W Krakowie święto rugby, w którym brakło jednak miłego dla nas zakończenia – nasze panie zajęły w nim ósme miejsce. Z kolei męska reprezentacja wygrała ze Szwedami, triumfując w tegorocznym Rugby Europe Trophy – do pełni szczęścia potrzebny nam podobny wynik za rok. A na świecie najwięcej uwagi przyciągały europejskie puchary – w Champions Cup roli w faworyta umocnił się Leinster, który gromi jednego rywala po drugim.
Reprezentacja Polski / Rugby Europe International Championships
W Trelleborgu reprezentacja Polski zagrała ze Szwecją w starciu dwóch niepokonanych dotąd drużyn Rugby Europe Trophy – w tej sytuacji mecz decydował o pierwszym miejscu w ostatecznej klasyfikacji tego sezonu (choć nie o awansie do barażu o awans na poziom Championship, co wciąż pokutowało w zapowiedziach niektórych ogólnopolskich mediów, korzystających z materiału PAP). W składzie naszej drużyny zobaczyliśmy kilka twarzy, których zabrakło przed tygodniem w Luksemburgu – kapitana Piotra Zeszutka, Vahę Halaifonuę czy Wojciecha Piotrowicza. Nie było za to jednego z bohaterów poprzedniego spotkania, Daniela Gduli. Na ławce rezerwowych pojawił się m.in. Alex Pama (po roku przerwy) oraz potencjalny debiutant Adrian Stańczykowski z Budowlanych Łódź, jednak obu na boisku ostatecznie nie zobaczyliśmy.
Cóż, zaczęło się nieco po amatorsku, bo od plansz ze starym składem Szwecji i z zestawieniem Ukrainy zamiast naszego. Do tego doszedł wykonany w bardzo wolnym terminie nasz hymn. Może dlatego zaliczyliśmy wolny start, Wojciech Piotrowicz spudłował karnego w drugiej minucie gry, a w kolejnych fazach gry to Szwedzi doszli do naszego pola punktowego i wyszli na prowadzenie 7:0 – przyłożenie zdobył najskuteczniejszy gracz tej drużyny, Axel Kalling-Smith, który tym samym wyrównał rekord reprezentacji Szwecji. Błędy w kolejnych akcjach (m.in. niedolot z karnego do autu) nie zwiastowały niczego dobrego, ale naszą sytuację odmienił efektowny przechwyt Łukasza Kornecia, dzięki czemu mieliśmy na tablicy wyników remis. Chwilę potem Szwedzi znowu prowadzili po karnym (w wykonaniu Jacka Tatu-Robertsona, mającego przeszłość w nowozelandzkim Heartland Championship), ale wreszcie przyszedł okres przewagi naszej drużyny – co prawda maul autowy nie doszedł do linii bramkowej, jednak Wojciech Piotrowicz znakomicie przekopał piłkę przez niemal całą szerokość boiska i na polu punktowym rywali przyklepał ją Kacper Wróbel. Piotrowicz niestety chybił podwyższenia, kolejna nasza mocna akcja punktów nie przyniosła, a na koniec mieliśmy fatalną sekwencję: kiepski kop z karnego w aut, tendencja w aucie, karny dla rywali w młynie po tendencji, a Tatu-Robertson kopnął z podstawki trzy punkty i do przerwy gospodarze prowadzili 13:12.
W drugiej połowie na punkty czekaliśmy aż 20 minut. Polacy kilkakrotnie dochodzili do 5 m Szwedów, m.in. Kacper Wróbel po akcji skrzydłem (ten sam zawodnik próbował kopnąć z dropa z 40 m), a także po potężnym maulu autowym (naszej najmocniejszej broni w tym meczu). Ostatecznie, gdy Polacy kolejny raz weszli głęboko w pole 22 m Szwedów, po twardej walce przyłożenie zaliczył Dominik Mohyła, podwyższenie dorzucił Piotrowicz i prowadziliśmy 19:13. A chwilę potem było 22:13 po nielegalnie powstrzymanym maulu i kopie z karnego Piotrowicza. Wydawało się, że spotkanie mamy pod kontrolą, ale zaczęły się problemy: nasi zawodnicy wybronili się przed groźnym atakiem Szwedów, ale gdy ci ponownie ruszyli, Ale Loman podniósł w przegrupowaniu piłkę i pomknął przez 40 m na nasze pole punktowe właściwie niezatrzymywany (próbował tylko Jędrzej Nowicki, zapewne dwa razy lżejszy od szwedzkiego filara). Tatu spudłował z podwyższenia, ale różnica punktowa zmalała do 4 punktów. Do tego Piotrowicz nie trafił karnego z łatwej pozycji (po ładnym wejściu Nicolasa Saborita). Po wznowieniu jednak błąd popełnili Szwedzi, jeden z ich graczy zobaczył żółtą kartkę, zaliczyli też szczęśliwy dla nas przód po wygranym aucie. W efekcie po walce przy linii bramkowej piłkę przyłożył Thomas Toevalu, a Piotrowicz podwyższył. Jak cenne to były punkty, okazało się chwilę potem, bo Szwedzi niemal natychmiast odpowiedzieli indywidualną akcją Kallinga-Smitha, który powiększył swój dorobek w szwedzkich barwach do 22 przyłożeń (z czego sześciu w tej edycji RET). W Szwedów wstąpiła nadzieja, ale w ostatniej akcji meczu nie udało im się wyjść z własnej połowy i nasza drużyna ostatecznie wygrała 29:25.
Zwycięstwo po wyrównanym spotkaniu, w którym żadna z drużyn nie ustrzegła się błędów. Nasi zawodnicy imponowali maulami autowymi, niepokoją natomiast chwile nieuwagi w obronie, po których traciliśmy przyłożenia.
W tabeli na koniec bez zmian na miejscach. Polacy dzięki zwycięstwu odskoczyli od Szwedów, ale przez to, że rywale zdobyli defensywny punkt bonusowy, przewaga wyniosła tylko trzy punkty. To istotne, bo przecież o awansie o REC będą decydować skumulowane wyniki z dwóch sezonów. Realną szansę na jego wywalczenie będą miały tylko trzy drużyny – obok Polaków i Szwedów także Czesi, którzy tracą z kolei trzy punkty do Szwedów. Na szczęście z oboma tymi rywalami za rok powinniśmy grać na własnym boisku.
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. | Polska | 5 | 22 |
2. | Szwecja | 5 | 19 |
3. | Czechy | 5 | 16 |
4. | Chorwacja | 5 | 6 |
5. | Litwa | 5 | 5 |
6. | Luksemburg | 5 | 2 |
Reprezentacja Polski w Rugby 7 kobiet / SVNS
Reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet swoją szansę na wejście do decydującej fazy zmagań o awans do SVNS straciła już w dwóch pierwszych turniejach cyklu Challenger, rozgrywanych w Kapsztadzie. Zagrała jednak w finałowym turnieju tego cyklu, a gra przed własną publicznością to coś wyjątkowego. Dużo starań przyłożyli organizatorzy, aby publiczności było jak najwięcej, ale promocja niespecjalnie trafiła w nierugbowe społeczeństwo i zwłaszcza w piątek, przy fatalnej pogodzie, kibice na wielkim stadionie Wisły ginęli. Trudno też zrozumieć, że na weekend zaplanowano kolejki ligowe w I i II lidze.
Na dodatek niepokojąca była wypowiedź przedstawiciela WR na przedturniejowej konferencji prasowej, z której wynikało m.in., że nie do końca wiadomo, jak będzie wyglądał system rozgrywek siódemkowych w przyszłym sezonie – co powoduje, że tym groźniej brzmią coraz szerzej pojawiające się w rugbowych mediach plotki, że WR planuje ograniczenie liczby drużyn w SVNS do ośmiu. To spowodowałoby, że stawka Challengera jest mniejsza niż zapowiadano.
Polki na początek trafiły na niezwykle trudne rywalki – Południową Afrykę. Zaledwie kilkanaście sekund potrzebowały wiceliderki cyklu aby wygrać własne wznowienie i zdobyć pierwsze przyłożenie. Przy drugiej akcji zdobycie punktów zajęło rywalkom niewiele więcej – znów wygrane wznowienie, po drodze młyn i znów punkty. Dopiero po trzech minutach Polki zdołały utrzymać piłkę w ręce i reszta pierwszej połowy należała do nich – do przerwy w przyłożeniach było 2:2. Niestety, druga połowa zaczęła się od dwóch straconych przyłożeń i na dodatek żółtej kartki. Dopiero wtedy Polski zaatakowały, ale tym razem bez skutku. A na koniec rywalki znowu ukąsiły i skończyło się wynikiem 10:29. Dobre pół pierwszej połowy i jedna akcja w drugiej to było za mało.
Po wiceliderkach przyszła kolej na trzecią drużynę cyklu – Argentynę. I początek zdawał się podobny jak w meczu z RPA – jednak tym razem Polki nie tylko uratowały się w obronie, ale przechwyciły piłkę i wyprowadziły kontrę, po której punkty zdobyła Oliwia Strugińska. A w kolejnej fazie gry nasze zawodniczki wygrały na własnej połowie dwa auty rywalek i wyprowadziły kolejną punktową akcję, tym razem zakończoną przez Martę Morus. Niestety, więcej punktów nasze zawodniczki nie zdobyły – a Argentynki jeszcze w pierwszej połowie zmniejszyły stratę, a w drugiej dorzuciły trzy przyłożenia i wygrały 26:12. Ta porażka oznaczała stratę szans na awans do czołowej czwórki turnieju.
W ostatnim meczu grupowym z Czechami Polki straciły pierwsze przyłożenie już po 7 sekundach gry. Jednak po tym przykrym akcencie nasze zawodniczki przeważały, przyłożenia zdobyły Anna Klichowska, Marta Morus i Julia Druzgała, ale w międzyczasie moment nieuwagi w środkowej strefie kosztował Polki pięć punktów i do przerwy biało-czerwone wygrywały tylko 15:10. Druga połowa zaczęła się od wyjścia Czeszek na prowadzenie, a potem mieliśmy festiwal błędów z obu stron w środkowej strefie boiska. Zakończyły go rywalki kopem za plecy naszych zawodniczek i zrobiło się 15:22. Polki walczyły do końca, ale tym razem bez efektu. Pierwszy dzień skończyły zatem z kompletem porażek.
W kolejnym spotkaniu (półfinale zmagań o miejsca 5–8 przeciwko Kolumbii) znowu mieliśmy huśtawkę nastrojów. Już pierwsza piłka, pierwsza szarża kosztowała Kolumbijki żółtą kartkę, a Polki wykorzystały przewagę, w dwóch pierwszych akcjach kończonych na skrzydle przykładała piłkę Oliwia Krysiak i było 12:0. Ostatecznie, pierwszą połowę Polki wygrały 17:7. Ale dla Kolumbijek to był niezwykle ważny mecz, awans do Los Angeles wymykał im się z rąk i potrzebowały zwycięstwa. Niestety, okres gry na połowie rywalek na początku drugiej połowy, okraszony kilkoma efektownymi szarżami na Kolumbijkach, skończył się przerwaniem się Kolumbijek skrzydłem. Chwilę potem nasze zawodniczki miały znowu 12 punktów przewagi po drugim w tym meczu przyłożeniu Julii Druzgały (i drugim z asystą Hanny Maliszewskiej), ale odtąd punktowały już tylko Kolumbijki. Tuż przed końcem, przy stanie 24:19 Polki miały piłkę w rękach, ale Druzgała najpierw nie zdążyła zabezpieczyć koleżanki, potem zaliczyła żółtą kartkę, a Kolumbijki atakowały z przewagą podwójną przewagą po kontuzji Oliwii Strugińskiej, zdobyły przyłożenie i wygrały 26:24.
Przyszło zatem Polkom grać o siódme miejsce, drugi raz w ten weekend mierząc się z Czeszkami – z podobnym efektem jak za pierwszym razem. Czeszki zaczęły od prowadzenia, Polki odpowiedziały dwoma przyłożeniami (Oliwii Krysiak i Natalii Pamięty) i do przerwy było 10:7. W drugiej połowie żółtą kartkę obejrzała Marta Morus, a rywalki wyszły na prowadzenie 17:10. Nasze nadzieje odżyły w ostatniej minucie, gdy przyłożenie po pięknej akcji zdobyła Patrycja Zawadzka, a podwyższyła je równo z syreną Julia Druzgała. Kolejne punkty miały zdecydować o zwycięstwie, ale to Czeszki je zdobyły – skończyło się wynikiem 17:24 i ostatnim, ósmym miejscem Polek w turnieju.
Cóż, nie udał się Polkom ten turniej, a właściwie cały Challenger. Wraz z utratą Karoliny Jaszczyszyn kadra utraciła rytm i coraz bardziej oddala się od czołówki światowej. Jednak buduje się nowe. A przed Polkami w tym roku pozostają jeszcze dwa turnieje mistrzostw Europy, do których zostało kilka tygodni. Też istotne, bo przecież zawsze oprócz medali stawką był awans do kolejnego Challengera.
W turnieju kobiecym triumfowały zdecydowanie najlepsze w Krakowie zawodniczki Południowej Afryki. W finale pokonały Argentynki 21:12. Trzecie miejsce zajęły Kenijki po zwycięstwie nad Tajlandią 27:19. Do Los Angeles wybiera się czołowa trójka krakowskiego turnieju oraz Kolumbijki, które miały wystarczającą przewagę nad Tajkami po wcześniejszych turniejach i po zwycięstwie nad Polkami mogły świętować.
W męskim turnieju zwycięstwo odnieśli Portugalczycy, którzy w finale pokonali ekipę z Samoa 24:19. Trzecie miejsce zajęli Niemcy, a czwarte Kanadyjczycy (w meczu o brąz padł wynik 21:19). Wszystkie te cztery drużyny wywalczyły bilety do Los Angeles – Samoańczycy, piąci w ogólnej klasyfikacji przed tym weekendem, dzięki dobremu występowi wypchnęli z czołowej czwórki Chilijczyków. Ci zawiedli, przegrywając nawet w meczu o piąte miejsce z Madagaskarem.
Ekstraliga
W Ekstralidze rozegrano jedno z dwóch zaległych spotkań z jedenastej kolejki (drugie, Juvenii z Budowlanym Łódź, odbędzie się w sobotę).
Budmex Rugby Białystok – Pogoń Awenta Siedlce 12:46. Trudno było spodziewać się w starciu ostatniej drużyny ligi z jej liderem niespodzianki – nawet w sytuacji, gdy spora grupa siedlczan pojechała do Szwecji na mecz reprezentacji Polski. I niespodzianki nie było. Już po dwóch minutach gry pierwsze przyłożenie zdobył Michał Wrona, który kilka minut później znowu zaliczył pięć punktów, a w całym meczu skompletował hat-tricka. Co prawda pierwszych dwóch przyłożeń nie udało się gościom podwyższyć, a białostocczanie trafiali z karnych między słupy (po 25 minutach i okresie presji na gościach przegrywali tylko 6:10), to jednak było za mało, aby nawiązać walkę. Do przerwy przegrywali już 6:29, a po niej siedlczanie dorzucili kolejne trzy przyłożenia, podczas gdy białostocczanie swoje ataki zwieńczyli tylko dwoma karnymi.
Zmian w układzie ligowej tabeli nie przyniósł ten wynik żadnych. Pogoń pozostała zdecydowanym liderem (powiększyła przewagę nad drugim Orkanem do 12 punktów), a białostocczanie wciąż na końcu tabeli bez ani jednego punktu.
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. | Pogoń Awenta Siedlce | 12 | 56 |
2. | Orlen Orkan Sochaczew | 11 | 44 |
3. | Energa Ogniwo Sopot | 11 | 38 |
4. | Life Style Catering Arka Gdynia | 11 | 37 |
5. | Juvenia Kraków | 11 | 24 |
6. | Edach Budowlani Lublin | 12 | 23 |
7. | Budowlani WizjaMed Łódź | 11 | 15 |
8. | Drew Pal 2 Lechia Gdańsk | 11 | 9 |
9. | Budmex Rugby Białystok | 12 | 0 |
W jedenastej kolejce I ligi najciekawiej zapowiadały się starcia warszawsko-wielkopolskie. W obu wygrywały ekipy stołeczne – w pierwszym z nich liderujący AZS AWF pokonał Posnanię 37:17, choć nie pomagał sobie licznymi żółtymi kartkami (których efektem była też czerwona), a w drugim Legia wygrała ze Spartą Jarocin 50:26 (choć w pierwszej połowie jarocinianie dwukrotnie wychodzili na prowadzenie; cztery przyłożenia zdobył Tantin Yanis, a powrót na boisko po długiej przerwie i w nowych barwach zaliczył Artur Bryl). Poza tym Arka Rumia przegrała z Rugby Wrocław 11:20, a Hegemon Mysłowice pokonał Watahę Zielona Góra 37:31 (zielonogórzanie mogli mieć nadzieję na pierwszą wygraną w sezonie, bo do przerwy prowadzili 9 punktami). W tabeli coraz większe dystanse między drużynami: pierwsze AZS AWF wyprzedza o 7 punktów Legię, ta także o 7 punktów wyprzedza Spartę, a z kolei do niej 7 punktów brakuje wrocławianom.
Z kolei w dziesiątej kolejce II ligi cenne zwycięstwo nad wiceliderem ligowej tabeli, rezerwami Budowlanych Łódź, odniosła ekipa Koma RT Olsztyn – na dodatek z bonusem, 26:14. Liderujący RK Warszawa rozgromił Rugby Ruda Śląska 78:8, a rezerwy AZS AWF Warszawa wygrały z Miedziowymi Lubin 36:28. W tabeli RK Warszawa zwiększyło przewagę nad Budowlanymi II Łódź do 7 punktów. Olsztynianie pozostali trzeci, ale tracą do łodzian już tylko dwa oczka.
Champions Cup
Ćwierćfinały Champions Cup to moment, w którym w tych rozgrywkach robi się najciekawiej. I było bardzo ciekawie, choć każdy mecz miał zupełnie inny obraz.
RC Toulonnais – Stade Toulousain 18:21. Nie było niczego w Tulonie, co przypominałoby radosne ofensywne rugby z meczu z Saracens przed tygodniem. Tym razem, w starciu dwóch francuskich potęg, dominowała obrona. Co prawda gospodarze w pierwszym kwadransie cieszyli się dwukrotnie z przyłożeń, ale oba nie ostały się przeglądowi TMO. Jedyne punkty padały z karnych, a Tulon na koniec pierwszej połowy prowadził 12:6 dzięki kopom Melvyna Jamineta, w tym kilku z własnej połowy. Druga połowa zaczęła się od przyłożeń, ale dla Tuluzy. Co prawda pierwsze z nich znowu zostało unieważnione, ale moment później Jack Willis przedarł się na pole punktowe, a po paru minutach Tuluza ponownie zapunktowała i wyszła na prowadzenie 18:12 (oba przyłożenia w okresie gry w przewadze po żółtej kartce Baptiste’a Serina). Pogoda się jednak pogarszała, a Jaminet karnymi doprowadził do remisu (jeden z nich w kontrowersyjnych okolicznościach – został podyktowany za przewinienie w młynie, który sędzia nakazał rozegrać po przodzie, którego chyba nikt poza nim nie zobaczył). W końcówce Tuluza przyciskała, ale długo nie była w stanie przeważyć, nawet Thomas Ramos spudłował z karnego (zresztą, miał skuteczność w tym meczu daleką od ideału, 4/7). Ostatecznie jednak to właśnie on dostał kolejną szansę i mimo trudnej pozycji skończył mecz trafieniem dającym cenną wygraną Tuluzie.
Leinster – Glasgow Warriors 52:0. Leo Cullen posadził na ławce rezerwowych część swoich gwiazd z kapitanem drużyny Caelanem Dorisem i młynarzem Danem Sheehanem na czele (Doris zresztą na boisku pojawił się bardzo szybko, po kontuzji w pierwszej połowie Jacka Conana). Jednak to nie przeszkodziło Irlandczykom w odniesieniu kolejnego imponującego zwycięstwa – tydzień po wygranej 62:0 nad Harlequins, Leinster odprawił bez straty ani jednego punktu i z ośmioma przyłożeniami na swoim koncie mistrzów ligi URC. To prawdziwe upokorzenie Szkotów. Irlandczycy rozstrzygnęli ten mecz bardzo szybko – rywale wytrzymali 10 minut (podczas których unieważnione przez TMO przyłożenie zaliczył Jordie Barrett), a przez kolejne pół godziny przed przerwą stracili aż 33 punkty. Spośród pięciu przyłożeń Leinsteru w tej części spotkania, jedno z nich było przyłożeniem karnym, a w okresie osłabienia rywali po obejrzanej przy tej okazji żółtej kartce padły trzy kolejne. Drugą połowę Szkoci zaczęli ambitnie, ale znowu bez efektu, a już po pięciu minutach gry Leinster zaczął powiększać swoje prowadzenie. Punktowanie skończył ten sam zawodnik, który je zaczął – Max Deegan, a gwiazdami spotkania byli Jordie Barrett i Sam Prendergast. Od momentu, gdy Leinster stracił ostatnie punkty w tych rozgrywkach, sam zdobył ich już 142…
Poza tym:
- Bordeaux-Bègles – Munster 47:29 (po pierwszych 35 minutach i pokazie imponującego ataku gospodarzy, znakomicie kierowanego przez Maxime’a Lucu, Bordeaux prowadziło 29:3; kolejne 50 minut już tak piękne w wykonaniu Francuzów nie było – jednak choć w drugiej połowie stracili aż cztery przyłożenia, kontrolowali wynik i potrafili zapunktować nawet grając w samej końcówce w trzynastkę, gdy przyłożenie zaliczył niezawodny Louis Bielle-Biarrey; pierwsze przyłożenie w meczu zdobył Damian Penaud – to było już jego dwunaste w tym sezonie europejskich rozgrywek, czym pobił dotychczasowy rekord Chrisa Ashtona);
- Northampton Saints – Castres Olympique 51:16 (pewne zwycięstwo angielskiego rodzynka; bardzo dobry występ Alexa Mitchella, do tego dwa przyłożenia Henry’ego Pollocka, któremu jednak zarzucono arogancję przy ich okazji; mecz nie był pięknym widowiskiem – aż 34 karne, a jedno z brzydkich czyszczeń w przegrupowaniu przyniosło aż trzy żółte kartki pokazane graczom po obu stronach).
Pary półfinałowe: Bordeaux-Bègles – Tuluza i Leinster – Northampton Saints. Leinster jest zdecydowanym faworytem swojego pojedynku, trudno natomiast wskazać go w spotkaniu dwóch najlepszych obecnie ekip z Francji.
Challenge Cup
Mecze ćwierćfinałowe rozegrano także w Challenge Cup – w większości z nich walka toczyła się praktycznie do końca.
Connacht – Racing 92 40:43. Zwroty akcji i emocje do samego końca – wart oglądnięcia mecz rozegrany na Dexcom Stadium, w którym gospodarze gościli jedną z francuskich potęg. Gospodarze zanotowali znakomity początek – już po niespełna kwadransie prowadzili 21:5, a efektem ostatniej z akcji w tym okresie, zakończonej karnym przyłożeniem, była także czerwona kartka dla jednego z Francuzów. Było zatem przed Connachtem niemal 70 minut gry z przewagą jednego zawodnika. Jednak tak jak bilans pierwszego kwadransa wyniósł w przyłożeniach 3:1, tak bilans reszty pierwszej połowy był dokładnie taki sam, tyle że w drugą stronę i do przerwy gospodarze prowadzili już tylko czterema punktami. Po przerwie paryżanie szli za ciosem, a gospodarze wydawali się bezradni – drugie przyłożenie Nolanna le Garreca, dwa jego karne (w sumie 18 punktów), drop goal Owena Farrella dały im prowadzenie 43:28. 15 punktów straty wydawało się nie do odrobienia na kilka minut przed końcem, ale wtedy Connacht rzucił się do ataku i był bliski sukcesu. Zdobył jedno przyłożenie, potem z boiska wyleciał Farrell (z żółtą kartką, choć ocena sędziego była bardzo łaskawa), a Cian Predergast (wcześniej dwa włanse przyłożenia) wspaniale wypracował kolejne przyłożenie dla gospodarzy. W ostatniej akcji mieli piłkę w rękach na własnej połowie, grali przeciwko trzynastu rywalom, ale zamiast zaatakować, piłkę z rąk wypuścili.
Poza tym:
- Edinburgh – Bulls 34:28 (pierwsza połowa zdecydowanie dla Szkotów, którzy wygrali ją 24:7, a na starcie drugiej odsłony prowadzili już nawet 31:7; Bulls dopiero wtedy się przebudzili, zaczęli odrabiać straty, na pięć minut zmniejszyli dystans do 6 punktów, ale ostatecznie ich były gracz Pierre Schoeman ukradł im piłkę i to edynburczycy cieszyli się z wygranej);
- Ospreys – Lyon OU 18:20 (ostatnia walijska drużyna poza burtą w europejskich pucharach; źle wróżyły gospodarzom szybko stracone punkty i kontuzja Justina Tipurica; ostatecznie walczyli do końca, ale francuska obrona przeważyła);
- Bath – Gloucester 61:26 (tu dla odmiany wyraźne zwycięstwo; Bath bardzo szybko wyszło na prowadzenie i po kwadransie wygrywało 19:7; w pierwszej połowie goście jeszcze się odgryzali, ale i tak przewaga gospodarzy do przerwy wyniosła 14 punktów, a w drugiej połowie jeszcze bardziej odjechali).
Pary półfinałowe: Racing 92 – Lyon OU i Bath – Edinburgh. Podobnie jak w Champions Cup mamy francuskie derby w jednym pojedynku, a w drugim starcie dwóch drużyn z Wysp Brytyjskich.
Super Rugby Pacific
W dziewiątej kolejce Super Rugby Pacific znowu porażka ekipy nowozelandzkiej z australijską.
Waratahs – Chiefs 21:14. Zwycięstwo australijskie nad ekipą z Nowej Zelandii tym cenniejsze, że odniesione nad liderem ligowej tabeli i w dość nerwowych okolicznościach. Waratahs zaczęli spotkanie świetnie i po 25 minutach prowadzili 14:0 (m.in. dzięki przyłożenie po solowej akcji Josepha-Aukuso Sua’ali’iego, który pokonał czterech obrońców). Chwilę potem zdobyli trzecie przyłożenie, które jednak zostało unieważnione po kontrowersyjnym TMO, Chiefs wreszcie odpowiedzieli, a jeden z Nowozelandczyków zobaczył żółtą kartkę w sytuacji, w której miejscowi kibice woleli zobaczyć czerwoną. Po przerwie znowu Waratahs ukąsili – rozpaczliwą obronę pod swoim polem punktowym zamienili w przyłożenie po akcji przez całą długość boiska. Chiefs zmniejszyli straty, ale choć w samej końcówce grali z przewagą gracza, ostatecznie nie zmienili losów meczu.
Poza tym:
- Hurricanes – Crusaders 24:31 (Crusaders prowadzili już 31:10, ale w samej końcówce na 8 minut zostali na boisku w trzynastkę i z trudem uratowali zwycięstwo);
- Blues – Moana Pasifika 36:17 (cztery przyłożenia aucklandczyków do przerwy, w tym po efektywnej akcji skrzydłem z podkopnięciem w wykonaniu Beaudena Barretta, ustawiły mecz i dały Blues trzecie zwycięstwo w sezonie);
- Highlanders – Fijian Drua 43:20 (z 17:3 po pierwszej połowie zrobiło się tylko 24:20 po kolejnych 20 minutach; wtedy jednak jeden z Fidżyjczyków zobaczył żółtą kartkę i Nowozelandczycy odzyskali inicjatywę – nie tylko przypieczętowali zwycięstwo, ale i wywalczyli punkt bonusowy; wymarzony debiut dla Highlanders zaliczył Tongijczyk Taniela Filimone, który zaliczył dwa przyłożenia w pierwszym kwadransie);
- Reds – Brumbies 26:39 (zaczęło się od 14:0 dla Reds po 20 minutach, ale kolejne trzy przyłożenia, jeszcze przed przerwą, poszły na konto gości z Canberry; po przerwie na moment Reds zmniejszyli stratę do 2 oczek, ale kolejne trzy przyłożenia Brumbies rozstrzygnęły spotkanie).
Na czoło ligowej tabeli wyszli Crusaders, którzy wykorzystali potknięcie Chiefs. Jednak wciąż na miejscach od 3–6 komplet drużyn australijskich. Broniący tytułu Blues po zwycięstwie awansowali tylko z dziesiątego na dziewiąte miejsce – a na dwóch ostatnich lokatach w tabeli znowu znalazły się obie drużyny wyspiarskie.
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. ↑ | Crusaders | 8 | 28 |
2. ↓ | Chiefs | 8 | 27 |
3. ↑↑ | Brumbies | 8 | 23 |
4. ↓ | Reds | 8 | 23 |
5. ↓ | Waratahs | 8 | 21 |
6. | Western Force | 8 | 20 |
7. ↑↑ | Highlanders | 8 | 17 |
8. ↓ | Hurricanes | 8 | 16 |
9. ↑ | Blues | 8 | 16 |
10. ↓↓ | Moana Pasifika | 8 | 15 |
11. | Fijian Drua | 8 | 7 |
Z kraju
W centralnej lidze juniorów odrabiano zaległości pozostałe w fazie grupowej. Ogniwo Sopot we wtorek pokonało Arkę Gdynia 46:15 (m.in. hat-trick Iwona Mrozińskiego), a w sobotę Lechię Gdańsk 33:5. Pary ćwierćfinałowe: Budowlani Łódź – AZS AWF Warszawa, Ogniwo Sopot – Budowlani Lublin, Orkan Sochaczew – Arka Gdynia, Juvenia Kraków – Lechia Gdańsk.
W siódmej kolejce centralnej ligi kadetów odbyły się trzy spotkania. Arka Rumia przegrała 3:29 z Budowlanymi Łódź (hat-trick obrońcy łodzian Wojciecha Sobczaka), Juvenia Kraków ograła Lechię Gdańsk 28:10, a Rugby Białystok uległo Pogoni Siedlce 12:37 (17 punktów z kopów Aleksandra Szewczyka, który m.in. popisał się drop goalem).
Ze świata
W kobiecym Pucharze Sześciu Narodów bez niespodzianek. W sobotę pewne zwycięstwa odniosły dwie ekipy będące faworytami całego turnieju – najpierw Francuzki pokonały Walię 42:12, a potem Irlandki uległy Angielkom jeszcze wyżej, 5:49 (choć tutaj bardzo długo było bez punktów, a pierwsze przyłożenie po niemal półgodzinie gry zdobyły gospodynie i dopiero ostatnie pół godziny przyniosły spodziewaną dominację Angielek). Najwięcej emocji było w starciu Szkotek z Włoszkami, w którym triumfowały zawodniczki z Italii 25:17. Odniosły w ten sposób pierwsze zwycięstwo w sezonie. W tabeli oczywiście na czele dwie drużyny z kompletem trzech zwycięstw – Anglia i mająca jeden punkt mniej Francja.
Rywalizowano także w kobiecym Rugby Europe Championship. Tutaj Szwecja (grająca w Trelleborgu przed meczem swoich kolegów z Polakami) uległa Portugalkom 3:38 (dla ekipy z Półwyspu Iberyjskiego to było pierwsze zwycięstwo w swoim ostatnim meczu w tegorocznych rozgrywkach), natomiast w starciu na szczycie Hiszpania pokonała Holandię 27:17, kompletując trzecie zwycięstwo w turnieju i zapewniając sobie w nim ostateczny triumf. Obie ekipy zaliczyły po trzy przyłożenia, ale Hiszpanki znacznie skuteczniej kopały między słupy i choć Holenderki jako pierwsze wyszło na prowadzenie, a potem kilka razy zmniejszały stratę do paru punktów, ostatecznie uległy.
Kobiety grały także w Afryce, gdzie rozpoczęła się rywalizacja w ramach drugiego poziomu Rugby Africa Women’s Cup. W pierwszej kolejce turnieju rozgrywanego w San Pédro w Wybrzeżu Kości Słoniowej Uganda pokonała Tunezję 27:10, natomiast gospodynie przegrały z Zimbabwe 8:46 (mimo że do przerwy remisowały 8:8).
W męskich Rugby Europe International Championships grali nie tylko Polacy i Szwedzi. Dwa spotkania odbyły się na poziomie Conference: w grupie B Węgrzy zostali rozgromieni przez Ukraińców (10:86, nasi wschodni sąsiedzi w dwóch dotychczasowych meczach tego sezonu uzbierali aż 221 punktów; o wygranej w tej grupie zadecyduje zapewne ich pojedynek z Austriakami), a w grupie C Turcja przegrała z Serbią 12:28 (dla Turków było to już ostatnie spotkanie w tym sezonie, natomiast dla Serbów pierwsza wygrana; liderem tabeli w tej grupie jest Mołdawia).
26. raz spotkały się ekipy francuskiej drugiej ligi, Pro D2. Liderem ligowej tabeli pozostało Grenoble mimo poniesienia trzeciej porażki w czterech ostatnich spotkaniach – ekipa z Delfinatu przegrała na wyjeździe 22:26 z Valence Romans, a o nieoczekiwanej porażce zadecydowało karne przyłożenie w doliczonym czasie gry. Przewaga Grenoble nad drugim Brive zmalała do 5 punktów – Brive w ten weekend pokonało 19:13 Agen (mimo czterech żółtych kartek w drugiej połowie, w tym gry w trzynastkę przez kilka ostatnich dramatycznych minut – jednak w tym okresie sami zapunktowali, po karnym Curwina Boscha z własnej połowy). Także trzecia w lidze ekipa Provence wygrała – 31:20 z innym zespołem z czołowej szóstki – Béziers. Na czwarte miejsce w lidze awansowało Colomiers, po wygranej po zaciętym meczu 46:37 z Aurillac (pierwsze przyłożenie w nim zdobył Rodrigo Marta). Przeskoczyło w tabeli ekipę Soyaux-Angoulême, która uległa Nevers 23:30. Potknięcia Béziers i Angoulême wykorzystało Montauban, które co prawda do czołowej szóstki nie wskoczyło, ale zrównało się punktami z szóstym zespołem ligi po wygranej nad Dax 35:23 (odniesionej mimo gry przez pół spotkania w osłabieniu). Poza tym Mont-de Marsan pokonało 15:9 Oyonnax (ważne starcie w dołach tabeli, zwycięzcy odskoczyli od strefy spadkowej na 4 punkty), a zdegradowana już Nicea pokonała sensacyjnie Biarritz 42:41 (prowadziła już 16 punktami, potem prowadzenie straciła, a ostatecznie przeważył rzut karny na koniec meczu).
W angielskiej drugiej lidze, Championship, rozegrano szesnastą kolejkę spotkań. Lider ligi, Ealing Trailfinders, odniósł wyjazdowe zwycięstwo 41:24 nad London Scottish (choć pierwsza połowa tych londyńskich derbów nieoczekiwanie była remisowa). Przegrał za to wicelider – Coventry uległo na własnym boisku Ampthill 26:31 (przegrywając 0:17 drugą połowę i decydujące przyłożenie tracąc w 80. minucie). Zachował jednak drugie miejsce w tabeli. Trzeci Bedford Blues pokonali Nottingham aż 87:19 (aż pięć przyłożeń Deana Adamsona, który punktowanie zaczął już w drugiej minucie meczu i w ten sposób uczcił swoje 32. urodziny; jedyne zwycięstwo gospodarzy w całej kolejce). Poza tym Caldy przegrało 10:41 z Hartpury University, Cambridge uległo 17:52 Doncaster Knights, a Chinnor przegrało 31:33 z Cornish Pirates (mimo niesamowitej pogoni w końcówce).
W piętnastej kolejce Japan Rugby League One w najciekawiej zapowiadającym się spotkaniu kolejki niezwykle ważne zwycięstwo odnieśli Shizuoka BlueRevs. Ekipa, która zajmuje w lidze czwarte miejsce i jako jedyna z czołowej czwórki nie była przed tym weekendem jeszcze pewna awansu do play-off, dzięki wygranej nad broniącymi tytułu Brave Lupus Tokyo bardzo mocno przybliżyła się do półfinałów. BlueRevs już do przerwy prowadzili 26:0, a ostatecznie zwyciężyli 56:26. Dla mistrzów to była dopiero druga porażka w tym sezonie. Poza tym zwycięstwa faworytów: Mie Heat uległo Saitama Wild Knights 33:53 (choć do przerwy był remis 19:19; mecz oglądało prawie 15 tys. widzów), Sagamihara Dynaboars pokonali wyżej notowanych Yokohama Eagles 38:28, Urayasu D-Rocks ulegli Kobe Steelers 20:33 (dzięki temu Steelers zachowali jeszcze szansę na dogonienie BlueRevs; w barwach beniaminka dwa przyłożenia zdobył będący odkryciem ostatnich tygodni Soma Matsumoto), Black Rams Tokyo pogłębili kłopoty ekipy Toyota Verblitz wygrywając z nią 37:7 (wygląda na to, że Steve Hansen i Ian Foster powoli mogą się pakować), a Spears Funabashi Tokyo-Bay pokonali 30:10 Tokyo Sungoliath. W tabeli bez wielkich zmian – Kobe Steelers ma coraz mniejsze szanse, aby odebrać Shizuoka BlueRevs awans do półfinałów (9 punktów różnicy na trzy kolejki przed końcem), a Toyota Verblitz i Mie Heat coraz mniejsze szanse, aby wygrzebać się z ostatniej trójki, czyli miejsc skazujących na grę w barażach o utrzymanie.
Warto zwrócić na ponad 12 tys. widzów, którzy oglądali drugoligowy mecz między Red Hurricanes Osaka i Hanazono Liners (wygrany 48:31 przez zajmujących trzecie miejsce w tabeli gości, których zwycięstwo mocno zbliżyło do awansu do barażu o awans).
Weekend w Major League Rugby zaczął się od niewątpliwego hitu: broniący tytułu New England Free Jacks pokonali aż 39:12 mierzących w mistrzostwo ligi San Diego Legion. W innym ciekawym pojedynku także porażka drużyny z zachodu – Miami Sharks sprawili sporą niespodziankę wygrywając 31:22 z liderem zachodniej konferencji, Houston SaberCats. W tej sytuacji szansę na objęcie prowadzenia nad Pacyfikiem dostali gracze Los Angeles RFC, ale i oni przegrali 28:45 z Utah Warriors. W efekcie SaberCats pozostali na pierwszym miejscu, a Warriors wyprzedzili Legion. Na wschodzie liderami są nadal Chicago Hounds (28:20 z wciąż czekającym na wygraną zespołem Anthem), a na drugie miejsce wskoczyli Free Jacks, wykorzystując porażkę dotychczasowego wicelidera, Old Glory DC, z NOLA Gold (29:51).
W Super Rugby Americas już we wtorek kończono poprzednią kolejkę spotkań, osiągając przy okazji półmetek rundy zasadniczej – Tarucas przegrali 16:21 z Peñarolem, ale wygrana bez punktu bonusowego nie pozwoliła Urugwajczykom odzyskać straconego w weekend pierwszego miejsca w tabeli. Na początek rundy rewanżowej, w weekend, mieliśmy rewanż za poprzedni finał rozgrywek – w argentyńskich derbach pierwszą porażkę w tym sezonie ponieśli Pampas, pokonani przez broniących tytułu Dogos 22:8. Bohaterem zwycięzców był Juan Bautista Baronio, który z kopów zdobył 17 punktów. Ale ten wynik przyćmili gracze paragwajskiego Yacare, którzy pokonali Peñarol aż 36:8. Poza tym Selknam pokonał najsłabszych w rozgrywkach brazylijskich Cobras 39:19. Rywalizacja o wejście do czołowej czwórki w tym sezonie zapowiada się pasjonująco – drużyny od pierwszego do piątego miejsca dzieli 5 punktów. A szóści Tarucas, choć tracą sześć oczek do piątych Yacare, mają jeden mecz rozegrany mniej. Szans na awans nie mają tylko Cobras (wciąż komplet porażek).
Sporo lig zaczyna wchodzić w fazy pucharowej. Jest wśród nich gruzińska liga Didi 10 ze swoim nietypoqym formatem play-off. W pierwszy weekend zmierzyły się ekipy z miejsc 3–6: w derbach stolicy Armia pokonała Chwamli 13:3, natomiast w drugim meczu niespodzianka – Ares Kutaisi, choć był gospodarzem spotkania i w fazie zasadniczej uzbierał aż 22 punkty więcej od swoich rywali, przegrał z Charebi Rustawi 17:22.
W Kenii rozegrano decydujący mecz mistrzostw kraju – Kenya Cup. Zwyciężyła w nim czwarty raz z rzędu i piąty w historii ekipa Kabras Sugar, która przeszła przez rozgrywki z kompletem zwycięstw (zresztą, ich seria ciągnie się już od kilku sezonów i finałowa wygrana była ich 41. z rzędu). Jednak sobotni mecz był dla nich niełatwą przeprawa, a wygrana nad Menengai Oilers zaledwie jednopunktowa (27:26).
We Włoszech mieliśmy finał, choć jeszcze nie rozgrywek ligowych, ale pucharu kraju – Coppa Italia. W starciu Rovigo z Fiamme Oro gospodarze zaczęli od przyłożenia już w pierwszej minucie, ale goście szybko wyrównali, potem wyszli na prowadzenie i pozostali na nim do 70. minuty meczu. W końcówce jednak raz jedna, raz druga drużyna przeważała, a zdecydowało przyłożenie graczy Rovigo w 76. minucie – gospodarze zwyciężyli 26:22, zdobywając to trofeum drugi raz w historii (poprzednio zrobili to w 2020).
W Nowej Zelandii dwie najlepsze drużyny czterozespołowej stawki rozegrały mecz decydujący o mistrzostwie kobiecych rozgrywek Super Rugby Aupiki. Mierzyły się w nim drużyny, które sięgnęły po dwa ostatnie tytuły mistrzowskie – Blues i Matatū. W ekipie z Auckland zobaczyliśmy na boisku m.in. Portię Woodman-Wickliffe (dla której być może był to ostatni mecz rugby union w Nowej Zelandii – choć przed meczem przyznała, że nie podpisała kontraktu z australijską ekipą kobiecej NRL). Właśnie Woodman odegrała ważną rolę w tym nieco chaotycznym i emocjonującym spotkaniu – w końcówce, w której jej drużyna grała osłabiona po czerwonej kartce, zaliczyła kluczowy przechwyt, który zakończył mecz przy prowadzeniu jej drużyny 26:19. Dla Blues to drugi tytuł w historii – są pierwszą drużyną, która tego dokonała w krótkiej historii rozgrywek.
W finale kobiecej australijskiej ligi Super W NSW Waratahs pokonały Queensland Reds na Sydney Oval 43:21. Dla gospodyń to oznaczało drugi tytuł mistrzowski z rzędu i szósty w historii rozgrywek, które toczą się od ośmiu lat. Bohaterką meczu była skrzydłowa drużyny z Sydney, Desiree Miller, która zdobyła jedno z przyłożeń po ładnej akcji oraz miała spory wkład w kilka kolejnych.
Blues i NSW Waratahs zmierzą się w pojedynku o tytuł mistrzyń kobiecego Super Rugby – starciu, które zostanie rozegrane pierwszy raz w historii.
Cardiff Rugby, jedna z czterech walijskich drużyn w URC, popadła w poważne tarapaty finansowe i w ubiegłym tygodniu poddała się pod zarząd komisaryczny. Niemal natychmiast klub z rąk komisarzy wykupiła walijska federacja, którą kosztować to miało 780 tys. funtów (ponoć WRU przygotowywało się do tego kroku już od dłuższego czasu). Właścicielem większości udziałów był od początku 2024 Helford Capital Ltd., a wyniki finansowe podane wiosną 2024 wskazywały na stratę w wysokości 2,1 mln funtów (sam dług wobec federacji wynosił ostatnio ok. 9 mln funtów).
Pieniądze także w głównej roli we Francji – okazuje się, że Puchar Świata w Rugby w 2023 nie okazał się świetnym biznesem. FFR miała w roku organizacji imprezy ponieść stratę wynoszącą aż 29 mln euro (w przeciwieństwie do WR, które miało osiągnąć najlepszy wynik finansowy w historii). Jako winnych wskazuje się komitet organizacyjny imprezy z Claude’m Atcherem na czele, a także federację, która powinna w większym stopniu kontrolować wydatki. Atcher, który musiał opuścić komitet w atmosferze skandalu jeszcze przed imprezą, spycha odpowiedzialność na swoich następców.
Pomyślne (finansowo) wieści za to z Australii – tamtejsza federacja sprzedała prawa telewizyjne meczów Super Rugby Pacific i reprezentacji kraju (a także Hospitals Cup i Shute Shield) stacji telewizyjnej Nine za 240 mln dolarów australijskich za 5 lat, co daje wzrost w porównaniu do obecnego kontraktu o 30%. Są jednak haczyki. Po pierwsze, suma ta zawiera bonusy za zwycięstwa Wallabies nad rywalami (a więc w praktyce może być niższa). Po drugie, nowy kontrakt nie zawiera zobowiązania nadawcy do umieszczania przynajmniej jednego meczu Super Rugby Pacific tygodniowo w otwartym kanale naziemnym (jak było dotąd), więc nie jest wykluczone, że całe Super Rugby Pacific zniknie w Australii za paywallem i oglądalność spadnie. Tymczasem konkurencyjny Foxtel transmitujący rozgrywki AFL i NFL umieszcza w naziemnej telewizji przynajmniej po trzy mecze każdej kolejki…
Portal Wales Online, posiłkując się danymi z Front Office Sports sporządził tradycyjną listę najlepiej opłacanych rugbystów na świecie (z najwyżej wycenianymi kontraktami). Z dwudziestki na niej umieszczonej połowa to gracze rugby league z australijskiej ligi NRL. Na szczycie listy są Siya Kolisi z Sharks, Owen Farrell z Racingu 92 i Finn Russell z Bath, którzy mają zarabiać po ok. 800 tys. funtów rocznie. Kolejne dwa miejsca dla mistrzów świata grających w Japonii: Cheslina Kolbego i Fafa de Klerka. Na liście spośród graczy rugby union są jeszcze Dan Biggar (Tulon), Maro Itoje (Saracens), Antoine Dupont (Tuluza), Steve Luatua (Bristol Bears) i Handre Pollard (Leicester Tigers). Ten ostatni, najniżej notowany, ma zarabiać ok. 485 tys. funtów rocznie. W sumie na liście mamy czterech graczy z Premiership, trzech z Top 14, jeden z URC i dwóch z Japan Rugby League One. Czy lista jest wiarygodna? Nie ma na niej Josepha Sua’ali’iego, który ponoć w Australii ma zarabiać ok. 850 tys. funtów rocznie (kontrakt od RA).
W Indiach ogłoszono szczegóły dotyczące planowanej Rugby Premier League – franczyzowej ligi rugby 7. Sześć drużyn (z Mumbaju, Hajdarabadu, Bangaluru, Madrasu, Dehli i regionu Kalinga), w każdej z nich mieszanka: po 5 zawodników z SVNS, po 3 z Hongkongu, Niemiec lub Kanady oraz po 5 graczy miejscowych. Już zaawizowano m.in. Perry’ego Bakera czy Rosko Specmana. Do tego uznani zagraniczni trenerzy. Rywalizacja ma toczyć się od 1 do 15 czerwca w Mumbaju – World Rugby zagwarantowało organizatorom nieorganizowanie w tym czasie innych turniejów rugby 7, aby mogli bez przeszkód werbować graczy z SVNS. Nietypowy ma być format spotkań – cztery kwarty po cztery minuty. Każdego dnia mają odbywać się po dwa spotkania, a w weekendy po trzy. Każda drużyna zagra 10 spotkań w fazie zasadniczej, do tego dojdzie dwuetapowa faza pucharowa.
Ciekawe wieści z Hiszpanii – kraj nie tylko stara się o organizację Pucharów Świata w 2035 i 2037, ale także ma inne plany. Wiceprezes FER podał, że ma zostać uruchomiony nowy program dla czołowych zawodników, obejmujący około 30 graczy z zapewnionym centralnymi kontraktami. Hiszpanie myślą o wprowadzeniu swojej drużyny do europejskich pucharów w perspektywie dwóch–trzech lat (w ślad za gruzińskim Black Lion), a może także URC. Wspomniał też o rozszerzeniu Pucharu Sześciu Narodów jako koniecznym kroku rozwoju europejskiego rugby.
Na 6 tygodni zawieszony został dyrektor rugby Newcastle Falcons, Steve Diamond, za brzydkie uwagi wobec sędziów przy okazji ostatniego meczu ligowego przeciwko Exeter Chiefs.
Bardzo niepokojące wyzwanie uczynił Sébastien Chabal. 47-letni obecnie były reprezentant Francji, przez lata grający na pozycji wiązacza, przekazał, że nie pamięta nie tylko swoich występów w kadrze, ale także wielu innych zdarzeń, w tym narodzin córki. Nie ma też wspomnień z dzieciństwa. Powiedział także, że nie konsultował swoich problemów z neurologiem, bo konsultacja lekarska pamięci mu nie przywróci.
World Rugby poinformowało, że nie zamierza zakazywać umieszczania na ławce rezerwowych aż 7 zawodników młyna i tylko 1 gracza ataku (którą to praktykę wprowadzili Springboks). Poniekąd słusznie, bo egzekucja takiego przepisu byłaby dość trudna, ale uzasadnienie tej decyzji jest intrygujące – mianowicie WR stwierdziło, że nie ma naukowych dowodów, że takie rozwiązanie stwarza zagrożenie. Tymczasem już od dawna pojawiają się głosy w świecie rugby, aby zredukować ilość zmienników (albo nawet powrócić do dopuszczalności zmian tylko w przypadku kontuzji), z uwagi na zwiększone ryzyko dla graczy pozostających na boisku od początku spotkania oraz z uwagi na atrakcyjność gry (większe zmęczenie to większe możliwości).
Z kolei w przyszłym miesiącu ma odbyć się głosowanie w Radzie World Rugby nad wprowadzeniem na stałe 20-minutowej czerwonej kartki. Dyrektor wykonawczy organizacji, Alan Gilpin, wskazał przy tej okazji, że są dowody wystarczające, aby popierać takie rozwiązanie. Cóż, jakoś na dowody przeciwne (jak statystyki z lig francuskich) uwagi nie zwraca.
Z wieści transferowych:
- koniec kariery po zakończeniu tego sezonu zapowiedział obecny gracz Tulonu, były reprezentant Walii Dan Biggar;
- znakomity portugalski skrzydłowy Raffaele Storti opuści po jednym sezonie Stade Français (gdzie właściwie nie dostawał szans na boisku) i przejdzie do Grenoble;
- kapitan Zebre Parma, reprezentant Włoch Danilo Fischetti, w kolejnym sezonie będzie grać w Northampton Saints;
- Dylan Richardson, pochodzący z RPA reprezentant Szkocji przejdzie z Sharks do Edynburga;
- pojawiają się nieoficjalne informacje, że następcą Joe’go Schmidta na stanowisku trenera reprezentacji Australii zostanie obecny szkoleniowiec Reds, Les Kiss (być może przez pierwszy rok łącząc dotychczasową i nową rolę).
Polacy za granicą
Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia.
Anglia:
- Jordan Tebbatt (Leicester Lions RFC, National League 1): zagrał godzinę i zdobył przyłożenie w meczu z Ding Crusaders, przegranym 39:41. Jego drużyna jest nadal przedostatnia w lidze, ale już tylko punkt dzieli ją od 12. miejsca.
Australia:
- Brandon Olow (Perth Bayswater RUC): na start sezonu zagrał w trzeciej drużynie swojego klubu w meczu z trzecią drużyną Cottesloe, przegranym 33:35.
Irlandia:
- Dominik Morycki (Enniscorthy RFC, All-Ireland League D2C): na ławce rezerwowych zaczął mecz z Belfast Harlequins, wygrany 29:26. Enniscorthy na koniec sezonu zasadniczego awansowało na pierwsze miejsce w tabeli.
Szwajcaria:
- Kacper Ławski (RC Yverdon, LNA): wyszedł w podstawowym składzie w meczu z Nyonem, przegranym 23:24. Mimo przegranej jego drużyna utrzymała się na pierwszym miejscu w lidze.
Walia:
- Jake Wisniewski (Cross Keys RFC, Premiership): wyszedł w podstawowym składzie w meczu z Pontypridd, przegranym 12:43. Cross Keys pozostało siódme w lidze.
Zapowiedzi
W przyszłym tygodniu znowu w głównej roli na świecie rugby rozgrywki ligowe:
- w Top 14 21. kolejka (m.in. mecze Pau z Bordeaux czy Stade Français z Tuluzą),
- 15. runda w URC (m.in. irlandzkie derby Leinsteru z Ulsterem czy mecz Munsteru z Bulls),
- 14. weekend gier w Premiership (m.in. starcie Saracens z Glocuesterem),
- dziesiąta kolejka w Super Rugby Pacific (tu klasyk Crusaders – Blues).
Z męskiego międzynarodowego grania najciekawiej zapowiada się baraż o wejście do Asia Rugby Championship między Sri Lanką i Malezją. Poza tym trzy mecze Rugby Europe International Championships na poziomie Conference. Wśród kobiet przedostatnia runda Pucharu Sześciu Narodów (Włochy – Francja, Anglia – Szkocja, Walia – Irlandia), ostatni mecz Rugby Europe Championship pomiędzy Holandią i Szwecją, a także dwie kolejne rundy turnieju, w którym stawką jest awans do Rugby Africa Cup. Do tego dochodzi towarzyski mecz Hiszpanek (które już skończyły rywalizację w REC) z reprezentantkami Południowej Afryki.
W kraju zaległy mecz Ekstraligi pomiędzy Juvenią i Budowlanymi Łódź (w sobotę o 14:00, można pójść na Błonia z koszyczkiem), zaplanowano też ćwierćfinały centralnej ligi juniorów.
A już dziś finał południowoafrykańskiego Varsity Cup.
Jak to jest z tymi barażami? Będą czy nie? Trener Stepień w ostatnim wydaniu Magazynu Ekstraligi twierdził, że nie, ale jak to jest faktycznie?
Nie ma żadnych baraży (i w manualu REIC nigdy nie było). Najlepsza drużyna po dwóch sezonach po prostu awansuje. No, chyba że coś jeszcze wymyślą, jak w siódemkach, gdzie się okazuje, że w Los Angeles walka o awans będzie, ale nie do elity 😉
Dziękuję 🙂 Nie wiem kto tę plotkę o barażach puścił.