58 punktów w Gdyni

Możemy cieszyć się z trzeciej wygranej naszej reprezentacji w tym sezonie Rugby Europe Trophy – na dodatek z godną podziwu skutecznością w ataku. Poza tym Finn Russell zaprzepaścił wielką szansę na piąty z rzędu triumf Szkotów w starciach o Calcutta Cup, w męskim SVNS nadal szaleją Hiszpanie, w kobiecym SVNS historyczny wynik osiągnęły Japonki, a w Top 14 trzecie zwycięstwo z rzędu odniósł beniaminek z Vannes.

Reprezentacja Polski/Rugby Europe International Championships

Nasza reprezentacja zaczęła wiosenną część kampanii 2024/2025 w Rugby Europe Trophy podejmując w Gdyni Chorwację. My myśleliśmy o trzecim zwycięstwie do kompletu i walce o awans do REC. Nasi rywale myśleli raczej o tym, aby wygraną zapewnić sobie utrzymanie w RET (bo spadek do Conference, w przeciwieństwie do awansu do REC, ma nastąpić już po tym sezonie). Kamil Bobryk postawił na skład podobny do tego jesienią, jednak zabrakło w nim m.in. Vahy Halaifonuy i Dawida Plichty. Było za to trzech debiutantów, ale wyjątkowo doświadczonych, bo ponad trzydziestoletnich – wszystkich urodzonych poza granicami Polski (Bercho Botha, Thomas Toevalu i Peet Vorster).

Nim minęło pół minuty Polacy byli o włos od pierwszych punktów. Wtedy na przeszkodzie stanął minimalny aut, ale chwilę potem piłkę po znakomitym młynie na własnej połowie podniósł Toevalu, pociągnął kilkadziesiąt metrów z pomocą Bercho Bothy i Jędrzeja Nowickiego, a na koniec przyłożył. Wojciech Piotrowicz chybił podwyższenia, ale wkrótce potem zaliczył kop z rzutu karnego i było 8:0. Do głosu doszli jednak Chorwaci – najpierw nakryli kop Patryka Reksulaka w obronie, a potem po dłuższej akcji zdobyli przyłożenie, które pozwoliło im zmniejszyć stratę do jednego oczka. To przebudziło Polaków, którzy ruszyli do ataku i w krótkim czasie zdobyli dwa przyłożenia – najpierw Toevalu, który zanotował świetny start w polskich barwach (i znów pudło Piotrowicza), potem Jędrzej Nowicki, który wykończył znakomitą akcję Reksulaka powstrzymanego tuż przed bramką po sprincie przez pół boiska. Kapitan Chorwacji odpowiedział karnym, ale w końcówce pierwszej części spotkania nasi zaliczyli kolejne dwa przyłożenia – najpierw Łukasz Korneć po przełamaniu Jonathana O’Neilla, a potem Jędrzej Nowicki, który bezlitośnie wykorzystał błąd Chorwatów przy podnoszeniu piłki z młyna tuż przy własnym polu punktowym. Do przerwy było 32:10, znowu świetnie Polacy radzili sobie w autach (wygrali połowę wrzutów rywali), zawodził natomiast z kopów Piotrowicz (chybił trzy podwyższenia, a dwa wykopy w aut z karnych nie doleciały do linii bocznych).

Druga połowa to początkowo wymiana ciosów. Zaczął Ivo Perić, przeskakujący ruck przy samej linii bramkowej, odpowiedział Kacper Wróbel po znakomitym kopie na skrzydło Piotrowicza, znów zapunktował Perić po imponującej akcji Nika Jurišicia (pamiętającego poprzedni mecz Polski z Chorwacją, rozegrany w Gdyni niemal dwie dekady wcześniej, w 2007), i znowu zaraz potem Polacy zrewanżowali się przyłożeniem O’Neilla po ładnej akcji. Na dodatek oba przyłożenia z trudnych pozycji spod samych linii bocznych podwyższył Piotrowicz. W ostatnich 20 minutach Polacy dorzucili jeszcze dwa przyłożenia (Daniel Gdula i Wróbel po akcji z Mateuszem Plichtą), a ostatnim akordem było czwarte przyłożenie Chorwatów – po serii karnych na naszym polu 22 m i bójce między zawodnikami.

Wygrana zasłużona, wynik efektowny (największa zdobycz punktowa naszej reprezentacji od 24 lat), ale przeciwnik nie postawił wysoko poprzeczki. Chorwaci zaliczyli 27 punktów, co raczej kiepsko świadczy o naszej dyscyplinie w obronie. Polska została nowym liderem grupy i wygląda na to, że mecz przeciwko Szwecji w Trelleborgu w kwietniu będzie starciem o mistrzostwo tego poziomu w tym sezonie. Chorwaci skończyli już rywalizację i teraz czekają na wyniki spotkań Litwinów i Luksemburczyków – od nich będzie zależało, czy utrzymają się na poziomie Trophy czy nie (cóż, spadek ma już po tym sezonie, inaczej niż awans).

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. ↑Polska314
2. ↓Szwecja313
3.Czechy36
4.Chorwacja56
5.Litwa45
6.Luksemburg22

Puchar Sześciu Narodów

Głównym punktem programu trzeciej kolejki Pucharu Sześciu Narodów było starcie o Calcutta Cup. Oba pozostałe mecze wydawały się mieć zdecydowanych faworytów, i choć ci nie zawiedli, Walijczycy w pierwszym meczu bez Warrena Gatlanda na ławce pokazali kawałek niezłego rugby i postraszyli Irlandczyków.

Walia – Irlandia 18:27. Walia zagrała pierwszy mecz po zwolnieniu Warrena Gatlanda i z mocno zmienionym przez zastępującego go Matta Sherratta składem na boisku. Pojawili się m.in. pominięci przez Gatlanda Gareth Anscombe i Max Llewellyn, a także debiutant Ellis Mee (cały atak poza łącznikami złożony był z zawodników ze skromnym doświadczeniem). Irlandczycy zagrali bez kontuzjowanych Caelana Dorisa i Ronána Kellehera – kapitanem został Dan Sheehan. Ponadto do składu wrócił Mack Hansen, wciąż pierwszym wyborem na pozycji łącznika ataku był Sam Prendergast, a szansę debiutu z ławki dostał Jack Boyle. Mecz zaczął się zgodnie z przewidywaniami – Irlandczycy atakowali, a okres ich naporu skończył się po 5 minutach gry przyłożeniem Jacka Conana. Wydawało się, że za chwilę dorzucą ich więcej, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej – Walijczycy podnieśli głowę i stopniowo byli coraz aktywniejsi. I choć początkowo efektu to nie przynosiło, to gdy z boiska wyleciał Garry Ringrose (chwilę wcześniej był w wyśmienitej sytuacji do zdobycia przyłożenia) i goście zostali na 20 minut w osłabieniu, gospodarze bezlitośnie to wykorzystali. W ostatniej akcji przed przerwą przyłożył ich kapitan wyprowadzając ich na prowadzenie, a tuż po przerwie wygrywali już nawet 18:10. Gdy jednak Irlandczycy znów byli w komplecie, przestali tracić punkty. Odzyskali prowadzenie po świetnym kopie Jamisona Gibsona-Parka i zbiciu piłki przez Jamesa Lowe’a do Jamiego Osborne’a, a potem kolejne trójki dokładał z karnych Predergast (w sumie 17 punktów w meczu, raz z połowy boiska trafił w słupek, do tego świetnie kopał z ręki). Walijczycy jednak do końca walczyli, a kilka minut przed końcem byli o włos od przyłożenia (w roli głównej wystąpił debiutant Mee). Ostatecznie przegrali (piętnasty raz z rzędu), niespodzianki nie było, ale dla gospodarzy to był najlepszy mecz od dłuższego czasu, na dodatek przeciwko znakomitemu rywalowi. Kto wie, może przyjdzie odrodzenie?

Anglia – Szkocja 16:15. To było wyjątkowe starcie o Calcutta Cup – w czterech poprzednich faworytami byli Anglicy i wszystkie cztery przegrali. Mieli zatem wyjątkową motywację. Nie zmienili składu (z wyjątkiem wprowadzenia Olliego Chessuma do drugiej linii) – w końcu ten wygrał przed dwoma tygodniami z Francją. Znów Smithowie dzielili się pozycjami na boisku – Fin był łącznikiem ataku, a Marcus obrońcą. Po drugiej stronie Gregor Townsend niestety musiał zrezygnować z kontuzjowanego Darcy’ego Grahama (zastąpił go Kyle Rowe), do tego dorzucił dwie dodatkowe zmiany w porównaniu z przegranym starciem z Irlandią. Zawiódł go jednak chyba ten, na którego szkoccy kibice najbardziej liczyli, czyli Finn Russell – Szkoci byli o włos od piątej z rzędu wygranej nad Anglikami, ale nieskuteczność łącznika ataku z podwyższeń zadecydowała o porażce. Szkoci zaczęli od przyłożenia po znakomitej akcji rozpoczętej przez Duhana van der Merwe – jednak niepodwyższonego z nie najtrudniejszej pozycji przez Russella. Anglicy co prawda moment później byli na prowadzeniu po swoim jedynym przyłożeniu (i po jednej z nielicznych groźnych akcji), ale nim minęło 20 minut gry przyłożył Huw Jones po asyście van der Merwe – było 10:7, bo Russell znów spudłował, tym razem spod linii bocznej. Ten wynik utrzymał się do przerwy, m.in. dzięki powstrzymaniu przez van der Merwe świetnego ataku Marcusa Smitha. W drugiej połowie długo punkty zdobywali wyłącznie Anglicy – po karnych w wykonaniu obu Smithów na 10 minut przed końcem wygrywali 16:10. Jednak Szkoci zaatakowali, na minutę przed końcem van der Merwe (mający jakiś patent na Anglików) zdobył przyłożenie zmniejszając stratę do jednego oczka, cóż jednak z tego, skoro Russell znów nie trafił między słupy (inna sprawa, że nie wiedzieć czemu kopał spod linii bocznej, choć przyłożenie było kilka metrów bliżej środka boiska). Cóż, to Szkoci mieli przewagę w tym spotkaniu, zdobyli trzy przyłożenia wobec jednego gospodarzy, zawiodła ich jednak dyscyplina i celownik Russella. Mają czego żałować. Dla Anglików to druga wygrana z rzędu w ważnym meczu z zaledwie jednym punktem przewagi.

Włochy – Francja 24:73. Fabien Galthié dokonał czterech zmian w składzie, przy czym dwie przyciągnęły szczególną uwagę. Odstawił Mathieu Jaliberta, a na jego miejsce przesunął Thomasa Ramosa. Brakło też w składzie Damiana Penaud (dwa przyłożenia i asysta przed dwoma tygodniami to było za mało wobec wielu chybionych szarż) – w efekcie miejsce w składzie znaleźli Théo Attissogbé i Léo Barré. Zaszalał też na ławce, umieszczając na niej aż siedmiu graczy młyna. Włosi z nieco mniejszą liczbą eksperymentów – tylko dwie zmiany, w tym jedna wymuszona kontuzją Monty’ego Ioane. Gospodarze liczyli na powtórkę sprzed roku, gdy od sensacyjnej wygranej z Francją oddzielił ich tylko nieudany rzut karny w kontrowersyjnych okolicznościach. I to oni jako pierwsi ucieszyli się z punktów po przyłożeniu Tommaso Menoncello, jednak to był tylko dobry początek koszmarnego meczu. Potem punktować zaczęli gospodarze, którzy wrzucali coraz większe tempo i zatrzymali się dopiero na 11 przyłożeniach. Włosi jeszcze przez pierwsze pół godziny odpowiadali – ponownie wyszli na prowadzenie po karnym, a potem po przyłożeniu Nacho Brexa (po znakomitym rozprowadzeniu francuskiej obrony) zmniejszyli stratę do czterech oczek (17:21), jednak od tego momentu byli już właściwie bezradni wobec ofensywy rywali. W centrum wszystkiego był oczywiście Antoine Dupont, który zdobył dwa przyłożenia, a przy kilku innych asystował lub napędzał akcje. Swoje dorzucił Louis Bielle-Biarrey (m.in. przyłożenie i trzy asysty). Wstawienie do składu wykorzystali też Barré (dwa przyłożenia), Attissogbé i Mickael Guillard (po jednym). Thomas Ramos zaś z samych podwyższeń zdobył 16 punktów.

Irlandczycy pozostali na drodze do wielkiego szlema, a przy okazji zaliczyli pierwsze w tym sezonie trofeum – Triple Crown po trzech wygranych nad pozostałymi drużynami z Wysp Brytyjskich. W tabeli nie ma zmian, w praktyce szansę na odebranie triumfu Irlandczykom mają tylko Francuzi i Anglicy.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1.Irlandia314
2.Francja310
3.Anglia310
4.Szkocja36
5.Włochy34
6. Walia31

Swoją drogą powtórka sprzed roku – Gruzini ponownie zaprosili Walijczyków do rozegrania spotkania w Tbilisi. Wtedy ekipa z Wysp się wykręciła i teraz będzie podobnie. Wszystko, na co Gruzini mogą liczyć ze strony Walii, to spotkanie z tą ekipą bez Lwów w składzie w jej drodze do lub z Japonii, ale wtedy Walijczycy nawet jeśli przegrają, będą zasłaniać się osłabionym składem. Gruzinów czekają tego lata ciekawe starcia z Irlandią (bez Lwów, co może w tym wypadku oznaczać rezerwy) i RPA, ale potem najprawdopodobniej przez dłuższy czas nie dostaną żadnej szansy na starcia z drużynami z Tier 1 (w przeciwieństwie do Japonii – która nawet w tym roku trzykrotnie zagra z Walią, do tego mecze z Australią, Irlandią…).

W trwającej równolegle rywalizacji młodzieżowej (U20) wciąż niepokonani są Anglicy, którzy zdemolowali Szkocję 57:13 – przy dużym udziale młodego młynarza z Bath, Kepu Tuipulotu (m.in. dwa przyłożenia i znakomity kop(!) przy kolejnym). Poza tym młodzi Walijczycy nieoczekiwanie pokonali Irlandczyków 20:12, a Włosi ulegli Francuzom 5:58 (jedyne przyłożenie zdobywając na koniec meczu). Na prowadzeniu oczywiście Anglia, za nią Francja i Walia, które mają po dwa zwycięstwa. Na dnie tabeli, wciąż bez punktu Szkocja.

Top 14

W siedemnastej kolejce francuskiej Top 14 chyba to, co najciekawsze, działo się na samym dole tabeli.

RC Vannes – Montpellier Hérault 37:24. Niesamowitą historię pisze bretoński klub, który wygrał swój trzeci mecz z rzędu (a szósty w sezonie) i wreszcie wyrwał się z ostatniego miejsca w ligowej tabeli (choć jeszcze w styczniu wydawało się to mało prawdopodobne). Dla bogaczy z Montpellier była to dla odmiany trzecia przegrana z rzędu, odsuwająca ich coraz dalej od wymarzonego miejsca w pierwszej szóstce. Już pierwsza połowa dała gospodarzom wysoką przewagę – dwa przyłożenia zdobyte po dwóch żółtych kartkach gości, do tego trzecie przed przerwą dały Vannes prowadzenie aż 27:3. Na początku drugiej połowy dorzucili karnego i zwiększyli przewagę do 27 punktów. Mecz nabrał rumieńców w ostatnich 10 minutach. Karne przyłożenie stracone przez gospodarzy, dwie żółte kartki obejrzane jedna po drugiej oznaczały, że Montpellier traci 20 punktów i ma przed sobą niemal 10 minut gry w podwójnej przewadze. Jednak to Vannes zdobyło na pięć minut przed końcem przyłożenie i choć potem straciło dwa, wygrało niezagrożone, choć żałuje pewnie straconego w tych dwóch ostatnich minutach ofensywnego punktu bonusowego.

Stade Rochelais – Racing 92 21:26. Bardzo długo czekali paryżanie na zwycięstwo ligowe – ostatnie odnieśli na początku listopada. W końcu los się odwrócił i to na wyjeździe, na trudnym terenie w La Rochelle (na dodatek z debiutantami w składzie – Chilijczykiem Diego Escobarem i Zimbabwijczykiem Shingim Manyararą). Wygląda na to, że zmiana trenera i objęcie drużyny przez Patrice’a Collazo może mieć pozytywny efekt. Paryżanie zaczęli od prowadzenia 10:0 po pierwszym kwadransie. I choć potem punktów nie zdobywali (mimo przewagi na boisku), utrzymywali przewagę. Roszelczycy odrodzili się po przerwie, gdy z kolei oni zanotowali świetny pierwszy kwadrans i wyszli na prowadzenie 14:13. Jednak paryżanie nie spanikowali – świetna akcja zakończona przyłożeniem Camerona Wokiego z powrotem wyprowadziła ich na czoło, a konsekwentne kopy z karnych Tristana Teddera (w sumie 16 punktów w meczu) zapewniły bezpieczną przewagę. Kolejne przebudzenie gospodarzy przyszło już za późno i pozwoliło wywalczyć tylko defensywny bonus.

Poza tym:

  • Castres Olympique – Lyon OU 30:25 (55 punktów, w większości zdobytych przez Jérémy’ego Fernandeza i Martina Méliande’a z kopów; drużyny zmieniały się na prowadzeniu bodaj ośmiokrotnie; do przerwy Lyon miał osiem punktów przewagi, ale w drugiej połowie ją zaprzepaścił);
  • RC Toulonnais – Stade Français 24:6 (Tulon wyszedł na prowadzenie po dwóch ładnych akcjach wykończonych przez Jiutę Wainiqolo w pierwszej połowie, a po przerwie kontrolował spotkanie i jeszcze powiększył przewagę – karne przyłożenie dało mu punkt bonusowy; do gry wrócił w drużynie gospodarzy Melvyn Jaminet po półrocznym zawieszeniu spowodowanym rasistowskimi uwagami);
  • Section Paloise – USA Perpignan 23:6 (nieciekawe spotkanie w deszczu);
  • Stade Toulousain – Aviron Bayonnais 41:6 (kolejne imponujące zwycięstwo Tuluzy odniesione mimo braku swoich największych gwiazd i mimo że rywale też są ekipą z ligowej czołówki; aż pięć z siedmiu przyłożeń zdobyła przy grze w przewadze – rywale obejrzeli w tym meczu cztery żółte kartki);
  • Union Bordeaux-Bègles – ASM Clermont 22:18 (gospodarze skorzystali z wypadnięcia z kadry Mathieu Jaliberta i Damiana Penaud – obaj w tym meczu punktowali).

W tabeli ciekawie na obu jej końcach. Tuluza umocniła się na fotelu lidera, ale za jej plecami Tulon przeskoczył Bordeaux (obie drużyny wygrały, ale tylko Tulon zarobił ofensywny punkt bonusowy). Czwarta Bajonna traci do czołowej trójki już 13 punktów. Z kolei na dole strefę spadkową opuścił Racing 92, a ostatnie miejsce w tabeli – RC Vannes. Nową czerwoną latarnią zostało Stade Français, ale ostatnie cztery drużyny tabeli dzieli niewiele.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1.Stade Toulousain1760
2. ↑RC Toulonnais1757
3. ↓Union Bordeaux-Bègles1756
4.Aviron Bayonnais1743
5. ↑Castres Olympique1741
6. ↓ASM Clermont1739
7.Stade Rochelais1737
8.Lyon OU1736
9.Montpellier Hérault1734
10. ↑Section Paloise1734
11. ↑↑Racing 921731
12. ↓↓USA Perpignan1730
13. ↑RC Vannes1728
14. ↓↓Stade Français1728

W Pro D2 po 21. kolejce sporą przewagę nad rywalami utrzymuje Grenoble, które tym razem na wyjeździe pokonało Dax 29:18. Bez zmian także na pozycji wicelidera – Provence po ofensywnym festiwalu (aż 16 przyłożeń w meczu) wygrało z Angoulême 61:45. Trzecie miejsce po trzeciej kolejnej wygranej zajmuje Brive – grało na wyjeździe z Biarritz i zwyciężyło 24:20. Dla Basków to była siódma przegrana z rzędu, która zepchnęła ich już na trzynaste miejsce w tabeli (byłoby czternaste, gdyby nie bonus defensywny wywalczony dzięki przyłożeniu w doliczonym czasie). Poza tym Béziers zwyciężyło Valence Romans 28:26 (było bardzo blisko sporej niespodzianki – gospodarze wyszarpali zwycięstwo dzięki przyłożeniu zdobytemu w doliczonym czasie gry; 13 punktów zdobył z kopów Samuel Marques), Colomiers rozgromiło Mont-de-Marsan 53:20, Aurillac wygrało z Agen 34:26, Nevers pokonało Oyonnax 21:19 (strata spadkowicza z Top 14 do czołowej szóstki wzrosła do 8 punktów), a beniaminek Nicei znowu przegrał (trzynasty raz z rzędu), tym razem 7:15 z Montauban. Towarzyszem skazanej już na spadek Nicei w strefie spadkowej jest teraz Agen, ale różnica pomiędzy 8. i 15. ekipą ligi to tylko sześć punktów i wszystko może się zdarzyć. I ciekawostka: najlepszym graczem kolejki uznano Kolumbijczyka Andresa Zafrę z Provence.

Super Rugby Pacific

Za nami druga kolejka Super Rugby Pacific – i znów zobaczyliśmy dwa mecze między nowozelandzkimi drużynami, a także pierwsze derby australijskie.

Chiefs – Crusaders 49:24. Crusaders zaczęli sezon od cennej wygranej w derbowym pojedynku, w ten weekend powtórki jednak nie było. Co prawda bohater sprzed tygodnia, Kyle Preston, który pierwszy raz wyszedł w podstawowej piętnastce, zdobył swoje czwarte przyłożenie w sezonie, a przez pierwsze 50 minut Crusaders dotrzymywali kroku rywalom (odrabiali straty, a 10 minut po przerwie doprowadzili do remisu 17:17), jednak w ciągu ostatniego pół godziny dali się zdominować rywalom, którzy zdobyli jedno po drugim pięć przyłożeń (z czego dwa Quinna Taupaei, jednego z zawodników z ławki, którzy dali szczególny impuls swojej drużynie).

Highlanders – Blues 29:21. Drugi mecz i druga porażka obrońców mistrzowskiego tytułu na początku nowego sezonu. Gospodarze przed meczem upamiętniali zmarłego w ubiegłym roku Connora Gardena-Bachopa i wygrali w dramatycznych okolicznościach. Blues wyszli na prowadzenie już w drugiej minucie meczu, wygrywali nawet 14:3, a przewagę na tablicy wyników mieli przez większość meczu. W drugiej połowie jednak to gospodarze przeskoczyli rywali i na 20 minut przed końcem wygrywali 23:21. Wtedy jednak zostali na boisku w trzynastkę – czerwona kartka plus kontuzje graczy pierwszej linii młyna osłabiły zespół i mało kto wróżył im dowiezienie wygranej do końca. Tymczasem Highlanders zamiast tracić punkty, jeszcze powiększyli przewagę dzięki dwóm karnym Sama Gilberta. Kluczowa była postawa ich kapitana Timoci Tavatavanawai, który zaliczył trzy przejęcia i ważne 50:22, a ozdobą meczu pierwsze przyłożenie gospodarzy po indywidualnej, 80-metrowej akcji Finna Hurley’a (dodatkowo w drugiej połowie wykończył niesamowitym sprintem błyskawiczną akcję zespołu przez większość boiska).

Poza tym:

  • Reds – Moana Pasifika 56:36 (ekipa z Queenslandu tym meczem zaczęła sezon; napakowana reprezentantami Australii po kwadransie prowadziła 21:0, ale potem się zatrzymała wskutek trzech kolejnych żółtych kartek; w drugiej połowie dorzuciła jednak pięć przyłożeń i pewnie wygrała; wśród pokonanych warto zwrócić uwagę na 21-letniego skrzydłowego Kyrena Taumoefolau, który po dwóch meczach ma na koncie cztery przyłożenia);
  • Hurricanes – Fijian Drua 38:34 (zacięty pojedynek, w którym drużyny wielokrotnie zmieniały się na prowadzeniu; Fidżyjczycy zbudowali przewagę pod koniec pierwszej połowy, gdy Canes cierpieli z powodu żółtych kartek, ale pod koniec meczu gospodarze wrócili na prowadzenie; zaimponował Cam Roigard, który miał wkład w sporą część przyłożeń swojej ekipy);
  • Brumbies – Western Force 42:45 (pierwsze australijskie debry sezonu i niespodzianka – porażka najlepszej ekipy z tego kraju z ubiegłego sezonu na własnym boisku; ekipa z zachodniego wybrzeża po 20 minutach nieoczekiwanie prowadziła już 21:0 po trzech efektownych przyłożeniach; gdy Brumbies odrobili straty, wyszli w drugiej połowie na prowadzenie, a rywale zostali na 10 minut przed końcem na boisku w trzynastkę, gospodarze wydawali się mieć zwycięstwo w kieszeni – nic z tego, osłabione Force zamiast stracić punkty zdobyło na pięć minut przed końcem zwycięskie przyłożenie, odnosząc pierwsze od 14 lat zwycięstwo w Canberze).

Pauzowali Waratahs. W czołowej szóstce wszystkie cztery ekipy australijskie, ale tabela póki co jest mało wymierna – zbyt mało gier za drużynami. Jednak zwraca uwagę kiepski start obu ekip wyspiarskich i ostatnie miejsce bez ani jednego punktu mistrzów z 2024, Blues.

Swoją drogą, średnia punków na jedno spotkanie w tym sezonie Super Rugby Pacific przekracza 70. Kibice się cieszą, ale chyba nazbyt dużo tu frywolności w obronie.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1.Chiefs29
2. ↑Western Force28
3. ↑↑↑↑↑↑↑↑Reds15
4. ↑↑↑Highlanders25
5. ↓↓Brumbies25
6. ↓Waratahs14
7. ↑↑Hurricanes24
8. ↓↓↓↓↓↓Crusaders24
9. ↓Fijian Drua22
10. ↓↓↓↓Moana Pasifika21
11. ↓Blues20

SVNS

Czwarte turnieje cyklu SVNS w obecnym sezonie rozegrano w kanadyjskim Vancouverze.

Wśród panów w fazie grupowej los związał Nową Zelandię, Australię i Południową Afrykę – każda z tych trzech ekip odniosła po jednej porażce, a wszystkie pokonały Irlandię, która zanotowała kolejny kiepski występ. W dwóch pozostałych grupach bez straty punktów triumfowały Argentyna i Fidżi. Za plecami Argentyńczyków pozostali mistrzowie olimpijscy – Francuzi, którzy przegrali także z Wielką Brytanią i w efekcie awansowali do ćwierćfinału dopiero z trzeciego miejsca. Z kolei w grupie z Fidżi znów nieźle pokazali się Hiszpanie, którzy zajęli drugie miejsce (co prawda Amerykanów pokonali z dużym trudem, ale z Fidżyjczykami przegrali dopiero po dogrywce).

W ćwierćfinale fantastyczną serię kontynuowali Hiszpanie – po raz kolejny w tym sezonie pokonali All Blacks, długo przegrywając 0:7, wyrównując na koniec regulaminowego czasu gry i zdobywając zwycięskie punkty w dogrywce (było 12:7). Odpadli mistrzowie olimpijscy z Francji po przegranej z Argentyną w identycznym stosunku punktowym (zadecydowało przyłożenie Matíasa Osadczuka na koniec meczu). Poza tym do półfinałów awansowali Fidżyjczycy (24:0 z Wielką Brytanią) i Blitzboks (17:14 z Australią – 17:0 do przerwy i 0:14 po przerwie). W obu półfinałach zobaczyliśmy czerwone kartki. Osłabieni stratą zawodnika Hiszpanie przegrali z Argentyną 0:7, za to ekipa Południowej Afryki, mimo gry w szóstkę przez większość spotkania, w ostatniej akcji zapewniła sobie wygraną 12:10. W finale górą byli Argentyńczycy – pokonali drużynę RPA odnosząc drugie turniejowe zwycięstwo z rzędu. W starciu o brąz Hiszpanie zrewanżowali się Fidżyjczykom za porażkę z fazy grupowej i wygrali 22:7 – są jedyną drużyną w stawce, która dotąd nie wypadła z czołowej czwórki. W meczu o piąte miejsce Brytyjczycy pokonali Nową Zelandię.

W czołówce klasyfikacji cyklu bardzo ciasno – cztery czołowe zespoły dzieli niewiele, ale mają już sporą przewagę nad resztą stawki. Po tym turnieju na pierwsze miejsce awansowała Argentyna, a na drugie Hiszpania, spychając na trzecią lokatę Fidżi. W „czerwonej strefie” bez zmian: Kenia, Urugwaj, Stany Zjednoczone i Irlandia (szokująco słaby sezon graczy z zielonej wyspy, zajmują wyłącznie przedostatnie lub ostatnie miejsca). Różnica punktowa między Kenią a ósmą Wielką Brytanią to już 17 punktów.

W turnieju kobiecym ogromną niespodziankę sprawiły w fazie grupowej Brazylijki – pokonały jedną z dwóch potęg kobiecego rugby, Australię, 14:12 (dzięki dwóm przyłożeniom Yasmin Soares w drugiej połowie meczu i fantastycznej pogoni Thalii Costy za MacKenzie Davis na koniec spotkania, gdy utrata przyłożenia i wygranej wydawała się już pewna). Ostatecznie zajęły drugie miejsce w grupie, za Australią, grającą w tym turnieju bez kontuzjowanej Maddison Levi. W drugiej grupie triumfowała z kompletem wygranych Nowa Zelandia, a wydarzeniem była już pierwsza połowa meczu otwarcia z udziałem tej ekipy – Black Ferns pokonały w tym spotkaniu Irlandki 58:7, a już do przerwy Michaela Brake (do niedawna Blyde) pobiła dwa rekordy: zdobyła w ciągu siedmiu minut pięć przyłożeń, a przy okazji w tabeli zawodniczek z największą liczbą przyłożeń w SVNS wyprzedziła swoją byłą koleżankę z drużyny Portię Woodman-Wickliffe. Sporo zamieszania w grupie trzeciej, gdzie Japonki zaczęły od porażki z Francją, a potem ekipa z Dalekiego Wschodu zajęła drugie miejsce po wygraniu dwóch kolejnych spotkań (z Wielką Brytanią i Fidżi), nieschodzące dotąd z turniejowego podium Francuzki – ostatnie (zajęły ostatecznie dziewiąte miejsce), a grupę wygrały Fidżyjki, dla których to także pierwszy taki przypadek w tym cyklu.

Brazylijki pięknego sukcesu z grupy nie powtórzyły w ćwierćfinale – zmierzyły się z Fidżyjkami i zostały rozgromione 46:0. Za to ciąg dalszy przygody zanotowały Japonki, które po dogrywce wygrały z Amerykankami 22:17 i pierwszy raz w historii swoich występów w SVNS wdarły się do półfinału. Poza tym wygrywały Australijki i Nowozelandki – pierwsze wygrały 28:14 z Brytyjkami, a drugie 34:12 z gospodyniami turnieju. Na półfinale piękny sen Japonek się skończył – przegrały z Fidżi 7:28 (zwyciężczynie nie tylko pierwszy raz wyszły z grupy, ale od razu awansowały do finału, jednak drabinkę pucharową miały wyjątkowo korzystną). W drugim starciu na tym etapie zmierzyły się dwie najlepsze ekipy świata – wygrały 34:10 Nowozelandki (m.in. dzięki hat-trickowi wracającej do cyklu weteranki, Stacey Waaki), a Australijki oprócz przegranej straciły też Teagan Levi. W meczach finałowych niespodzianek nie było – w finale Nowozelandki wygrały 41:7 z Fidżyjkami, a w meczu o brąz Australijki pokonały Japonki 26:12.

W klasyfikacji generalnej nadal na czele Nowa Zelandia przed Australią. Trzecie miejsce utrzymały Francuzki, ale ich strata do czołowej dwójki wzrosła (a przewaga nad innymi ekipami zmalała). Japonki awansowały na piąte miejsce. Ciekawie robi się w dole tabeli: Irlandki spadły z bezpiecznego, ósmego miejsca na dziesiąte, a na dodatek tracą do ósmej lokaty 8 punktów – dobre występy w Vancouverze dały sporo punktów Fidżyjkom i Brazylijkom, które obecnie są na ósmym i dziewiątym miejscu z identycznym dorobkiem. Z kolei za plecami Irlandek Chinki i Hiszpanki.

W stawce męskiej rywalizacji nie ma Kanady, ale gospodarze przy okazji turnieju SVNS postanowili dać okazję pograć swojej reprezentacji – w miniturnieju (każdy z każdym dwukrotnie) zmierzyła się z Japonią i Trynidadem i Tobago, bez trudu wygrywając w tej rywalizacji.

Z kraju

Kilka kolejnych informacji przedekstraligowych: Arkę Gdynia w przerwie zimowej opuścił bardzo skuteczny obrońca Nicolas Silvera, gdynianie liczą jednak na powrót po kontuzji Antona Szaszero. Ogniwo cieszy się z kolejnych rekonwalescentów wracających do treningu i przyjazdu nowego gracza z RPA.

W Gdyni była nie tylko reprezentacja seniorów, ale także kadra U20. Rozegrała spotkanie z reprezentacją Trójmiasta i okolic, które wygrała 45:17.

Karolina Jaszczyszyn została trenerką reprezentacji Polski dziewcząt do lat 16. Jej asystentką będzie Małgorzata Kołdej.

Ze świata

W cieniu spotkań Pucharu Sześciu Narodów zagrały ze sobą rezerwy Anglii i Irlandii – Anglia A zwyciężyła 28:12. Sporo znanych nazwisk na boisku, m.in. dla Anglii punktowali Ollie Hassell-Collins czy Jack van Poortvliet (ten – po imponującej indywidualnej akcji). Irlandczykom nie pomógł układ ławki 6:2 przy kilku kontuzjach w formacji ataku (trzy kontuzje w ataku; Harry Byrne nie wytrwał na boisku więcej niż pięć minut).

Międzynarodowe granie także w Gruzji – zmierzyły się ekipy U20 gospodarzy i Południowej Afryki. Padł wynik 29:38, a rewanż w piątek.

W lidze URC kolejne nadrabianie zaległości i zarazem kolejne południowoafrykańskie derby. W nich Bulls pokonali Lions 31:19, umacniając się na trzecim miejscu tabeli i zmniejszając dystans do drugich Glasgow Warriors. Mecz wydawały się ustawić trzy przyłożenia dla Bulls w pierwszym kwadransie (choć przy trzecim sędziowie przeoczyli wyraźny przód), ale Lions przed przerwą zredukowali stratę do trzech oczek. Gospodarze jednak ponownie odskoczyli w pierwszym kwadransie drugiej połowy. Lions walczyli do końca, ale ostatecznie nie udało im się powtórzyć efektów z pierwszej połowy.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1.Leinster1152
2.Glasgow Warriors1142
3.Bulls1140
4.Sharks1034
5.Munster1131
6.Cardiff1130
7.Benetton Treviso1128
8.Scarlets1127
9.Edinburgh1125
10.Stormers1124
11.Connacht1124
12.Lions1023
13.Ospreys1123
14.Ulster1123
15.Zebre Parma1120
16.Dragons118

Po dziewiątej kolejce Japan Rugby League One na czele ligowej tabeli wciąż niepokonani Saitama Wild Knights – tym razem wygrali 39:10 z Sagamihara Dynaboars. Zwyciężały też obie pozostałe drużyny z podium. Trzeci w lidze Spears Funabashi Tokyo-Bay grali z czwartymi Shizuoka BlueRevs i wygrali nadspodziewanie wysoko, 62:14 (aż dziesięć przyłożeń zwycięzców). Znacznie więcej kłopotów mieli broniący tytułu Brave Lupus Tokyo, którzy pokonali Black Rams Tokyo zaledwie jednym punktem – 45:44. Mistrzowie po półgodzinie prowadzili 26:8, ale niewiele brakowało, aby zwycięstwo wymknęło im się z rąk. Poza tym Tokyo Sungoliath z nieoczekiwanym trudem pokonali ostatnich w tabeli Urayasu D-Rocks 40:35 (dla przegranych m.in. dwa przyłożenia Samu Kereviego), Kobe Steelers zadali siódmą kolejną porażkę ekipie Toyota Verblitz – 63:21, a Mie Heat odrobinę nieoczekiwanie wygrali z Yokohama Eagles 20:17 (znów zawiódł Faf de Klerk). W tabeli wciąż na czele Wild Knigths przed Brave Lupus i Spears. Czwarci BlueRevs tracą do trzeciego miejsca już siedem oczek, a tuż za ich plecami są Steelers. Na dnie tabeli wciąż D-Rocks, a w strefie spadkowej także Verblitz i Black Rams.

W drugiej kolejce Major League Rugby Anthem RC uległo San Diego Legion 5:52, Chicago Hounds przegrali 31:45 z Utah Warriors, Miami Sharks tym razem dowieźli przewagę do końca i wygrali z NOLA Gold 30:25, a Los Angeles RFC uległo Houston SaberCats 28:45.

Także druga kolejka w Super Rugby Americas i w niej mieliśmy powtórkę ubiegłorocznego finału – w argentyńskim pojedynku broniących tytułu Dogos z Córdoby i stołecznych Pampas padł remis 20:20. Spotkanie toczyło się w 40-stopniowym upale. Poza tym urugwajski Peñarol rozgromił paragwajskie Yacare 50:15, a brazylijscy Cobras ulegli chilijskiemu Selknamowi 21:28 (wszystkie trzy przyłożenia gospodarzy po maulach autowych). Na czele tabeli jedyna drużyna z dwoma wygranymi – Peñarol, na drugim miejscu Tarucas, którzy w ten weekend pauzowali. Bez wygranej Dogos, Pampas i Cobras.

Nowy sezon zainaugurowano w czeskiej Extralidze. Na start mieliśmy powtórkę finału z ubiegłego roku – w niej Říčany ponownie pokonały Pragę, 34:17. Poza tym praska Sparta uległa Tatrze Smichov aż 12:61, a beniaminek, stołeczna Slavia, pokonał 46:7 Vyškov.

Przed tygodniem w egipskiej Aleksandrii odbyły się turnieje Arab Rugby 7s. Wśród panów wygrały Zjednoczone Emiraty Arabskie, które w finale zrewanżowały się Maroku za porażkę sprzed roku. Trzecie miejsce dla gospodarzy turnieju, którzy w meczu o brąz pokonali Libię. Wśród pań poniekąd tradycyjnie wygrały Tunezyjki, które w drodze po zwycięstwo nie straciły ani jednego przyłożenia. W finale zwyciężyły 38:0 gospodynie, a trzecie miejsce zgarnęły reprezentantki ZEA po wygranej nad Libanem.

W planach na międzynarodową jesień w tym roku pojawiła się ciekawa pozycja: Rematch czyli starcie Irlandii z Nową Zelandią w Chicago (nazwa bierze się stąd, że podobne spotkanie rozegrano w 2016 – i warto pamiętać, że to była pierwsza wygrana graczy z „zielonej wyspy” nad All Blacks w historii).

Z wieści transferowych:

  • wielokrotny reprezentant Argentyny, ostatnio gracz Bordeaux, Guido Petti, po tym sezonie przejdzie do Harlequins;
  • niedawno Harry Byrne przeniósł się z Leinsteru do Bristol Bears, a teraz ogłoszono, że jego brat Ross też trafi do Anglii – w kolejnym sezonie będzie grać dla Gloucesteru;
  • zakończenie kariery ogłosił Raymond Rhule, były reprezentant Południowej Afryki, a w ostatnich latach gracz La Rochelle;
  • z występami w reprezentacji Hiszpanii żegna się obrońca John-Wessel Bell;
  • Louis Rees-Zammit na kolejne parę miesięcy „zaczepił się” w Jacksonville Jaguars – jednak dla mnie najsmutniejsze jest to, ile miejsca jego staraniom o utrzymanie się w NFL poświęcają walijskie rugbowe media;
  • na koniec nic pewnego i na dodatek poniekąd nietransferowego – Ritchie Mo’unga, który podpisał kilkuletni kontrakt w Japonii i z tego powodu stracił szansę na powołanie do składu All Blacks (a ostatnio próby ściągnięcia go z powrotem do Nowej Zelandii spaliły na panewce) w 2026 będzie mógł zmienić barwy i zagrać w reprezentacji Tonga (miejsce urodzenia ojca) lub Samoa (miejsce urodzenia matki). Ponoć Tongijczycy już kontaktowali się z managementem świetnego łącznika ataku.

Polacy za granicą

Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia.

Anglia:

  • Tomasz Pozniak (Rams RFC, National League 1): zagrał cały mecz z Birmingham Moseley, przegrany 0:19. Rams spadli na trzecie miejsce w lidze;
  • Jordan Tebbatt (Leicester Lions RFC, National League 1): zagrał godzinę z meczu przeciwko Richmond, przegranego 10:26. Lions na trzynastym (przedostatnim) miejscu w lidze;
  • Ross Cooke (Oxford Harlequins RFC, National League 2 East): zagrał 80 minut i zdobył z podwyższeń 10 punktów w meczu z Colchester, wygranym 40:34. Harlequins pozostali na dwunastym miejscu w grupie;
  • Peter Hudson-Kowalewicz (Hull RUFC, National League 2 North): zagrał 80 minut i zdobył przyłożenie w starciu z Preston Grasshoppers, wygranym 41:24. Hull awansowało na dziesiąte miejsce w grupie;
  • Eryk Łuczka (Hornets RFC Weston-super-Mare II, Counties 2 Tribute Somerset – South West Division): wyszedł w podstawowym składzie drugiej drużyny swojego klubu w meczu z Nailsea & Backwell II, wygranym 19:6. Rezerwy Hornets zajmują czwarte miejsce w swojej lokalnej lidze.

Francja:

  • Andrzej Charlat (Stade Niçois, Pro D2): rozegrał całe spotkanie (z wyjątkiem chwili, gdy został zmieniony z powodu żółtej kartki kolegi z młyna) przeciwko Brive, przegrane 10:29. Nicea już chyba bezpowrotnie na dnie ligowej tabeli;
  • Thomas Toevalu (RC Bassin d’Arcachon, Nationale 2): zagrał 80 minut i zdobył przyłożenie (trzecie w sezonie) w meczu z Marmande. RCBA zajmuje dziewiąte miejsce w stawce dwunastu drużyn (dało się wyprzedzić swoim rywalom z tego weekendu);
  • Adam Zapędowski (Union Bordeaux-Bègles, Espoirs Elite – grupa 1): co prawda to jeszcze nie reprezentant, ale warto zwrócić uwagę, że w meczu drużyny Espoirs swojego klubu zdobył przyłożenie przeciwko Tuluzie (mecz przegrany 15:33, a Bordeaux zajmuje trzecie miejsce w grupie). To już piąte przyłożenie młodego Polaka w tym sezonie.

Irlandia:

  • Jakub Wojtkowicz (Sligo RFC, All-Ireland League D2B): wyszedł w podstawowym składzie w meczu ze Skerries, wygranym 12:7. Sligo pozostało na dziewiątym, przedostatnim miejscu swojego poziomu.

Walia:

  • Jake Wisniewski (Cross Keys RFC, Premiership): na ławce rezerwowych zaczął mecz z Newcastle Emlyn, wygrany 47:21. Jego ekipa awansowała na czwarte miejsce w lidze.

Zapowiedzi

Dla nas najważniejszym wydarzeniem nadchodzącego weekendu będzie pierwszy turniej w serii Sevens Challenger, rozgrywany w Kapsztadzie z udziałem naszej kobiecej reprezentacji.

Na świecie m.in. półfinały Rugby Europe Championship (najciekawiej zapowiada się starcie Portugalii z Hiszpanią), osiemnasta kolejka francuskiej Top 14 (m.in. mecz Lyonu z Tulonem), dwunasta kolejka United Rugby Championship (znów południowoafrykańskie derby, Lions z Sharks i Bulls ze Stormers), czy trzecia kolejka Super Rugby Pacific (tu derby Wyspy Północnej Hurricanes – Blues).

W kraju zaplanowano też pierwszy akord ligowej wiosny czyli zaległy mecz II ligi (rezerwy Budowlanych Lublin z RK Warszawa).

1 komentarz do “58 punktów w Gdyni”

  1. Co do naszej kadry debiutanci fajnie.
    Szczególnie Toevalu który szarpał, zaciąg z RPA też pozytywnie. (chociaż Voerster chyba powinien dostać więcej czasu).Pytanie czy Toevalu zagości na dłużej w kadrze, czy to tylko wyskok. Pytanie co z Wahą i braćmi Plichtami? No i niestety W. Piotrowicz trochę celownik rozregulowany. Ciekawe czy z Luksemburgiem będą jakieś debiuty?
    Zespół najsłabszy, ale nie powinno być spadku po jednym sezonie skoro do awansu gra się dwa.
    Pozdrawiam

    Odpowiedz

Dodaj komentarz