W ostatni weekend emocjonowaliśmy się przede wszystkim występem naszej kobiecej reprezentacji w decydującym turnieju mistrzostw Europy w rugby 7. Mocno osłabione Polki zrewanżowały się Brytyjkom za porażkę w finale Igrzysk Europejskich, ale sił w Hamburgu starczyło tylko na czwarte miejsce. Występujący poziom niżej panowie spisali się znacznie słabiej. Na świecie ruszyło The Rugby Championship, a w decydującą fazę wkroczyły mistrzostwa świata w kategorii U20.
Rugby Europe Sevens / Reprezentacje Polski w rugby 7
W Hamburgu rozegrano drugie i zarazem decydujące turnieje w ramach cyklu Rugby Europe Sevens na poziomie Championship – czyli po prostu mistrzostwa Europy. Rozgrywano jednocześnie turnieje kobiet i mężczyzn, a z polskich akcentów na boisku zobaczyliśmy naszą kobiecą reprezentację oraz sędziego Adriana Pawlika. Reprezentacja naszych pań w porównaniu z niedawnym krakowskim turniejem straciła Katarzynę Paszczyk, natomiast do składu miały powrócić Ilona Zajszliuk i Karolina Jaszczyszyn. Niestety, ta druga nie pojawiła się na boisku, podobnie jak inna kluczowa zawodniczka naszej kadry, Małgorzata Kołdej. Jednak mimo braku Paszczyk, Jaszczyszyn i Kołdej marzyliśmy o tym, aby Polki ponownie stanęły na podium mistrzostw Europy.
Pierwszego dnia odniosły dwa zwycięstwa, oba spodziewane, ale bardzo różniące się między sobą. W meczu z Włoszkami Polkom wychodziło naprawdę sporo i choć wygrywane w pierwszej połowie seriami wznowienia były zaprzepaszczane stratami, to tylko nasze reprezentantki zdobywały punkty. W pierwszej połowie zaliczyły ich 19 (przyłożenia Julianny Schuster, Natalii Pamięty i Ilony Zajszliuk), w drugiej drugie tle (przykładały Tamara Czumer-Iwin dwukrotnie – w tym raz po przechwycie Anny Klichowskiej – i Patrycja Zawdzka). Jednak wynik 38:0 nie oddaje przebiegu meczu – Włoszki miały swoje szanse i zwłaszcza w pierwszej fazie drugiej połowy napsuły Polkom nieco krwi. Nasze zawodniczki były jednak skuteczne w obronie, m.in. znakomicie interweniowała w ostatniej chwili Julia Druzgała.
Mecz z Portugalią był już inny – Polki go co prawda wygrały, znów zdobyły sześć przyłożeń, ale dały rywalkom poważnie dojść do głosu. Po trzech minutach prowadziły 12:0 (przykładały Ilona Zajszliuk po zaledwie 20 sekundach gry i Natalia Pamięta), ale w ciągu kolejnych trzech minut nieoczekiwanie rywalki doprowadziły do remisu (błędy w środkowej strefie boiska – najpierw przestrzelona szarża Anny Klichowskiej po wznowieniu, potem kolejna strata w okolicy połowy). Co prawda na koniec pierwszej połowy Ilona Zajszliuk wyprowadziła nas na prowadzenie (zaczęła akcję świetnym rajdem po lewej, a skończyła po prawej), ale na początku drugiej połowy znów mieliśmy remis. Na szczęście ostatnie minuty należały do Polek – dwie wzorowe akcje zespołu, potem świetny kop Julii Druzgały i mieliśmy trzy akcje zakończone przyłożeniami Julianny Schuster. Polki wygrały 36:19.
Na koniec fazy grupowej nasze zawodniczki mierzyły się z Irlandkami. Te przyjechały do Hamburga praktycznie bez pierwszego składu (w znacznie słabszym zestawieniu niż w Algarve) i już wcześniej miały kłopoty – nieoczekiwanie uległy Włoszkom. Jednak Polki ich nie przemogły. Na początku Irlandki zmusiły Polki do błędów i zdobyły szybkie przyłożenie. Potem to nasze zawodniczki długo przebijały się przez obronę rywalek, ukradły aut, ale dopiero po paru minutach Ilona Zajszliuk fantastycznie wykręciła się rywalkom i doprowadziła do remisu. Polki jeszcze w końcówce pierwszej połowy przycisnęły rywalki, ale bez efektu (Irlandki rozpaczliwie wykopywały piłkę za boisko, ale trafiły w bramkę – niestety zaskakującego odbicia piłki na plac gry nasze zawodniczki nie wykorzystały). Druga połowa zaczęła się tak jak pierwsza – od szybkiego przyłożenia Irlandek. Długa presja Polek dała im znowu remis po przechwyceniu przez Julię Druzgałę piłki po aucie rywalek na linii 22 m. Niestety do końca meczu to Irlandki stopniowo przenosiły grę pod naszą bramkę i równo z wybiciem 14 minut zdobyły zwycięskie przyłożenie w narożniku boiska – Polki przegrały po wyrównanym meczu 12:17 i zajęły drugie miejsce w grupie za plecami Irlandek.
W ćwierćfinale rywalkami Polek były wobec tego Brytyjki, które także przyjechały do Hamburga w rezerwowym składzie, znacznie słabszym od tego z Krakowa. W swojej grupie z trudem ograły Czeszki i uległy Hiszpankom, a w pierwszej rundzie play-off musiały uznać wyższość naszych zawodniczek. Polki od początku nadawały ton spotkaniu i w pierwszej połowie nie schodziły z połowy rywalek. W tej części spotkania zdobyły trzy przyłożenia – najpierw Anna Klichowska wykorzystała lukę w obronie Brytyjek, potem wzorowa akcja po wygranym wznowieniu zakończona przez Ilonę Zajszliuk i wreszcie na koniec przyłożenie Julianny Schuster. Druga połowa była zupełnie inna: to Brytyjki atakowały. Pierwsze przyłożenie Polki straciły mimo ofiarnej obrony, kolejne Brytyjki zdobyły nadspodziewanie łatwo i zrobiło się tylko 17:10. Na szczęście ten wynik ostał się do końca – odtąd Polki non stop miały piłkę w ręku, i gdy minęło 14 minut, wykopały ją w aut.
W półfinale Polki trafiły na kolejną europejską potęgę i stałego uczestnika WRSS – Francję, która do Hamburga przyjechała dla odmiany w niezwykle silnym zestawieniu, pełnym medalistek olimpijskich, z takimi gwiazdami w składzie jak Anne-Cécile Ciofani czy Joanna Grisez. W drodze do półfinału Francuzki nie schodziły poniżej 40 zdobytych punktów i w czterech meczach straciły tylko jedno przyłożenie. I ten poziom w starciu z naszymi zawodniczkami utrzymały. Zaczęło się od odzyskania przez Polki piłki po własnym kopie ze środka, ale posiadanie nic nam nie dało – rywalki spychały nas w głąb własnej połowy, to było fatalne miejsce na zagranie przodu i w efekcie straciliśmy pierwsze punkty. A potem przyłożenia Francuzek posypały się jak z rękawa – bezlitośnie wykorzystywały błędy naszych zawodniczek, wszelkie zawahania w obronie, myliły je zwodami, same zaś imponowały żelazną obroną. Tuż przed przerwą Polki przegrywały już 0:28 i wtedy skonstruowały wreszcie skuteczną akcją, zakończoną rajdem po skrzydle Anny Klichowskiej, świetnie obsłużonej przez bodajże Ilonę Zajszliuk. W drugiej połowie gra Polek wyglądała lepiej – długimi fragmentami atakowały na połowie rywalek, ale punktów to nie przyniosło. Przeciwnie, Francuzki bezlitośnie wykorzystywały momenty, gdy Polki musiały przejść z ataku do obrony i zdobyły kolejne dwa przyłożenia po szybkich akcjach. Na koniec wykorzystały jeszcze grę w przewadze i wygrały ostatecznie aż 49:7.
W meczu o trzecie miejsce naszymi rywalkami były Belgijki. Polki wciąż mogły liczyć na medal mistrzostw Europy, trzeba było jednak wygrać ten mecz i liczyć na przegraną Brytyjek z Czeszkami w meczu o piąte miejsce (albo na wygraną, ale różnicą o pięć punktów niższą niż naszą). Czeszki Brytyjkom uległy, pozostało więc czekać na wygraną i liczyć małe punkty. Ten mecz jednak nie ułożył się po naszej myśli. Już początek był kiepski – Polki miały problemy z wyprowadzeniem ataku, a w rewanżu dwie szybkie akcje skrzydłem przeprowadziły Belgijki i było 0:10. Co prawda Ilona Zajszliuk po sprincie skrzydłem zdobyła przyłożenie, ale na koniec pierwszej połowy kolejny raz zapunktowała po szybkiej akcji Hanne Swiers i do przerwy było 7:15. W drugiej połowie gra (a raczej zacięta walka) toczyła się na naszej połowie – Polki punktów nie traciły, ale też nie były bliskie ich zdobycia. Niestety, gdy zostały na boisku w szóstkę, Belgijki wreszcie przełamały ich obronę. W końcówce z kolei to Polki miały liczebną przewagę i Natalia Pamięta zdobyła przyłożenie – na moment przed końcem było 14:20. Niestety, wznowienia nie udało się wygrać i takim wynikiem zakończyło się spotkanie.
Polki skończyły zarówno ten turniej, jak i całe mistrzostwa na czwartym miejscu – bardzo bolesnym, szczególnie po ubiegłorocznym mistrzostwie. To jednak cenny wynik biorąc pod uwagę kadrowe osłabienia. Plan minimum został zresztą zrealizowany: zajęły najlepsze miejsce spośród drużyn, które nie uczestniczą w WRSS i dzięki temu wraz z Belgią i Czechami zapewniły sobie grę w przyszłorocznym challengerze o awans do tych rozgrywek. Turniej w Hamburgu, tak jak i całe mistrzostwa, wygrały bezsprzecznie najlepsze Francuzki, które w finale pokonała Hiszpanki 26:7. Także Hiszpanki zajęły drugie miejsce w łącznej klasyfikacji, a trzecie przypadło Brytyjkom. Dwa ostatnie miejsca zajęły Szwecja i Rumunia, które spadają na poziom Trophy.
Męski turniej Championship interesował nas mniej, bo Polaków tam nie było. Znakomitego turnieju z Algarve (tam zajęli drugie miejsce) nie powtórzyli Gruzini – tym razem musieli zadowolić się lokatą zaledwie dziewiątą. W półfinałach zameldowały się najsilniejsze europejskie siódemkowe zespoły, a ostatecznie triumfowała reprezentacja Hiszpanii. Pierwsi w Algarve Irlandczycy tym razem w półfinale ulegli Hiszpanom i ostatecznie zajęli trzecie miejsce. To jednak wystarczyło do mistrzostwa Europy – srebrne medale odebrali Francuzi, a brązowe Hiszpanie, którzy wygrywając ten turniej nadrobili sporo strat punktowych po szóstym miejscu w Algarve. Spadają Rumuni i Czesi, a o miejsca w WRSS powalczą Portugalczycy, Gruzini i Niemcy.
W Budapeszcie toczyły się zawody na niższym poziomie, w grupie Trophy (także drugie i ostatnie w tym sezonie). Tu turniej kobiecy niezbyt nas interesował, natomiast w męskim mieliśmy kadrę Chrisa Daviesa, z nieco zmienionym w stosunku do ostatnich turniejów składem (przybyło zawodników krakowskiej Juvenii). Panowie Budapesztu jednak dobrze wspominać nie będą. Fazę grupową zaczęli od remisu z Łotwą (12:12) – co prawda od początku dominowali, ale mimo że dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, dwukrotnie pozwalali rywalom wyrównać. Drugi raz już w doliczonym czasie gry, mimo że wcześniej mieli piłkę w rękach i mogli mecz skończyć będąc na plusie (tu jednak mógł kłamać zegar transmisji, który nie zatrzymał się przy opatrywaniu kontuzji jednego z Łotyszy – jednak w takim wypadku szybkie rozegranie karnego pod swoim polem punktowym było zapewne błędem). W drugim meczu Polacy grali z Ukraińcami, którzy poprzedni turniej wygrali i byli faworytami spotkania. Rywale do przerwy zdobyli trzy przyłożenia, po przerwie kolejne dwa i ostatecznie Polska przegrała 0:33. Gwoździem do grupowej trumny był pojedynek z Bułgarią, najsłabszą ekipą z Zagrzebia, broniącą się przed spadkiem – to Bułgarzy zaczęli go lepiej i tuż przed przerwą prowadzili już 17:0. Co prawda Polacy jeszcze w pierwszej połowie odpowiedzieli przyłożeniem Miłosza Kasińskiego, ale mimo pozycji na wprost słupów brakło skutecznego podwyższenia. Pierwsze przyłożenie w drugiej połowie ponownie zdobył Kasiński, ale Polacy nie poszli za ciosem, a kolejne punkty zdobyli Bułgarzy, którzy wygrali 24:10. W efekcie Polska zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie.
Grę o miejsca 9–12 Polacy zaczęli od kolejnej porażki – 12:17 z Danią. Już do przerwy przegrywali 0:12, a chwilę po niej było 0:17. Nasi punkty zaczęli zdobywać za późno – najpierw Adrian Stańczykowski po podaniu Artura Fursenki, a równo z wybiciem 14. minuty Michał Szwarc. W meczu o przedostatnie miejsce w turnieju Polacy zmierzyli się ponownie z Bułgarią. Ostatecznego upokorzenia udało się im uniknąć – tym razem wygrali 33:14, odnosząc jedyną wygraną w turnieju. Podobać się mogła zwłaszcza pierwsza akcja, zakończona przyłożeniem Michała Szwarca. Pozostałe zdobywali Artur Fursenko (dwa), Kacper Wróbel i Rafał Lewicki. Polacy turniej skończyli na jedenastym miejscu, na szczęście w łącznej klasyfikacji byli wyżej i uniknęli spadku na poziom Conference – zajęli w niej ósme miejsce.
W finale turnieju Łotysze pokonali Ukraińców, ale zwycięstwo turniejowe wobec słabego wyniku z Zagrzebia nie dało ekipie z Łotwy awansu do Championship. Ten padł łupem Ukraińców i Chorwatów (mieli identyczną liczbę punktów co Szwedzi, z którymi przegrali mecz o trzecie miejsce w Budapeszcie, ale widać uzbierali lepszą różnicę małych punktów w obu turniejach – a budapesztańskie zawody z powodu kontuzji kończyli zaledwie w dziewiątkę). Spadają Dania i Bułgaria – obie ekipy pokonały Polskę w ten weekend…
Wśród kobiet drugi raz triumfowały Ukrainki przed Turczynkami i te dwie drużyny wywalczyły awans na poziom Championship. W meczu o trzecie miejsce Gruzinki wzięły na Finkach rewanż za porażkę z poprzedniego turnieju. Dwa ostatnie miejsca zajęły Mołdawia i Bułgaria – spadają na poziom Conference.
The Rugby Championship
Rozpoczęła się główna rugbowa impreza półkuli południowej – The Rugby Championship. W tym roku, jak zwykle w roku Pucharu Świata, w wersji okrojonej – tylko jedna runda, bez rewanżów, a zatem tylko trzy kolejki.
W Pretorii Springboks grali z Wallabies. W składzie Południowej Afryki zobaczyliśmy sporo młodości (zwłaszcza w ataku – Mannie Libbok na pozycji łącznika ataku, Canan Moodie i Kurt-Lee Arendse na pozycjach skrzydłowych) oraz debiutującego w tej reprezentacji, przechwyconego od Irlandczyków Jeana Kleyna. Skład poniekąd eksperymentalny – Springboks spełnili zapowiedzi, że podzielą kadrę na dwie grupy (zawodnicy, którzy za tydzień mają grać w Nowej Zelandii, już tam wyjechali – a wśród nich nieobecne w Pretorii takie gwiazdy jak Marx, Etzebeth, Mapimpi, Kolbe czy de Klerk). Australijczycy takich eksperymentów nie robili, postawili na doświadczony skład z Michaelem Hooperem w roli kapitana i wracającym po kontuzji Quadem Cooperem na pozycji łącznika ataku na czele. Znalazło się w nim jednak miejsce dla czterech debiutantów, z których jeden wybiegł w podstawowym składzie – rwacz Tom Hooper.
Zaczęło się pięknie dla przyjezdnych – po przegranym aucie wyprowadzili na świetną pozycję Marikę Koroibetego, który zdobył pierwsze pięć punktów w meczu. Potem jednak na boisku istniała już niemal wyłącznie jedna drużyna – gospodarzy. Jeszcze w pierwszej połowie dzięki dwóm przyłożeniom Kurta-Lee Arendse i kopom Manniego Libboka wyszli na prowadzenie 17:5. W drugiej połowie co prawda sędzia nie uznał przyłożenia Libbokowi, ale Arendse skompletował hat-tricka, Australijczycy podarowali rywalom dwa karne przyłożenia (które dodatkowo kosztowały ich także żółtymi kartkami), a parę minut przed końcem Pieter-Steph du Toit wyprowadził Springboków na upokarzające dla Australijczyków prowadzenie 43:5. Skończyło się wynikiem 43:12 po przyłożeniu i podwyższeniu debiutanta Cartera Gordona w ostatniej akcji meczu. Wybrany graczem meczu Arendse ma wyśmienite statystyki – więcej przyłożeń w meczach międzynarodowych (10) niż samych występów (8). Znakomite oceny po tym spotkaniu zebrało też wielu innych spośród Springboków, w tym debiutujący Kleyn. Z kolei u Australijczyków zawiedli szczególnie gracze pierwszej linii młyna, a także Suliasu Vunivalu, konwertyta rodem z NRL. Nie pomógł też specjalnie drużynie Quade Cooper, na którego cała Australia liczyła szczególnie.
W drugim meczu mierzyły się Argentyna z Nową Zelandią. Michael Cheika na boisko w Mendozie rzucił bardzo doświadczony skład, choć bez kilku graczy z ligi francuskiej. Po niemal trzech latach do reprezentacji wrócił filar Lucio Sordoni. Jednak naprzeciwko stanęła ekipa nie do zlekceważenia – Ian Foster postawił tylko na jednego debiutanta (skrzydłowego Emoni Narawę). Sporo emocji budziła obsada pozycji łącznika ataku i tę otrzymał Damian McKenzie, chyba najlepszy na tej pozycji w ostatnim sezonie Super Rugby Pacific. Richie Mo’unga znalazł się na ławce rezerwowych, a Beauden Barrett został przesunięty na pozycję obrońcy.
Mecz skończył się wynikiem niemal identycznym jak spotkanie w Pretorii, tyle że w Mendozie w roli kata wystąpili goście. Od początku zdominowali gospodarzy i już po kwadransie mieli na swoim koncie trzy przyłożenia (prowadzili tylko 17:0, co było efektem kiepskiej skuteczności McKenziego z podwyższeń). Co prawda Argentyńczycy byli bliscy odpowiedzi, ale Tomás Lavanini wypuścił piłkę z rąk nad polem punktowym All Blacks. A ci się nie zatrzymywali i do końca pierwszej połowy dorzucili dwa kolejne przyłożenia – prowadzili już 31:0. Po przerwie wreszcie punkty zdobyli goście, ale kolejne przyłożenia padały łupem Nowozelandczyków – najpierw Beauden Barrett świetnie obsłużony przez McKenziego, a potem debiutant Narawa także po asyście łącznika ataku. Co prawda McKenzie znów chybił z podwyższeń, a Argentyńczycy na koniec zdobyli drugie przyłożenie, ale Nowa Zelandia pewnie wygrała 43:12, a McKenzie był jednym z najlepszych graczy na boisku (obok m.in. wszystkich trzech braci Barrettów – tytuł najlepszego zawodnika meczu otrzymał Jordie Barrett).
Cóż, pierwsze dwa spotkania pokazały dużą przewagę Południowej Afryki i Nowej Zelandii nad rywalami. Za tydzień czeka nas arcyciekawe spotkanie tych dwóch zespołów. Ciekawe, kto będzie górą – Ian Foster, który zabrał całą kadrę do Argentyny i wraca do Nowej Zelandii, czy Jacques Nienaber, który podzielił kadrę na dwie części i zagra za tydzień świeżymi zawodnikami, ale bez kilku kluczowych zawodników, którzy wystąpili przeciw Australii (kto będzie zdobywał przyłożenia, gdy braknie Arendse?).
Poz. | Drużyna | M. | Pkt. |
1. | Południowa Afryka | 1 | 5 |
2. | Nowa Zelandia | 1 | 5 |
3. | Argentyna | 1 | 0 |
4. | Australia | 1 | 0 |
Z kraju
Rozdano ostatnie medale mistrzostw Polski sezonu 2022/2023 – w Rudzie Śląskiej w ramach Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży rywalizowali w siódemkach gracze w kategorii U16, czyli kadeci. Bezkonkurencyjni okazali się młodzi rugbyści Orkana Sochaczew, którzy bardzo wysoko wygrywali ze wszystkimi rywalami, a w finale pokonali Lechię Gdańsk 43:5. W meczu o brąz Ogniwo Sopot wygrało z Budowlanymi Łódź. A ja nieodmiennie żałuję, że na OOM nie dają medali także rugbystkom…
Ze świata
Na początku ubiegłego tygodnia, we wtorek, uczestnicy mistrzostw świata w rugby U20 kończyli pod Kapsztadem fazę grupową. Rywalizacja była tym bardziej zacięta, że tylko zwycięzcy trzech grup i najlepsza drużyna z drugich miejsc mieli szansę kontynuowania walki o medale – te ekipy awansowały do półfinału rozgrywek. I walka o awans toczyła się do ostatnich chwil.
Wyniki w grupie A można było obstawiać w tej kolejce w ciemno i zaskoczeń nie było. Zarówno Francja, jak i Nowa Zelandia, wysoko wygrały swoje spotkania. Francuzi zostali jedyną drużyną w turnieju, która w fazie grupowej odniosła komplet zwycięstw – pokonali Walię 43:19 i to pomimo faktu, że już po kwadransie gry zostali na boisku w czternastkę (młynarz Barnabe Massa zobaczył żółtą kartkę, którą TMO zmieniło potem na czerwoną). Mimo to budowali przewagę, a punkty dobywali nawet grając w podwójnym osłabieniu w końcówce meczu. Ozdobą meczu była ta akcja pełna podań na offloadzie: https://twitter.com/i/status/1676244991134277632. Z kolei Nowozelandczycy pokonali Japonię 62:19 – a wygraliby wyżej, gdyby nie trzy przyłożenia wyeliminowane po TMO. Początek tego meczu był jednak zaskakujący – to Japończycy najpierw prowadzili 7:0, a potem 12:5, a All Blacks wyszli na prowadzenie dopiero po 25 minutach gry i pierwszym z trzech przyłożeń, które zapisał na swoje konto Macca Springer.
Nowozelandczycy liczyli, że będą mieli najlepszy wynik spośród drużyn z drugich miejsc, ale brakło im małych punktów – lepsza okazała się Anglia z grupy B. Tu do ostatniej kolejki z równą liczbą punktów przystępowały Irlandia i Anglia. Irlandczycy pokonali Fidżi 47:27. Z początku wydawało się, że przytłoczą wyspiarzy potężnymi maulami, po niewiele ponad półgodzinie prowadzili już 26:7, ale Fidżyjczycy zaczęli się odgryzać i zniwelowali stratę do zaledwie czterech oczek (a mogliby nawet prowadzić, gdyby nie fatalna skuteczność z podwyższeń). Końcówka jednak ponownie należała do Irlandczyków. W drugim meczu drugi remis w tej grupie: młodzi Anglicy trzykrotnie wychodzili na prowadzenie, ale Australijczycy trzy raz ich doganiali i ostatecznie mecz skończył się remisem 22:22. Obie ekipy potrzebowały bonusowej wygranej, żadna jej nie osiągnęła, ale Anglicy mimo dwóch remisów w fazie grupowej i tak prześlizgnęli się do półfinałów.
W grupie C było chyba najciekawiej. Przed ostatnią kolejką wszystkie ekipy miały na koncie po jednym zwycięstwie, i tylko Gruzini odstawali od reszty stawki z czterema punktami zamiast pięciu. W pierwszym meczu wtorku Gruzini grali z Włochami i nieoczekiwanie drugi raz w tym turnieju zebrali skalp ekipy ze światowej elity – wygrali 30:17 i mogli marzyć o pierwszym miejscu w grupie przy szczęśliwym wyniku drugiego meczu. Jednak choć Argentyńczycy długo prowadzili w meczu z Południową Afryką (a sędzia nie uznał bardzo ładnego przyłożenia), to w końcówce dali się przytłoczyć gospodarzom, którzy wyszarpali wygraną 24:16 i przekreślili nadzieje zarówno swoich rywali, jak i Gruzinów (dla których jednak to i tak najlepszy występ w historii imprezy).
W efekcie skład półfinałów w walce o medale mieliśmy następujący: Irlandia – Południowa Afryka oraz Francja – Anglia. W pierwszym z tych pojedynków Irlandczycy wysoko pokonali gospodarzy 31:12. Co prawda długo na boisku dominowali Springboks, ale to nie przynosiło im to żadnych wymiernych efektów. Do przerwy do Irlandczycy prowadzili 7:0 (przyłożenie tuż przed przerwą, przy zaledwie drugiej wizycie w polu 22 m gospodarzy), na początku drugiej połowy młodzi Springboks wreszcie zdobyli punkty i wyrównali, ale w ciągu kolejnych dwudziestu minut Irlandczycy zdobyli trzy przyłożenia z podwyższeniami, okrasili to drop goalem i w ten sposób rozstrzygnęli spotkanie. W drugim półfinale, europejskim klasyku, początkowo dominowali Anglicy – po kwadransie prowadzili 17:0, a choć potem Francuzi zmniejszyli stratę, do przerwy było 24:14 dla Anglii. Po przerwie jednak sytuacja kompletnie się zmieniła – co prawda po pierwszych dwóch przyłożeniach Francji Anglicy zdołali odpowiedzieć i odzyskać prowadzenie, ale Francuzi dorzucili jeszcze trzy w ostatnim kwadransie i wygrali 52:31.
Ciekawie było w walce o miejsca 5–8 – zwłaszcza w półfinale z udziałem Australii i Nowej Zelandii. Nowozelandczycy znacznie lepiej zaprezentowali się w pierwszej połowie, ale mieli fatalne problemy z dyscypliną. Po kwadransie gry jeden z graczy zobaczył czerwoną kartkę (no, żółtą, zamienioną na czerwoną przez TMO – chyba wydaje się stawać wzorem na tym turnieju, że sędziowie przestają pokazywać bezpośrednie czerwone kartki, unikając podejmowania tak ważnych decyzji pod presją czasu), a 10 minut później kolejny żółtą. Australijczycy podwójną przewagę bezlitośnie wykorzystali, ale jeszcze pod koniec pierwszej połowy All Blacks wyszli na prowadzenie 22:18. Drugą połowę zaczęli od powiększenia przewagi, ale potem już Australijczycy dominowali na boisku, zdobyli cztery przyłożenia, z czego ostatnie znowu w okresie podwójnej przewagi – wygrali 44:35. W drugim półfinale Gruzini liczyli na trzeci skalp w tej imprezie, ale nie zdołali pokonać Walijczyków – co prawda w pierwszej połowie długo prowadzili, a ostatecznie przegrali ją tylko 6:7, ale w drugiej Walijczycy zdobyli pięć przyłożeń i ostatecznie wygrali 40:21.
W półfinałach zmagań o miejsca 9–12 pozornie wysokie wyniki, ale sporo walki na boisku. Fidżi wygrało z Włochami 41:26 (choć na kwadrans przed końcem miało tylko punkt przewagi), a Argentyna zwyciężyła Japonię 45:20 (ale i tu Japończycy w drugiej połowie zniwelowali dystans do czterech oczek). Obaj zwycięzcy przypieczętowali jednak los spotkań w ich końcówkach.
Skład finałów: o mistrzostwo Francja – Irlandia, o brąz Anglia – Południowa Afryka, o piąte miejsce Australia – Walia, o siódme miejsce Gruzja – Nowa Zelandia, o dziewiąte miejsce Fidżi – Argentyna i wreszcie o jedenaste miejsce i uniknięcie spadku na poziom Trophy Włochy – Japonia.
W sobotę towarzysko zagrały dwie reprezentacje co prawda nie oficjalne, ale przyciągające sporo uwagi – Japonia XV grała z All Blacks XV. W obu składach sporo młodych, ale byli też zawodnicy z absolutnie najwyższego poziomu – w drużynie Japonii Michael Leitch czy Kotaro Matsushima, a w ekipie Nowej Zelandii Brad Weber czy Stephen Perofeta. Spotkanie było jednak mocno jednostronne (zwłaszcza jego druga polowa), a Nowozelandczycy wygrali pewnie 38:6. Gwiazdą meczu był właśnie Perofeta, który liczy na powrót do składu „właściwych” All Blacks.
W pakistańskim Lahore rozegrano dwa jedyne mecze tegorocznych rozgrywek drugiego poziomu Asia Rugby Championship (czyli Division 1). Azjaci cierpią na falę wycofywania się z gry i także ten poziom został tym zjawiskiem dotknięty – do gry nie przystąpiły Filipiny i Singapur (najwyżej notowane spośród potencjalnych uczestników), nie mogła grać też zawieszona Sri Lanka. W efekcie pozostał dwumecz pomiędzy Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Pakistanem, który trafił na ten poziom po dwóch latach awansów rok po roku (korzystając jednak też z osłabionej stawki). Już pierwszy mecz pokazał, że Division 1 to mogą być za wysokie progi dla gospodarzy, zaledwie 91. w rankingu World Rugby – przegrali z ZEA (w których składzie niewiele było jednak arabskich nazwisk) aż 95:0, tracąc 15 przyłożeń. W sobotnim rewanżu historia niemalże się powtórzyła – drużyna ZEA znów zdobyła 15 przyłożeń i wygrała 93:3 (punkty na osłodę dla Pakistanu zdobył Mohammad Aqib Siddique). Zjednoczone Emiraty Arabskie wygrały więc rozgrywki dywizji 1. Być może dostaną szansę barażu z Malezją o awans do grupy Championship.
W zmaganiach Pacific Four Series zdecydowane zwycięstwa ekip z Oceanii nad tymi z Ameryki Północnej. Australijki pokonały Stany Zjednoczone 58:17, a mistrzynie świata, Nowozelandki, wygrały z Kanadą 52:21 (choć tutaj Kanadyjki dwukrotnie zmniejszały stratę do tylko siedmiu punktów). Oba mecze rozegrano w Ottawie przy sporej publiczności (rzędu 10 tys. ludzi), tam też za tydzień ostatnia kolejka. Na czele tabeli Nowa Zelandia przed mającymi po jednym zwycięstwie na koncie Kanadą i Australią. Wszystko wskazuje na to, że te trzy drużyny zagrają na najwyższym poziomie WXV, natomiast Stany Zjednoczone – na drugim (trudno bowiem wierzyć w to, że za tydzień pokonają Nową Zelandię).
Kobiety grały także w Ameryce Południowej, gdzie rozegrano dwumecz o awans na trzeci poziom WXV pomiędzy Brazylią i Kolumbią. Oba spotkania rozegrano w Medellín i oba wygrały gospodynie, zgarniając w ten sposób bilet do Dubaju. W środę przeważyły minimalnie – tylko 24:23. Po pierwszej połowie prowadziły 13 oczkami, ale w drugiej dwie zawodniczki zebrały żółte kartki w jednej akcji i rywalki odrobiły niemal całą stratę – ostatnie przyłożenie zdobyły w kontrowersyjnych okolicznościach na pięć minut przed końcem meczu. W niedzielę Kolumbijki wygrały bardziej komfortowo – 30:19. Spora była w tym zasługa Leidy Soto, która zdobyła trzy przyłożenia.
W kobiecym rugby także towarzyski pojedynek (pierwszy z serii) Hiszpanii z Japonią. Hiszpanki przystąpiły do niego w mocno odmłodzonym składzie i drogo je to kosztowało – już w pierwszej połowie Japonki wypracowały sporą przewagę, a wygrały ostatecznie 44:12.
W finale Major League Rugby mnóstwo emocji. O mistrzostwie po meczu, w którym drużyny wielokrotnie zmieniały się na prowadzeniu, zadecydowała najmniejsza możliwa różnica – jednego punktu. Do przerwy dzięki dobrej końcówce pierwszej połowy prowadziła 17:13 ekipa San Diego Legion. Po przerwie prowadzenie straciła, ale odzyskała je na 20 minut przed końcem. Jednak w jednej z ostatnich akcji meczu bostońscy New England Free Jacks zdobyli przyłożenie, które dało im zwycięstwo 25:24 i pierwszy tytuł mistrzowski w historii. Co prawda Kalifornijczycy próbowali jeszcze stworzyć szansę na drop goala, ale zanim się to udało, wypuścili piłkę z rąk. Ma’a Nonu tym razem z asystą, ale także i z niezłapaną piłką pod własną bramką, co otworzyło drogę do przyłożenia rywalom. Wygrana bostończyków nie jest zaskoczeniem – od początku sezonu celowali w końcowy triumf. Trochę szkoda, że kibice obu drużyn mieli do Chicago tak daleko – cóż, grały ze sobą dwie chyba najbardziej oddalone od siebie drużyny ligi, więc obu nie udałoby się dogodzić. A i tak na trybunach było ponad 10 tys. widzów.
Dyrektor wykonawczy SANZAAR Brendan Morris podał mediom kilka dodatkowych szczegółów na temat planowanych od 2026 rozgrywek roboczo zwanych World League. Nabór dwóch uzupełniających drużyn do południowej połówki stawki ma się rozpocząć jeszcze latem, a jego wynik ma być znany w pierwszym kwartale przyszłego roku. Kryteriami mają być perspektywy rozwoju (w tym wyniki drużyny, występy młodzieżówek), aspekt komercyjny i infrastruktura na mecze w ramach zawodów – cóż, Fidżyjczycy nie mogą chyba spać spokojnie. Wybrane w taki sposób dwie drużyny nie zostaną włączone do The Rugby Championship. Podał także, że zapowiedziana od 2030 możliwość spadków i awansów ma dotyczyć zarówno północy, jak i południa – najsłabsze drużyny obu grup mają grać o utrzymanie przeciwko najlepszym ekipom analogicznych grup z drugiego poziomu. Cóż, niewiele to zmienia.
Niewielkim pocieszeniem dla Gruzinów może być potwierdzona w ubiegłym tygodniu oficjalnie informacja, że wśród dwóch drużyn zaproszonych do European Rugby Challenge Cup znajdzie się ich franczyza z Rugby Europe Super Cup, Black Lion. Gruzinów w fazie grupowej czekają cztery ciekawe pojedynki – na wyjeździe z Gloucesterem i Clermont, a w domu ze Scarlets i Castres. Druga zaproszona ekipa to południowoafrykańscy Cheetahs, którzy mają rozgrywać swoje domowe spotkania w Amsterdamie. Cóż, z jednej strony fajnie, że holenderscy kibice będą mogli zobaczyć Ruana Pienaara, z drugiej – cóż, wysoka to cena za grę w europejskich pucharach dla właścicieli klubu, którzy nie mogą zapewnić gry na własnym stadionie w Bloemfontein.
Black Lion występy w Challenge Cup będzie musiał godzić z grą w Rugby Europe Super Cup, którego terminarz ogłoszono w ten weekend. Nastąpiło w tych rozgrywkach kilka zmian. Ze stawki ubyła druga gruzińska ekipa, Batumi (która miała problem z pogodzeniem występów w Super Cup z grą w lidze Didi 10), natomiast pojawiła się całkowicie nowa drużyna z Czech – Bohemia Rugby Warriors. Cóż, znakomicie, że nasi południowi sąsiedzi potwierdzili wcześniejsze zapowiedzi. Szkoda, że podobnej szansy na zawodowe (a przynajmniej półzawodowe) granie nie dostali młodzi polscy zawodnicy. Myślę, że taka drużyna mogłaby być niezłym argumentem dla zaangażowania wielu obiecujących młodych w rugby na dłużej i dania im szansy na sportowy rozwój pełną gębą. No, ale na to też trzeba znaleźć kasę.
Zmienia się też nieco format rozgrywek Super Cup. Pozostaje podział na dwie czterozespołowe grupy, ale w jednej umieszczono cztery najlepsze drużyny poprzedniego sezonu (Black Lion, Tel-Aviv Heat, Lusitanos i Iberians), a w drugiej pozostałe, słabsze (Brussel Devils, Delta, Romanian Wolves), oraz czeskiego debiutanta. Pozwoli to zapewne na bardziej wyrównane pojedynki grupowe i większą liczbę emocji (w poprzednim roku w meczach lepszych drużyn ze słabszymi można było się zastanawiać jak wysokie będą zwycięstwa, ale emocji trudno było się spodziewać). W efekcie do półfinałów awansują trzy najlepsze drużyny z grupy A i tylko zwycięzca grupy B. Rozgrywki mają się rozpocząć dopiero w listopadzie, po zakończeniu Pucharu Świata, w związku z czym faza grupowa odbędzie się bez rewanżów, tylko z jedną rundą spotkań. Część terminów pokrywa się z terminarzem Challenge Cup, więc w przypadku meczów Black Lion czekają nas zapewne jeszcze jakieś zmiany.
Sprawdziły się przewidywania: zaledwie Taine Plumtree podpisał kontrakt ze Scarlets, już dostał powołanie od Warrena Gatlanda do kadry walijskiej. Urodzony w Walii, ale wychowany w Nowej Zelandii były reprezentant młodzieżówki All Blacks na pewno jest cennym nabytkiem wobec licznych odejść z reprezentacji.
Pojawiło się podsumowanie finansowe tegorocznego Currie Cup – z powodu niewielkiej frekwencji na trybunach i braku głównego sponsora liga przyniosła spore straty (średnio 300 tys. randów na mecz).
Ogłoszono terminarze i zasady rozgrywek przyszłego sezonu Top 14 i Pro D2. Top 14 wystartuje już w połowie sierpnia, ale w czasie Pucharu Świata będzie miało kilkutygodniową przerwę. W Pro D2 nowinka: dotąd automatycznie spadały do Nationale dwa najsłabsze zespoły, teraz ten z 15. miejsca będzie mógł się uratować w barażu z wicemistrzem Nationale. Poznaliśmy też ostateczne rozstrzygnięcie w sprawie Grenoble: klub pierwotnie zdegradowany z Pro D2 z powodu naruszenia zasad finansowych, po odwołaniu został przywrócony na ten poziom, ale nowy sezon zacznie z sześcioma punktami ujemnymi. W tej sytuacji spada Carcassonne, które mogło przez chwilę liczyć na cudowne uratowanie.
Z wieści transferowych:
- wiadomo gdzie kolejny sezon zacznie Alun Wyn Jones – słynny Walijczyk podpisał kontrakt na kilka miesięcy w Tulonie (na okres nieobecności graczy uczestniczących w Pucharze Świata);
- Stuart Hogg miał powiesić buty na kołku po Pucharze Świata, a tymczasem ogłosił koniec kariery już teraz, rezygnując z szansy na udział w największej imprezie rugbowego świata. Hogg ma 31 lat i zaliczył w tym roku setny występ międzynarodowy, mówi jednak, że już nie jest w stanie przygotować się fizycznie do kolejnego wielkiego wyzwania;
- reprezentant Południowej Afryki Willie le Roux wraca z Japonii do ojczyzny – po kilku latach spędzonych w drużynie Toyota Verblitz teraz podpisał kontrakt z Bulls (ta sama drużyna ściąga też Akkera van der Merwe z Sale Sharks);
- Luke Cowan-Dickie, który zawalił sprawę kontraktu w Montpellier, zagra w przyszłym sezonie w Sale Sharks;
- były gracz All Blacks, a już wkrótce reprezentant Samoa, Lima Sopoaga, opuszcza Lyon i wyjeżdża do Japonii – zagra tam na trzecim poziomie rozgrywkowym, w zespole Shimisu Koto Blue Sharks;
- Jamie Joseph poinformował, że po Pucharze Świata ustąpi z funkcji trenera reprezentacji Japonii, którą pełni od siedmiu lat;
- kolejny nabytek Racingu 92 – tym razem reprezentant Walii Will Rowlands, dotąd grający w Dragons (a do sztabu drużyny dołączy inny Walijczyk, Paul Stridgeon);
- nowym trenerem Moana Pasifika zostanie podobno Tana Umaga, były gracz Hurricanes i All Blacks, były trener Blues (póki co jednak wybiera się na Puchar Świata jako asystent w sztabie trenerskim reprezentacji Samoa);
- z kolei reprezentację Hiszpanii obejmie Pablo Bouza, były reprezentant Argentyny i trener Peñarolu;
- właściciele Biarritz muszą tłumaczyć się swoim kibicom z podpisania kontraktu z Mohamedem Haouasem (o którym powiedzieć, że jest kontrowersyjny, to mało). Tłumaczą się, że dostali błogosławieństwo jego żony (za której pobicie zawodnik został skazany na rok więzienia), która dziękowała klubowi za szansę na nowy początek.
Zapowiedzi
Za tydzień stanie rozegrana druga (i zarazem przedostatnia) kolejka The Rugby Championship. Hitem będzie pojedynek Nowej Zelandii z Południową Afryką, w drugim meczu Australia zagra z Argentyną. Ponadto dwa mecze towarzyskie – Tonga zagra z Australią A, a Japonia z All Blacks XV. Wśród kobiet – ostatnia, decydująca kolejka Pacific Four Series (mecze Kanada – Australia i Nowa Zelandia – USA) i drugie spotkanie Hiszpanii z Japonią.
Oprócz tego finałowe rozstrzygnięcia w mistrzostwach świata w kategorii U20 w Południowej Afryce, a także start turnieju Trophy w tej kategorii w Kenii.
Polskie rugby pojawi się w Pradze – w mistrzostwach Europy siódemek w kategorii juniorek wystąpią nasze dziewczęta. W rozgrywanym równolegle w Szwajcarii turnieju juniorów polskiej ekipy nie będzie – zagra za dwa tygodnie w Ząbkach na poziomie Trophy.