w czołowej czwórce nie zobaczymy żadnej drużyny europejskiej.
Te ostatnie zresztą miały kłopoty też potem w walce o piąte miejsce – w półfinale tych zmagań Brytyjki odrobinę nieoczekiwanie uległy Chinkom 15:19, tracąc decydujące przyłożenie w doliczonym czasie gry. Chinki zostały zatrzymane dopiero przez Francuzki w meczu o piąte miejsce – gospodynie wygrały 21:7, ale ich występ na pewno pozostawił niedosyt (w przeciwieństwie do wyniku Chinek). Siódme miejsce zajęły Brytyjki po wygranej nad Irlandkami 28:17. W starciach o miejsca 9–12 najlepsze były Japonki, które pokonały Brazylijki. Fidżyjki nie tylko nie obroniły medalu, ale po porażce z Południową Afryką (dopełniającej kompletu przegranych na turnieju) zajęły ostatnie, dwunaste miejsce w turnieju.
W strefie medalowej, w półfinałach, mieliśmy kolejną sensację, chyba jeszcze większą niż w ćwierćfinale. I znowu jej sprawczyniami były Kanadyjki, które po niesamowitym pojedynku pokonały faworyzowane Australijki 21:12. Co prawda Maddison Levi błyskawicznie otworzyła wynik, a po paru minutach Australijki prowadziły 12:0, ale potem stanęły, przestały zdobywać punkty, a Kanadyjki zapisały na swoje konto trzy przyłożenia. Ich awans do finału był prawdziwym zaskoczeniem – w cyklu SVNS nie dokonały tego od czterech lat! Drugi półfinał padł łupem Nowozelandek, które pewnie pokonały Amerykanki 24:12 (choć straciły pierwsze przyłożenie w meczu, potem zdobyły 19-punktową przewagę i drugie przyłożenie Amerykanek na koniec meczu niewiele zmieniło).
Pokonane w półfinale Australijki wydawały się faworytkami spotkania o brązowy medal przeciwko Stanom Zjednoczonym. Jednak dwa kolejne przyłożenia Maddison Levi w tym turnieju nie wystarczyły. Levi znów otworzyła wynik, ale do przerwy mieliśmy wynik 7:7. W drugiej połowie długo żadna drużyna nie zdobywała punktów (nie do uwierzenia, jak swoje okazje marnowały Australijki), ale gdy na chwilę przed końcem Levi drugi raz zameldowała się na polu punktowym, mecz wydawał się wygrany. Jednak choć po wznowieniu Amerykanki były zepchnięte głęboko pod własną linię bramkową, zdołały znaleźć dziurę w obronie Australijek i wyprowadzić zabójczy atak – Alex Sedrick pomknęła przez niemal całą długość boiska, nie było żadnego zabezpieczenia w obronie Australijek, i przyłożeniem doprowadziła do remisu, a skutecznym podwyższeniem dała Amerykankom wygraną 14:12. Kolejna sensacja stała się faktem, zwyciężczynie SVNS z Madrytu zostały bez medalu, a Maddison Levi pewnie oddałaby wszystkie swoje 14 przyłożeń (to rekord igrzysk) za krążek z chociaż najmniej cennego kruszcu.
W finale Nowozelandki mierzyły się Kanadyjkami i zawodniczki z Ameryki Północnej nie zdołały sprawić trzeciej sensacji, choć przez chwilę nią pachniało. Co prawda to Nowozelandki zdobyły pierwsze przyłożenie w meczu, ale gdy Portia Woodman-Wickliffe zobaczyła żółtą kartkę za wysoką szarżę (dość łaskawa decyzja sędziego), Kanadyjki bezlitośnie to wykorzystały zdobywając w końcówce pierwszej połowy dwa przyłożenia i wychodząc na prowadzenie 12:7. Na początku drugiej połowy to prowadzenie jednak straciły po przyłożeniu Michaeli Blyde, a tuż przed końcem Black Ferns przyłożyły po raz trzeci (świetne przełamanie zaliczyła Sarah Hirini, która na turniej olimpijski wróciła po długiej kontuzji) i ostatecznie zwyciężyły 19:12, koronując znakomite występy w tym roku (w SVNS seria czerech zwycięstw z rzędu, przerwana dopiero w Madrycie). Było to zarazem pożegnanie z grą legendy kobiecego rugby, Portii Woodman-Wickliffe, a także Tyli King. Ostatecznie zatem na podium mieliśmy Nowozelandki oraz dwie drużyny z Ameryki Północnej – Kanadę i USA. Pewnie mało kto stawiał przed turniejem na taki rozwój wypadków.
Z kraju
Potwierdziło się to, czego spodziewaliśmy się od dawna: kapitan kobiecej reprezentacji Polski, zmagająca się od dawna z kontuzją Karolina Jaszczyszyn oficjalnie ogłosiła koniec kariery. Pięknej kariery, której ukoronowaniem było mistrzostwo Europy, i która stawia ją w szeregu legend polskiego rugby – i kto wie, czy nie na najważniejszym miejscu. Od wielu miesięcy nieobecna na boisku już na nie nie wróci, choć obiecuje pozostać związana z rugby.
Kolejna niemiła informacja dotyczy Łukasza Nowosza, wobec którego Komisja Gier i Dyscypliny wydała orzeczenie wykluczające go z Polskiego Związku Rugby. Powodem decyzji jest ignorowanie poprzedniego orzeczenia KGiD nakładającego na Nowosza 9-miesięczną dyskwalifikację. Nie oceniając orzeczenia od strony prawnej (cóż, od strony faktycznej: niewątpliwie dyskwalifikację nałożono i niewątpliwie Nowosz mimo to wykonywał nadal obowiązki trenera Pogoni Siedlce), znowu mamy do czynienia z koszmarną ślamazarnością organów dyscyplinarnych – jak wynika z uzasadnienia, od wydanego w listopadzie ubiegłego roku orzeczenia KGiD złożono odwołanie, które co najmniej do końca maja nie zostało rozpatrzone. Ile można czekać? Przecież takie zwlekanie tylko komplikuje sprawy, zamiast ułatwiać ich rozwiązanie…
Przy okazji zgrupowania reprezentacji Polski (pierwszego pod kierownictwem Kamila Bobryka) pojawiły się informacje na temat harmonogramu gier naszej kadry w nadchodzącym sezonie Rugby Europe Trophy. Na własnym boisku zagrają tylko dwa z pięciu spotkań. Rywalizację zaczną 16 listopada od domowego meczu z Litwą, tydzień później zagrają na wyjeździe z Czechami. W lutym przyszłego roku zagrają drugie domowe spotkanie z Chorwacją (troszkę dziwny wybór terminu, skoro przy domowym meczu to chyba od nas zależy), a w kwietniu zmierzą się na wyjeździe kolejno z Luksemburgiem i Szwecją.
Wieści transferowe przed bliskim już startem Ekstraligi: Ogniwo Sopot ogłosiło pozyskanie z Budowlanych Lublin Marzuqa Maarmana. Z kolei z komunikatów Lechii Gdańsk wynika, że w nadchodzącym sezonie nie zobaczymy w ich barwach Denzo Bruwera.
Ze świata
Dwa mecze międzynarodowe w Afryce: tydzień temu Togo wygrało z Beninem 12:7. Wczoraj doszło do rewanżu. Transmisję da się znaleźć w internecie, ale jej oglądanie wymaga sporo samozaparcia. Jeśli wierzyć komentarzom, w rewanżu Togo zwyciężyło ponownie, 15:8.
Na Snapdragon Stadium w San Diego rozegrano szósty finał Major League Rugby – a w nim obrońcy tytułu mistrzowskiego z Bostonu, New England Free Jacks, zmierzyli się z jedyną drużyną, która po mistrzostwo ligi zdołała sięgnąć dwukrotnie, Seattle Seawolves. Cel osiągnęli bostończycy – zostali drugą drużyną w historii ligi, która sięgnęła po tytuł po raz drugi i zarazem drugą, która zdołała go obronić. W obecności 12 tys. widzów wygrali 20:11. Obie ekipy zdobyły tylko po jednym przyłożeniu, oba w pierwszej połowie, którą Free Jacks wygrali 14:8, dzięki karnym kopanym przez kapitana Jaysona Potroza. Również i w drugiej połowie wykorzystał dwukrotnie więcej szans od rywali. Przez ostatnie pół godziny żadna z ekip nie była w stanie zmienić wyniku, a nadzieje Seattle na odmianę losów meczu na pewno zmniejszyła kontuzja młynarza Joego Taufete’e. Wygraną ekipie z Bostonu zapewniła świetna obrona (zwłaszcza w ostatnim okresie, gdy zaliczali sporo przejęć) i właśnie kopy Potroza, który obok skuteczności z podstawki (choć podwyższenia nie trafił), zaliczył też ładne 50:22.
W Currie Cup nie przestaje być ciekawie. Na start kolejki mieliśmy pojedynek drużyn ze ścisłej czołówki, a w nim Cheetahs powstrzymali marsz od zwycięstwa do zwycięstwa Bulls. Łatwo to jednak nie przyszło, Bulls na początku drugiej połowy mieli nawet 21-punktową przewagę, ale mecz ostatecznie skończył się remisem 34:34. W kolejnym spotkaniu także padł remis – potknięcie zaliczyli Pumas, którzy zremisowali z Sharks 44:44 (tutaj dla odmiany goście nadrabiali 21 punktów przewagi rywali, wypracowanej po czterech szybkich przyłożeniach, z których trzy zdobył Phiko Sobahle; jeszcze w drugiej połowie wyszli ze stanu 41:24 do 41:44, a Pumas ratowali remis karnym po końcowej syrenie). Drugie zwycięstwo w sezonie odniosło Western Province (39:17 nad wciąż przegrywającymi Griffons), a Lions wygrali po raz czwarty (tym razem 36:28 z Griquas). Na czele tabeli Bulls, potem ze stratą trzech punktów Cheetahs, Lions i Pumas.
Na południu powołane zostały kadry na zbliżające się The Rugby Championship. W składzie Australii kolejnych sześciu debiutantów (mimo znacznego odmłodzenia drużyny podczas niedawnych testów). Wraca po kontuzji Max Jorgensen, pojawia się imponujący w siódemkach w Paryżu Corey Toole, a z zagranicy powołanie dostał tylko Marika Koroibete. Z kolei do składu All Blacks wracają Sam Cane i Will Jordan, a jedynym potencjalnym debiutantem jest Ruben Love – znowu nie ma natomiast Hoskinsa Sotutu. Wśród Springboków 2/3 składu to aktualni mistrzowie świata (kilku brakuje z powodu kontuzji), ale znowu nie ma Evana Roosa. Wśród młodych jest niedawny debiutant Sacha Feinberg-Mngomezulu, któremu Rassie Erasmus prorokuje rolę kapitana reprezentacji w przyszłości. W składzie Argentyny powrót kilku gwiazd, które nie uczestniczyły w lipcowych testach (Agustína Creevy’ego, Tomása Lavaniniego czy Juana Cruza Mallíi), ale i szansa na debiut kapitana reprezentacji Argentyny na ostatnich mistrzostwach świata U20, Efraína Elíasa.
W towarzyskim meczu kanadyjscy Vancouver Highlanders pokonali Brazylię XV 77:7.
Dochodzą plotki na temat negocjacji w sprawie organizacji finałów The Nations Championship. Podobno przeciwni ofercie Kataru są działacze Francji i Irlandii, co wobec reguł obowiązujących w 6 Nations oznacza sprzeciw tej organizacji. Tymczasem SANZAAR, mający większe kłopoty finansowe, byłby skłonny zaakceptować ofertę (dającą 200 mln funtów za każdy czterech finałów). Teraz ma oczekiwać od Europejczyków zagwarantowania dochodów na podobnym poziomie (w przypadku organizacji finałów w Europie – podzielenia się zyskami z dni meczowych).
Druga dywizja Pucharu Afryki w Rugby zostanie prawdopodobnie rozegrana w listopadzie w Maroku w groniu ośmiu drużyn (obok gospodarzy – Zambia, Madagaskar, Ghana, Tunezja, Botswana, Nigeria, Kamerun). Stawką ma być awans poziom wyżej i prawo walki o awans na Puchar Świata.
Z rynku transferowego:
- TJ Perenara rozwiązał przed czasem łączący go z NZR kontrakt i podpisał trzyletnią umowę w Japonii z Black Rams Tokyo, zamykając sobie drogę do All Blacks (być może – już do końca kariery, w końcu ma 32 lata);
- Leigh Halfpenny wraca z Nowej Zelandii do Europy, ale nie do Walii – niedawny zawodnik Crusaders podpisał kontrakt z Harlequins;
- Arthur Retière przechodzi z Tuluzy do Bordeaux;
- Waratahs pozyskali kolejnych byłych graczy Rebels – kapitana drużyny z Melbourne, Roba Leotę, a także m.in. Tanielę Tupou, Darby’ego Lancastera, Lukhana Salakaię-Loto;
- Tongijczyk Pat Pellegrini wraca z Anglii na Pacyfik – z Coventry przechodzi do Moana Pasifika;
- w barwach Fijian Drua zagra Inia Tabuavou, ostatnio na liście płac Racingu 92;
- transferu tu nie ma, ale w tym przypadku fakt pozostania w klubie jest ciekawy – Rob Penney pozostanie trenerem Crusaders w kolejnym sezonie;
- Siya Kolisi podobno rozmawia z włodarzami Racingu 92 na temat wcześniejszego rozwiązania kontraktu. Kapitan Springboków chciałby wrócić do ojczyzny, ale SARU zaprzeczyło, aby było gotowe do zapłaty odstępnego Francuzom.
Zapowiedzi
Główne atrakcje przyszłego tygodnia to dwa pierwsze mecze dorocznego The Rugby Championship. W pierwszej kolejce Australia zagra z Południową Afryką, a Nowa Zelandia z Argentyną. Przed nami też mecz kobiecych reprezentacji przygotowujących się do WXV – Japonii i Stanów Zjednoczonych. Z rozgrywek ligowych – prócz Currie Cup i Baltic Top League zobaczymy w grze nowozelandzką ligę prowincjonalną, NPC.
Patrząc na wyniki Currie Cup przypomniały mi się legendarne słowa niezawodnego Grzegorza B. że w RPA, którzy umieją bronić są na kadrze:)
Dziękuję za dobrą lekturę
Znowu się cisnęło na klawiaturę, ale wiedziałem, że ktoś to zapamiętał (ja w każdym razie pamiętałem) i nie chciałem się powtarzać 🙂 Jak oni na tym budują Springboków, to ja nie wiem…
Dobrze, że idea The Nations Championship upadła. Tyle się mówi o bezpieczeństwie zawodników, rozciągniętym kalendarzu i wspieraniu rozwoju rugby na świecie i nic z tego mi nie pasuje do pomysłu nowych rozgrywek. Pieniądze pewnie trafiłyby tylko do Kataru i krajów T1.
Ech, tak dobrze, żeby cały pomysł ukatrupili, to nie ma – The Nations Championship wciąż jest w planach. Zresztą, ta rezygnacja z Kataru też nie jest chyba jeszcze stuprocentowo pewna…
Jak już chcą naciągać kalendarz, to rozgrywki dla drużyn T1/T2 przydałyby się w Lizbonie, Madrycie czy Tbilisi jeśli WR myśli o wzroście popularności rugby.
Taki Madryt byłby szczególnie sympatyczny jako próba generalna przed Pucharem Świata 2035 😉 Ale na serio mówiąc, nic nie słychać o finałach drugiego poziomu. Tam na pieniądze są pewnie bardziej do włożenia niż do wyjęcia…