Klątwa wciąż działa, gospodarze też za burtą

Ćwierćfinały Pucharu Świata nie przebiegły pomyślnie dla ekip z Europy – na numer jeden światowego rankingu, niepokonaną od półtorej roku Irlandię, znów zadziałała klątwa niepozwalająca jej przejść ćwierćfinałów, odpadli też gospodarze turnieju oraz Walijczycy. Jedynie Anglia poradziła sobie z Fidżi. A ja mam wrażenie, że właśnie doświadczyliśmy najciekawszego weekendu tegorocznego Pucharu Świata. A nasze panie zaczęły przygotowania do bardzo ważnego sezonu od triumfu w nieźle obsadzonym siódemkowym turnieju w hiszpańskim Elche.

Puchar Świata

Za nami cztery ćwierćfinały i cztery pojedynki północy z południem. Drużyny z półkuli północnej wygrały wszystkie cztery grupy, ale ćwierćfinały zdołała przejść tylko jedna z nich – ta, która miała najłatwiejszego przeciwnika. Pozostałe, grające z elitą z południa, poległy.

Argentyna – Walia 29:17. Walijczycy cieszyli się przed meczem z powrotu do składu Dana Biggara, Argentyńczycy natomiast znowu rotowali składem, do czego przyczyniły się kontuzje. Początek meczu to dobry moment Walijczyków – po kwadransie gry ładną, szybką akcję wykończył właśnie Biggar. Za ciosem jednak Walijczycy nie poszli. Mnóstwo błędów chwytu piłki (po obu stronach), przegrywane auty na połowie rywali po karnych, w efekcie pierwszą połowę skończyli z prowadzeniem 10:6. Ofiarą jedynej akcji z przyłożeniem był sędzia Jaco Peyper (zastąpił go Karl Dickson), a na koszulkach Walijczyków z minuty na minutę było coraz mniej cyfr. Na drugą połowę wybiegli już z kompletnymi numerami, ale sportowo lepiej zaczęli ją Argentyńczycy – Emiliano Boffelli błyskawicznie wykorzystał dwa kopy z karnych (w tym raz z własnej połowy) i w efekcie po kilku minutach to Argentyna prowadziła. Co prawda Walijczycy odpowiedzieli, ale zaraz potem znowu stracili przewagę, bo po maulu pierwsze przyłożenie zdobyli Argentyńczycy i wygrywali 19:17. Walijczycy zacięcie atakowali, Louis Rees-Zammit był blisko przyłożenia, ale ostatecznie kolejne pięć punktów zdobyli Argentyńczycy, gdy Nicolás Sánchez przechwycił piłkę podawaną przez Sama Costelowa (https://twitter.com/i/status/1713247445646270636). Boffelli dorzucił podwyższenie i mecz w praktyce był rozstrzygnięty, a na koniec Sánchez jeszcze pogrążył Walię – Argentyna wygrała 29:17. Wygrała drużyna znacznie lepsza w drugiej połowie, a Dan Biggar skończył swoją karierę na arenie międzynarodowej, choć wciąż będziemy go oglądać w barwach Tulonu.

Nowa Zelandia – Irlandia 28:24. W sobotni wieczór mieliśmy pierwszy z dwóch szlagierów tej fazy turnieju. Irlandczycy wystawili dokładnie tę samą piętnastkę, która poradziła sobie ze Szkocją (włącznie ze skrzydłowymi, którzy przed tygodniem schodzili z boiska z urazami). Na ławce brakło jednak kontuzjowanego Jamesa Ryana, nie był gotów do gry także Robbie Henshaw. W Nowej Zelandii na ławkę rezerwowych trafili Sam Whitelock i Damian McKenzie, a ich miejsce w podstawowym składzie zajęli Scott Barrett i Richie Mo’unga. Brakło też Marka Telei – ukaranego odsunięciem od składu za naruszenie zasad obowiązujących w kadrze. Smaczku meczowi dodawał fakt obecności w sztabie All Blacks poprzedniego trenera Irlandii, Joe’go Schmidta.

A sam mecz był niesamowicie emocjonującym widowiskiem, w którym od początku gonić wynik musieli Irlandczycy. Na samym początku meczu Nowozelandczycy zafundowali kibicom 28-fazową akcję – i choć ekipa z Europy trzymała ich na kilkanaście metrów od linii bramkowej, Richie Mo’unga dał prowadzenie swojej drużynie z karnego. Kilka minut później All Blacks prowadzili już 6:0 po karnym Jordiego Barretta z połowy boiska. Dopiero wtedy Irlandia mocniej przycisnęła, ale bez efektu, za to po chwili zrobiło 13:0 po znakomitej akcji rozpoczętej przez Beaudena Barretta na środku, a skończonej na skrzydle przez Rieko Ioane i Leicestera Fainga’anuku. Irlandczycy darowali rywalom sporo karnych i to się na nich w pierwszej fazie meczu mściło. Sytuacja zmieniła się dopiero od przyłożenia Fainga’anuku – to All Blacks zaczęli popełniać błędy. Jonathan Sexton trafił z karnego, potem mieliśmy kontrowersyjną sytuację z wejściem w głowę Bundee Akiego (nieweryfikowaną przez TMO). Aki nie musiał zejść na HIA i chyba to wyszło na dobre Irlandczykom – moment później znakomicie poradził sobie z pięcioma rywalami, dzięki czemu jego drużyna traciła tylko trzy punkty (https://twitter.com/i/status/1713282856271675461). Irlandczycy nie poszli jednak za ciosem, przegrali aut na połowie rywali i Ardie Savea świetnie skończył akcję All Blacks (choć po ewidentnym przodzie w ostatnim podaniu). Kilka minut przed przerwą żółtą kartkę zobaczył za zbicie piłki do przodu Aaron Smith i znakomicie wykorzystał to Jamison Gibson Park – po maulu autowym sam przebił się na pole punktowe wykorzystując brak swojego vis-à-vis i do przerwy było już tylko 18:17 dla Nowej Zelandii.

Początek drugiej połowy to dalszy ciąg presji Irlandii – świetnie dwukrotnie kopał Mack Hansen, raz na 50:22, drugi raz do Dana Sheehana na skrzydle, ale efekt był z tego żaden. Co gorsza, po kwadransie gry znakomicie rozegrali piłkę po aucie Nowozelandczycy, Mo’unga przełamał obronę Irlandczyków i Will Jordan znów wyprowadził ich na ośmiopunktowe prowadzenie. Na dodatek moment później Irlandia straciła niezwykle energetycznego Hansena. Irlandczycy atakowali nadal, ale tłukli głową w mur, a Sexton spudłował ze stosunkowo łatwego karnego. W końcu przełamanie Keenana pozwoliło im zbliżyć się do pola punktowego rywali, a potężny maul dał im karne przyłożenie i dodatkowo osłabienie rywali. Jednak przewagi liczebnej nie umieli wykorzystać, przeciwnie – stracili punkty po kolejnym kopie Jordiego Barretta z karnego i zrobiło się 28:24. Kluczowy moment nastąpił chyba w 72. minucie, gdy Irlandczycy mieli znowu aut na 5 m, sformowali maul prący na pole punktowe, ale Ronana Kellehera w pojedynkę utrzymał nad murawą Jordie Barrett (https://twitter.com/i/status/1713295062791033110). Na dodatek chwilę potem Caelan Doris puścił piłkę z rąk po wznowieniu i na kluczowe minuty to Nowa Zelandia była w ataku. Irlandczycy odzyskali piłkę przed upływem 80 minut i zaczęli mozolne konstruowanie akcji z własnej połowy. Realizatorzy doliczyli się 37 faz gry, gdy w końcu atakujący popełnili błąd – Sam Whitelock odzyskał piłkę i mecz się skończył.

All Blacks awansowali do półfinału mistrzostw świata i chyba automatycznie stali się głównym faworytem do mistrzostwa. Nie zagrali pięknego meczu, ale świetnie go zaczęli, a potem potrafili utrzymać przewagę. Organizatorzy nie wybrali go graczem meczu, ale to Jordie Barrett i jego interwencja z 72. minuty tak naprawdę zapewniły jego drużynie wygraną. A Irlandia… no cóż, Sexton tym meczem skończył karierę, a ekipę z zielonej wyspy znów dopadła klątwa niepozwalająca przebrnąć im na Pucharze Świata fazy ćwierćfinałów. A przecież to był najlepszy moment w całej historii tej reprezentacji (17 testów wygranych z rzędu).

Anglia – Fidżi 30:24. Anglicy okazali się jedyną drużyną z Europy, która zwycięsko wyszła z ćwierćfinału. Przystąpiła do tego meczu bez dwóch bohaterów meczów grupowych, George’a Forda i Henry’ego Arundella, za to Owenem Farrellem na pozycji łącznika ataku i Marcusem Smithem w roli obrońcy (drugi raz w karierze). Fidżi za to grało z kolejną rodzinną tragedią w głowach – kilka dni przed meczem zmarł ojciec młynarza Sama Matavesiego. W pierwszej piętnastce znalazło się u nich aż 10 graczy, którzy byli w podstawowym składzie kilka tygodni temu na Twickenham, gdy sensacyjnie pokonali tego samego rywala. Stracili natomiast kolejnego kontuzjowanego łącznika ataku – Tetiego Telę. Anglicy świetnie zaczęli spotkanie i w pierwszej połowie zbudowali wyraźne prowadzenie – po niespełna pół godzinie prowadzili po dwóch przyłożeniach 15:3, a pierwszą połowę wygrali ostatecznie 21:10. Po kwadransie drugiej połowy już piąty skuteczny kop Owena Farrella zwiększył prowadzenie Anglii do 14 punktów, ale wtedy do głosu doszli Fidżyjczycy – w ciągu fantastycznych paru minut zdobyli dwa przyłożenia i doprowadzili do remisu (https://youtu.be/iHd9A1WpXOs). Jednak w końcówce więcej zimnej krwi zachowali Anglicy – Owen Farrell zwiększył swój dorobek w tym spotkaniu do 20 punktów najpierw kopiąc drop goala, a potem wykorzystując karnego. Zrobiło się 30:24 i choć Fidżi jeszcze próbowało odwrócić losy meczu, nie odniosło sukcesu.

Południowa Afryka – Francja 29:28. Przed meczem wojenkę nerwów próbował rozpętać Rassie Erasmus oskarżając francuskich rugbystów o nadmierne reakcje na boisku, ocierające się o teatr. Springboks mogli też cieszyć się flagą i hymnem – SAIDS (krajowa agencja antydopingowa) wniosła odwołanie od decyzji WADA pozbawiającej ich tego przywileju i do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS), nałożone sankcje nie wchodzą w życie. Francuzi za wszelką cenę chcieli przywrócić do składu Antoine’a Duponta, który wrócił do treningów po operacji już w poniedziałek – i się im to udało. Springboks z kolei wystawili niezwykle doświadczony skład z niemal samymi mistrzami świata i średnią liczbą testów graczy z pierwszej piętnastki wynoszącą prawie 60 (w dół ciągnęli tę statystykę Mannie Libbok i Kurt-Lee Arendse) i z niespodzianką w postaci Fafa de Klerka posadzonego na ławce (łącznikiem ataku był Cobus Reinach).

Od początku meczu do ataku rzuciła się Francja. Już po kilkudziesięciu sekundach ratował Springboków Kurt-Lee Arendse, ale chwilę potem po chyba 20-metrowym maulu prowadzenie gospodarzom turniejuu dał Cyril Baille, a Thomas Ramos z trudnej pozycji podwyższył. Moment później Francja miała kolejną okazję, ale gości uratował Eben Etzebeth. A zaraz potem nieoczekiwanie to Południowa Afryka ukąsiła – po błyskawicznej kontrze przyłożył Arendse, a Mannie Libbok podwyższył. Było 7:7, a pierwsze minuty to był kawał niesamowicie intensywnego rugby. Potem Ramos nie trafił z karnego z bardzo trudnej pozycji (brakło centymetrów na odległość), a nieoczekiwanie na prowadzenie wyszli Springboks, którzy wykorzystali kolejny błąd gospodarzy do wyprowadzenia zabójczej kontry. Czwarte przyłożenie zdobyli dla odmiany Francuzi, a w dużej mierze było zasługą Antoine’a Duponta, który najpierw uratował piłkę w rucku, a potem zaliczył asystę. Jednak do niecodziennej sytuacji doszło przy podwyższeniu – kop Ramosa został zablokowany przez Cheslina Kolbego (https://twitter.com/i/status/1713638331215430020). Kilka minut później ten sam Kolbe znów pokazał szybkość – jak błyskawica dogonił kop Jessego Kriela i było 12:19 (https://twitter.com/i/status/1713646366939885747). A kolejne kilka minut później znów mieliśmy remis. Pierwszą połowę ostatecznie wygrała 22:19 Francja – Ramos trafił z dalekiego karnego, a przy okazji Eben Etzebeth zobaczył żółtą kartkę.

Sześciu przyłożeń z pierwszej połowy nie udało się powtórzyć w drugiej. Na początku Francuzi próbowali wykorzystać przewagę związaną z karą Etzebetha, ale bez skutku – aż pięć razy tracili piłkę na połowie rywali. Dopiero gdy rywale grali w komplecie Francuzi zdobyli kolejne punkty (ale tylko trzy – znów Ramos z karnego). Po kwadransie gry dla odmiany to Springboks zaczęli przeważać (pomógł im Matthieu Jalibert kopiący piłkę z karnego w aut we własnym polu 22 m do tyłu), ale i oni nie potrafili skończyć akcji. Dopiero na kwadrans przed końcem Etzebeth znakomicie wykorzystał lukę w obronie Francuzów i obrońcy tytułu wyszli na jednopunktowe prowadzenie 26:25. Zaraz po wznowieniu Handrè Pollard podwyższył prowadzenie karnym z własnej połowy. I choć Ramos parę minut później zredukował stratę Francji z powrotem do jednego oczka, wynik 29:28 dla Południowej Afryki już się nie zmienił. Zresztą, bliżej zmiany byli w końcówce Springboks – najpierw Kolbe nie trafił drop goala, potem mieli akcję pod linią bramkową Francji. Francuzi wyszli spod swojego pola punktowego dosłownie dwie minuty przed upływem regulaminowego czasu gry, ale kolejny przód w akcji ofensywnej skończył mecz.

Springboks pogrzebali nadzieje gospodarzy na pierwszy w historii tytuł mistrzów świata. Zadecydowała chyba pierwsza połowa, w której Francuzi przeważali, ale dali wyprowadzić rywalom trzy błyskawiczne kontry, a potem pierwsze 10 minut drugiej połowy, gdy błędy w ataku nie pozwoliły gospodarzom wykorzystać liczebnej przewagi. No i szybkość Kolbego, dwa razy – te dwa punkty z podwyższenia mogły wszystko zmienić.

Skład półfinałów: Nowa Zelandia – Argentyna i Południowa Afryka – Anglia. Faworytów wskazać nietrudno. Paradoksalnie, Anglicy pozostali jedyną drużyną, która wygrała wszystkie swoje spotkania w tym turnieju.

Premiership

Nie czekając na koniec Pucharu Świata rozpoczął się ligowy sezon w Anglii. Pierwszy gwizdek sezonu rozbrzmiał w Bristolu, gdzie miejscowi Bears podejmowali niedawnych mistrzów Anglii, Leicester Tigers. I bristolczycy, wzmocnieni w tym sezonie kilkoma graczami (debiut w Premiership zaliczył m.in. Virimi Vakatawa), wyraźnie celujący w znacznie lepszy wynik niż dziewiąte miejsce sprzed roku, ten mecz wygrali 25:14. Niemal wszystkie swoje punkty zdobyli w pierwszej połowie (po 20 minutach mieli ich już 19), a kilka minut po przerwie prowadzili 25:0. Potem licznik po ich stronie stanął, a punktować zaczęli goście – jednak do zmiany wyniku meczu pozostała im daleka droga.

Ogromną niespodziankę sprawili Exeter Chiefs. Drużyna, która przed tym sezonem straciła sporo kluczowych zawodników i nikt nie spodziewa się po niej wielkiego sukcesu, grała na starcie z obrońcami mistrzowskiego tytułu, Saracens. Ci co prawda byli pozbawieni sporej grupy reprezentantów kraju, ale i tak zwycięstwo Exeter, a tym bardziej jego rozmiary, robi wrażenie – Chiefs wygrali aż 65:10, już do przerwy mając na koncie 7 przyłożeń i prowadząc 41:0 (bonus zaliczyli już po kwadransie, a prowadzenie byłoby wyższe, gdyby lepszą skuteczność z kopów prezentował Henry Slade). Hat-trick przyłożeń zaliczył obrońca Josh Hodge. Paradaksalnie, Chiefs mieli kłopoty we własnych młynach, których przegrali połowę.

Poza tym:

  • Bath wygrało z Newcastle Falcons 34:26 (a w przyłożeniach 6:3; hat-trick zaliczył Ben Spencer, a debiut w nowej drużynie Finn Russell, który pojawił się w Premiership szybciej niż reprezentanci Anglii dzięki odpadnięciu Szkotów już po fazie grupowej Pucharu Świata);
  • Gloucester po dramatycznym meczu pokonał Harlequins 29:28 (Quins już w pierwszej minucie na prowadzenie wyprowadził Alex Dombrandt, potem dwukrotnie zyskiwali przewagę nad rywalami, w drugiej połowie dzięki karnym Jarroda Evansa – ale w ostatniej akcji meczu Gloucester wykorzystał żółtą kartkę Evansa i jednak wyszarpał zwycięstwo dzięki przyłożeniu Jamala Forda-Robinsona; debiut w zwycięskiej drużynie zaliczyła wracająca z Francji gwiazda – Zach Mercer);
  • Sale Sharks wygrało 20:15 z Northampton Saints (wszystkie punkty zdobywając w pierwszej połowie i na koniec broniąc wyniku).

O tabeli za wcześnie cokolwiek sensownego mówić, ale warto zwrócić uwagę, że cztery wygrane w tej rundzie odniosły drużyny, które w poprzednim sezonie były w dolnej połówce tabeli (a teraz zajmują cztery pierwsze miejsca), podczas gdy obrońcy tytułu są ostatni.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1.Exeter Chiefs15
2.Bath15
3.Gloucester15
4.Bristol Bears14
5.Sale Sharks14
6.Harlequins11
7.Northampton Saints11
8.Newcastle Falcons10
9.Leicester Tigers10
10.Saracens10

Z kraju

W Szczecinie rozegrano czwarty turniej w serii Polskiej Ligi Rugby 7. Na starcie stanęło siedem drużyn, a zwycięstwo odniosła ekipa RC Koszalin, która w finale pokonała Tytana Gniezno 31:5. Koszalinianie zwyciężyli w trzecim turnieju z rzędu (wszystkie, w których dotąd brali udział) i objęli prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu, spychając na drugie miejsce drużynę Politechniki Gdańskiej Ogniwa Sopot, która w koszalińskim turnieju zajęła czwarte miejsce (przegrała w meczu o brąz z Posnanią).

Rozpoczęły się rozgrywki ligi piętnastek kadetów. Od wygranej zaczęła ją drużyna, która zdobyła mistrzostwo w tych rozgrywkach w poprzednim sezonie – Juvenia Kraków pokonała 24:7 Pogoń Siedlce. Od sukcesu zaczęli też łódzcy Budowlani, którzy pokonali Arkę Rumia.

Rozegrany w Rudzie Śląskiej drugi turniej mistrzostw Polski w rugby 7 kadetek skończył się finałem w składzie identycznym, jak przed dwoma tygodniami. Znów triumfowały lubelskie Amazonki, które w finale wygrały z Atomówkami z Łodzi. Trzecie miejsce zajęły Tytanki z Gniezna, czyli de facto reprezentacja Wielkopolski, które pokonały w meczu o brąz gospodynie turnieju – Diablice Ruda Śląska. Cieszy fakt, że stawka powiększyła się o nową drużynę – Girls RT Olsztyn.

Reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet wzięła udział (już poniekąd tradycyjnie) w towarzyskim, ale świetnie obsadzonym turnieju Elche 7s w Hiszpanii. Pierwsze przetarcie w tym sezonie wypadło udanie. W meczach pierwszego dnia grały ze zmiennym szczęściem – najpierw w świetnym stylu pokonały Irlandki 33:7 (m.in. hat-trick Małgorzaty Kołdej), potem nieoczekiwanie przegrały z rosnącymi ostatnio szybko w siłę Czeszkami 7:26, a na koniec dnia znów wygrały z wyżej notowanymi rywalkami – 17:12 z Francją (warto jednak pamiętać, że zarówno Irlandki, jak i Francuzki nie wysłały na ten turniej najsilniejszych składów). Drugi dzień to jednak już pasmo zwycięstw Polek – najpierw bardzo cenna wygrana 28:21 z niepokonanymi wcześniej Hiszpankami. To zwycięstwo, w połączeniu z późniejszą wygraną z Belgijkami (21:0 – wszystkie trzy przyłożenia zdobyła najskuteczniejsza w naszej drużynie na tym turnieju Ilona Zaiszliuk) pozwoliło Polkom awansować do finału, gdzie ponownie zmierzyły się z Hiszpankami. I ponownie wygrały – tym razem 24:19. Bardzo dobry początek sezonu, ale bardzo niepokojąca porażka z Czeszkami, które przecież będą naszymi rywalkami w Monako. Wśród mężczyzn wygrała ekipa Viator Barbarians, a kolejne miejsca na podium zajęły Irlandia i Hiszpania.

Odbywały się także zgrupowania kadr męskich: piętnastkowej U20, która szykuje się do listopadowego występu w mistrzostwach Europy (pierwszy raz zebrała się pod kierownictwem Chrisa Hitta), i siódemkowej seniorów. Przy okazji na stronie PZR pojawił się wywiad z trenerem tej ostatniej, Chrisem Daviesem. Wynika z niego, że mamy krótką kołderkę finansową, bo nie uda się zrealizować planu wyjazdu na Dubai 7s obu reprezentacji – pojedzie tam na szczęście kadra kobieca.

Swoją drogą, ze stawki w mistrzostwach Europy U20 zniknęła Szkocja (można przypuszczać, że będzie gospodarzem kolejnych mistrzostw świata w tej kategorii wiekowej i nie potrzebuje walczyć o kwalifikację), a jej miejsce zajęła francuska drużyna Ligue AURA (czyli reprezentacja regionu Auvergne Rhône Alpes).

Rugby Europe ogłosiło harmonogram tegorocznych rozgrywek Rugby Europe Championship. Zero zaskoczeń – ta sama grupa co poprzednio, odwróceni gospodarze, mecze grupowe zaczynają się wraz z Pucharem Sześciu Narodów i potrwają kolejne trzy weekendy (w efekcie zagramy u siebie w fazie grupowej tylko raz, z Rumunią, w weekend 3/4 lutego).

Ze świata

Rewolucja w rugby kobiecym właśnie się stała ciałem – w ten weekend ruszyły rozgrywki WXV, póki co na drugim i trzecim poziomie (pierwszy startuje w najbliżśzy weekend). W południowoafrykańskim Stellenbosch, gdzie mierzyły się drużyny z drugiego poziomu, od zwycięstw zaczęły rywalizację drużyny Szkocji, Włoch i Stanów Zjednoczonych. Szkotki pokonały gospodynie turnieju 31:17 (choć w pierwszej połowie obie drużyny zmieniały się na prowadzeniu), Włoszki w pokonanym polu pozostawiły Japonki (28:15), a Amerykanki wygrały z Samoa 36:26 (w pierwszej połowie wyspiarki długo prowadziły, ale Amerykanki rozstrzygnęły mecz na początku drugiej połowy).

Rozgrywki trzeciego poziomu toczą się w Dubaju. W pierwszej rundzie mieliśmy wysokie wyniki: Fidżyjki pokonały Kolumbijki 67:13, Irlandki rozgromiły Kazaszki 109:0 (dwie Irlandki, znane też z siódemkowych boisk Eve Higgins i Bibhinn Parsons zaliczyły po cztery przyłożenia, a w sumie drużyna uzbierała ich aż 17), a Hiszpania wygrała z Kenią 32:0.

W męskich rozgrywkach Rugby Europe International Championships rozegrano dwa mecze grupy B na poziomie Conference. Bośnia i Hercegowina zdecydowanie uległa Luksemburgowi 10:59, natomiast Węgry zostały nieoczekiwanie pokonane przez Słowenię – 17:29. Pozaboiskowy kłopot pojawił się natomiast w najmniejszej, trzyzespołowej grupie D – w związku z wybuchem wojny pomiędzy Hamasem i Izraelem, Rugby Europe poinformowało o przełożeniu planowanych jesienią meczów Izraela z Cyprem (wyjazdowego) i Maltą (domowego).

Trzeci w ostatnich dniach mecz pomiędzy Tuvalu i Nauru rozstrzygnął losy tej rozegranej na Fidżi serii na korzyść reprezentacji Tuvalu. W decydującym spotkaniu wygrała ona 35:24, w samej końcówce rozstrzygając mecz dwoma przyłożeniami z podwyższeniami. W serii zatem było 2:1 i Tuvalu opublikowało na swoim profilu w Facebooku planszę obwieszczającą, że zostali mistrzami Oceanii (Oceania Rugby póki co jednak nie poświęciła tym meczom ani jednego słowa). Mecz można obejrzeć tutaj: https://www.facebook.com/100073209946202/videos/321858423764888/.

We Francji po krótkiej przerwie wróciła druga liga czyli Pro D2. I podobnie jak w Premiership, zobaczyliśmy tu pierwszych bohaterów Pucharu Świata wracających do ligowej codzienności – w tym kilku świetnych Portugalczyków. Nicolas Martins zdobył przyłożenie dla Angoulême (które jednak przegrało z wciąż ostatnio wygrywającym Mont-de-Marsan 18:28), Samuel Marques połowę punktów Béziers w wygranym 26:22 meczu z Colomiers, a Raffaele Storti – pierwsze przyłożenie w meczu dla tej samej drużyny (swoją drogą, podobno Stade Français myśli o ściągnięciu go z wypożyczenia). Nadal bez porażki pozostaje lider, Vannes, który pokonał na wyjeździe Dax 34:22. Na drugie miejsce wspięło się Montauban dzięki zwycięstwu nad dotychczasowym wiceliderem, Provence, 25:10. Po ciekawym widowisku spadkowicz z Top 14, Brive, wygrał 38:26 nad Grenoble, sporo emocji było też w meczu Biarritz z Nevers, wygranym przez Basków 17:16. A ostatnie miejsce w tabeli zajmuje Rouen, które tym razem przegrało z Valence Romans 7:34.

W nowozelandzkich mistrzostwach prowincjonalnych NPC nie przestaje zadziwiać Taranaki – w ten weekend w półfinale rozgrywek pokonali potęgę z południa, Canterbury, i awansowali do finału rozgrywek po raz drugi w historii (poprzednio udało się im to w 2014, gdy sięgnęli po jedyny w swojej historii tytuł mistrzowski). Taranaki wygrało 23:16 po niezwykle intensywnym meczu, w którym większość punktów padło z karnych. Bardzo chwalony był po nim 22-letni łącznik ataku Josh Jacomb. W drugim półfinale niespodzianka: najlepsze w sezonie zasadniczym Wellington przegrało z Hawke’s Bay. I tu historia jeszcze większa: zwycięzcy awansowali do finału pierwszy raz w niemal 50-letniej historii rozgrywek. Zresztą pokonali Wellington w tym sezonie już drugi raz – udało się im to już dwa tygodnie temu, gdy na koniec fazy zasadniczej przerwali serię zwycięstw Wellingtonu. W tym meczu Hawke’s Bay dzięki obchodzącemu w sobotę 28. urodziny Chase’owi Tatii mieli przewagę 15 punktów, a gospodarze w końcówce rozpaczliwie próbowali ją odrobić. Skończyło się wynikiem 24:25. Pierwszy raz od 16 lat w finale zobaczymy wyłącznie drużyny z Wyspy Północnej.

Rozpoczął się nowy sezon rozgrywek w portugalskiej Divisão de Honra – i już w pierwszej kolejce mieliśmy rewanż za finał z poprzedniego sezonu. Zresztą nierozstrzygnięty – Cascais zremisowało z obrońcami tytułu, Direito, 21:21. W starciu dwóch niedawnych mistrzów, Agronomii z Belenenses, padł wynik 20:43.

Finał Baltic Top League był wewnętrzną sprawą dwóch drużyn z Szawel, które dominują zresztą w rozgrywkach ligowych w niepodległej Litwie – od 1991 tylko raz pozwoliły na zdobycie złotego medalu innej ekipie, podczas gdy Vairas triumfował 26-krotnie, a Baltrex sześciokrotnie. W tym roku tytuł mistrzowski obroniła ekipa Vairas, Baltrex musiał zadowolić się srebrem – na błotnistym boisku padł wynik 15:10. Spory sukces osiągnęła stołeczna ekipa Geležinis Vilkas, która po zwycięstwie nad łotewską Livonią (ubiegłorocznym wicemistrzem) wywalczyła brąz, choć w ostatniej akcji rywale byli o włos od wyrównania.

Do końca dobiegły także główne krajowe rozgrywki na Fidżi – Skipper Cup. Rozgrywane są pomiędzy reprezentacjami prowincji, w ostatnim czasie uczestniczyło ich osiem drużyn. W finale region stołeczny, Suva, pokonał obrońców tytułu, Nadi, 16:3, odzyskując puchar po roku przerwy.

Finał rozegrano też (przed tygodniem) w kraju, który nie odnosi sukcesów na arenie międzynarodowej, ale w którym rugby także jest sportem numer 1 – w Madagaskarze. Broniąca tytułu wojskowa drużyna COSFA uległa ekipie FT Manjakaray, która wróciła na najwyższy stopień podium po trzech latach przerwy. Dakarois wygrali 31:27, rozstrzygając mecz na swoją korzyść przyłożeniem tuż przed końcem meczu. Brąz zdobyło FFFB (mające coś wspólnego z ministerstwem zdrowia) albo USCAR (powiązane ze stołeczną gminą) – dwa źródła i dwa wyniki, ale grafika na profilu malgaskiej federacji rugby wskazuje na 3FB. Mecz finałowy można obejrzeć pod linkiem: https://www.facebook.com/OfficialMalagasyRugby/videos/1270666853638123 (warto zwrócić uwagę na trybuny oraz przedmeczowe rytuały – w końcu Malgasze są potomkami Polinezyjczyków). A przy okazji przeglądania malgaskiej prasy, trafiłem na artykuł, w którym podkreślano malgaskie korzenie znakomitego młodego reprezentanta Włoch Ange Capuozzo: z Madagaskaru pochodzi jego dziadek ze strony matki, jego matka spędziła tam dzieciństwo, rodzina regularnie przyjeżdża na wyspę na wakacje, a sam Capuozzo wspiera małych adeptów rugby na wyspie.

W Tunezji z udziałem ośmiu ekip kobiecych odbył się finał afrykańskich kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Zwycięstwo odniosła w nim Południowa Afryka, która w finale pokonała Kenię 12:7. Trzecie miejsce zajęła Uganda, która pokonała Zambię (ta wyeliminowała wcześniej Madagaskar). W tej sytuacji awans na olimpiadę ma w kieszeni Południowa Afryka, a Kenia i Uganda bilet na turniej barażowy do Monako. Ale zobaczymy, co zrobi południowoafrykański komitet olimpijski, który już wcześniej odmawiał wysłania kobiecej reprezentacji na igrzyska tylko z tego powodu, że awans wywalczyła w kwalifikacjach kontynentalnych, a nie w pierwszym rzucie, ogólnoświatowym (czyli przez WRSS). W tym roku mają wyjątkowy tam pewnie wyjątkowy zgryz, bo przez WRSS biletu do Paryża nie zdobyli także Blitzboks (ci mają walczyć o awans w Monako, bo w finale afrykańskich kwalifikacji przegrali z Kenią).

W stolicy Tajlanii – Bangkoku rozegrano drugie turnieje w ramach cyklu Asia Rugby Sevens na najwyższym poziomie. W obu, zarówno męskim, jak i żeńskim, mieliśmy taki sam skład finału: Japonia grała z Hongkongiem. W męskim turnieju przeważyła drużyna Hongkongu, 26:12 (biorąc rewanż za porażkę w pierwszym turnieju serii), a trzecie miejsce przypadło Malezji, która w meczu o brąz pokonała ZEA. Do medalowej części play-off nie udało się awansować Koreańczykom (tym z południa oczywiście), którzy w grupie ulegli Malezji – wysłali jednak na ten turniej studencką reprezentację. U pań Japonia pokonała Hongkong 29:5, a ogromną niespodzianką była wygrana Hongkongu w półfinale turnieju z Chinkami (17:14) – w efekcie Chiny zajęły dopiero trzecie miejsce.

Po dobrych występach ekip z rugbowego drugiego świata podczas Pucharu Świata działacze World Rugby z Billem Beaumontem na czele wygłaszają ostatnio stwierdzenia o woli zapewnienia tym drużynom większej pewności i częstotliwości pojedynków na wysokim poziomie. Póki co jednak to tylko okrągłe słówka, a czy cokolwiek z tego wyniknie w praktyce, zobaczymy. Anglia ogłosiła plany na jesień przyszłego roku i póki co „maluczkich” wśród rywali nie widać (kolejno Nowa Zelandia, Australia i Południowa Afryka, ale jest jeszcze jeden weekend wolny).

Jeszcze więcej wątpliwości w tym zakresie budzą przecieki dotyczące zasad planowanej World League. Podobno decyzje o jej uruchomieniu od 2026 (a także o poszerzeniu Pucharu Świata do 24 drużyn już od 2027) mają być podjęte na posiedzeniu Rady World Rugby, które odbędzie się za tydzień. Spory tekst na temat World League pojawił się w urugwajskiej prasie (https://www.elobservador.com.uy/nota/el-plan-para-el-rugby-mundial-del-futuro-mas-dinero-y-competencia-para-los-de-arriba-y-mas-brecha-con-los-tier-2-20231012103511) i zawiera szczegóły, które dotąd były nieznane (aczkolwiek wciąż nieoficjalne i niesprawdzone). Teoretycznie ma być utrzymana liczba pojedynków między drużynami elity i tymi z drugiego szeregu na dotychczasowym poziomie, co już samo w sobie jest kiepską informacją, bo ich powinno przybywać. Co gorsza jednak, jako elita zaczną się liczyć Japonia i drugi uczestnik z zaplecza, który zagra w World League (np. Fidżi), więc tak naprawdę meczów między ekipami z drugiego szeregu a elitą będzie mniej niż dotąd. Ma być też tak, że federacje 6 Nations i SANZAAR będą dzielić się dochodami z najwyższej dywizji World League i nie dopuszczą do nich nawet tych drużyn spoza elity, które do dopełnienia dwunastki pojawią się na tym najwyższym poziomie. Jednym słowem – mimo pięknych słów Beaumonta sprzed tygodnia, przepaść między elitą i zapleczem będzie rosnąć. Brak meczów z najlepszymi, jeszcze większa dysproporcja w pieniądzach (i zdanie na szczątkową pomoc finansową z WR dla wybranych). Awans możliwy dopiero od 2032 (kto z nas tego dożyje?), przez pierwsze trzy edycje skład będzie zakonserwowany, a potem decydować będą baraże – ciekawe, czy jakakolwiek drużyna z drugiej dywizji w nich poradzi sobie po tak długim okresie „konserwowania” obecnego układu. Swoją drogą, brak też informacji, jak będą dobierane drużyny na drugim poziomie (czy będzie jakaś ścieżka awansu). Ponoć także głównymi zwolennikami takiego kształtu WL są cztery Home Nations oraz trzy potęgi z południa, natomiast niechętne są Francja i Argentyna.

World Rugby ogłosiło zapowiadane w „szponach” przed tygodniem wdrożenie inteligentnych ochraniaczy na zęby – przesyłających informację o wstrząsach głowy, grożących wstrząśnieniami mózgu. Jednocześnie ogłosiła nowy protokół HIA, w którym przewidziano dłuższe przerwy w grze w przypadku wystąpienia objawów wstrząśnienia mózgu – minimum 21 dni w rugby amatorskim. Z komunikatu wynika, że nowe urządzenia będą wymagane w zawodowym rugby zarówno podczas meczów, jak i treningów.

World Rugby ogłosiło nazwiska pięciu osób, które w tym roku zostaną wprowadzone do World Rugby Hall of Fame. Są to:

  • Dan Carter (Nowa Zelandia) – legenda All Blacks, mistrz świata, trzykrotnie uznany najlepszym zawodnikiem na świecie, rekordzista świata w ilości zdobytych punktów w meczach międzynarodowych;
  • Thierry Dusautoir (Francja) – wieloletni kapitan reprezentacji Francji, bohater Pucharu Świata z 2007, gdy poprowadził swoją drużynę do ćwierćfinałowego zwycięstwa nad All Blacks;
  • George Smith (Australia) – gwiazda reprezentacji Australii i Brumbies, wielokrotnie wybierany najlepszym zawodnikiem Super Rugby;
  • Juan Martín Hernández (Argentyna) – wieloletni reprezentant Argentyny, uniwersalny gracz ataku, nominowany do nagrody najlepszego gracza na świecie w 2007, gdy musiał jednak ustąpić ostatniej postaci na tej liście;
  • Bryan Habana (Południowa Afryka) – pamiętamy go przede wszystkim jako zdobywcę 8 przyłożeń w zwycięskim dla Springboków Pucharze Świata w 2007 (wyrównał rekord ustanowiony przez Jonah Lomu), a także jako podporę Tulonu w jego najświetniejszym czasie.

Cristian Rudloff, szef federacji rugby w Chile, zapowiedział w wywiadzie plan utworzenia kolejnej zawodowej franczyzy w tym kraju, uczestniczącej w Super Rugby Americas (drugiej po Selknamie, z ambitną perspektywą posiadania docelowo aż czterech takich ekip).

W Nowej Zelandii zapowiedziano zmianę formatu półzawodowych rozgrywek kobiecych, Super Rugby Aupiki. Co prawda nie ma mowy o połączeniu z australijskimi rozgrywkami (Super W, w których bierze udział też drużyna z Fidżi), ale zapowiedziano zwiększenie liczby spotkań. Dotąd drużyny rozgrywały trzy kolejki grupowe, a następnie odbywał się finał. Teraz w fazie grupowej mecze mają odbywać się w systemie mecz i rewanż, a zatem liczba kolejek się podwoi. To wciąż niewiele, ale zawsze więcej niż obecnie. Liczba drużyn (cztery), póki co bez zmian. Wynagrodzenia zawodniczek mają też być podniesione (najniższe ma wynieść 17 tys. dolarów za sezon). Nowy format ma obowiązywać przez najbliższe dwa sezony.

Pojawiają się także nowe szczegóły dotyczące planowanych od 2024 nowych rozgrywek ligowych w Walii – EDC (Elite Domestic Competition). W rozgrywkach ma obowiązywać limit wynagrodzeń wynoszący 150 tys. funtów dla graczy i 60 tys. funtów dla pozostałego personelu. Rozgrywki mają się toczyć od września do grudnia (mistrzostwa) oraz w marcu i kwietniu (puchar). Walijczycy myślą też o rywalizacji z klubami zagranicznymi (kiedyś był pomysł turnieju z drużynami szkockiej Super 6, teraz myślą o Anglii – czyżby powrót do Anglo-Welsh Cup?). Na każdą ekipę z URC mają przypadać dwie drużyny w EDC, do tego mają dojść dwie drużyny (w tym RGC z północy kraju) – pod warunkiem spełnienia wymogów licencyjnych.

Z rynku transferowego:

  • zaczyna się ruch na rynku trenerów reprezentacji – odchodzą Kieran Crowley z Włoch, Jamie Joseph z Japonii (o czym było wiadomo od dawna) czy Patrice Lagisquet z Portugalii (co ogłoszono przed ostatnim meczem na RWC). Lagisqueta zastąpi kolejny Francuz, Sébastien Bertrank, a w japońskiej prasie mówi się coraz głośniej o ściągnięciu Eddiego Jonesa z Australii. W ubiegłym tygodniu pojawiła się też informacja o planowanym odejściu z Gruzji Lewana Maizaszwiliego (początkowo dementowana, potem potwierdzona). Nie wiadomo, czy z Walią pozostanie Warren Gatland – choć Walijczycy bardzo tego chcą;
  • potwierdziły się wcześniejsze plotki – były reprezentant Irlandii, Dave Kearney, będzie grać w MLR dla Chicago Hounds (wraz z bratem Robem mają udziały w tej drużynie).

Z rugby league: rozegrano finał angielskiej ligi Super League. Drugi raz w historii wystąpiła w nim francuska drużyna, Catalan Dragons, i drugi raz przegrała. Na Old Trafford w Manchesterze wygrali Wigan Warriors, 10:2 (choć do przerwy było 2:2), odzyskując tytuł mistrzowski po pięciu latach przerwy

Polacy za granicą

Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia:

Anglia:

  • Ethan Sikorski (Barnes RFC, National League 2 East): zagrał godzinę i po kwadransie zdobył przyłożenie w meczu przeciwko Westcombe Park, wygranym 48:33. Barnes pozostało wiceliderem grupy;
  • Peter Hudson-Kowalewicz (Hull RUFC, National League 2 North): zagrał cały mecz z Preston Grasshoppers, zremisowany 30:30. Hull spadło z piątego na szóste miejsce w grupie.

Francja:

  • Andrzej Charlat (Stade Niçois, Nationale): zagrał 80 minut i zdobył przyłożenie w meczu przeciwko spadkowiczowi z Pro D2 Carcassonne, wygranym 38:10. Nicea awansowała na pozycję wicelidera ligi;
  • Mateusz Bartoszek (US Salles, Nationale 2 – grupa 1): zagrał ostatnie pół godziny w meczu z Anglet, przegranym 16:23. To była pierwsza porażka Salles w sezonie, ale drużyna pozostała nadal liderem grupy;
  • Quentin Cieslinski (Stade Métropolitain, Nationale 2 – grupa 2): zagrał do 55. minuty w meczu z La Seyne siur Mer, wygranym 25:24. Jego ekipa też wysoko, na drugim miejscu w grupie.

Irlandia:

  • Dominik Morycki (Enniscorthy RFC, All-Ireland League D2C): pierwszy mecz sezonu zaczął jako rezerwowy, a jego drużyna pokonała Omagh Academicals 28:16 i zaczęła rozgrywki od drugiego miejsca.

Szkocja:

  • Craig Bachurzewski (Southern Knights, Super Series): zaczął na ławce rezerwowych mecz z Ayrshire Bulls, przegrany 0:28. Mimo to wciąż Knights są na czwartym miejscu w lidze;
  • Max Loboda (Boroughmuir Bears, Super Series): wyszedł w podstawowym składzie w meczu z Watsonians, przegranym 17:24. Jego ekipa jest w lidze szósta, przedostatnia.

Szwajcaria:

  • Kacper Ławski (RC Yverdon, LNA): wyszedł w podstawowej piętnastce w rewanżu za przegrany finał ligi z ubiegłego sezonu – zdobył dwa przyłożenia i RCY pokonało Grasshopper Club z Zurychu oraz umocniło się na prowadzeniu w lidze.

Zapowiedzi

W nadchodzącym tygodniu przede wszystkim czekają nas półfinały Pucharu Świata. Oba z dość wyraźnymi faworytami (zupełnie inaczej niż w ćwierćfinałach, taką to drabinkę zafundowało nam WR): Argentyna – Nowa Zelandia i Anglia – Południowa Afryka.

W kraju wraca Ekstraliga. W dziewiątej kolejce najciekawiej zapowiadają się mecze Juvenii Kraków z Edachem Budowlanymi Lublin i Pogoni Awenty Siedlce z Ogniwem Sopot. Poza tym Arka Gdynia zagra z Orkanem Sochaczew, a Budowlani Commercecon Łódź z Budo 2011 Aleksandrów Łódzki. Oprócz tego piąte kolejki pierwszej i drugiej ligi. W siódemkach – trzeci turniej mistrzostw Polski kobiet. No i do tego druga runda meczów ligi piętnastek juniorów.

Poza Pucharem Świata na arenie międzynarodowej przede wszystkim mecze kobiet w ramach WXV – nie tylko na drugim i trzecim poziomie (tam drugie kolejki), ale także na pierwszym (z najciekawiej zapowiadającym się meczem Nowej Zelandii z Francją na czele). Ponadto kolejne spotkania na poziomie Conference w ramach męskich Rugby Europe International Championships: Finlandia – Łotwa i Słowenia – Bośnia i Hercegowina.

Światowe ligowe granie powoli zaczyna się rozkręcać na północy. W Anglii zostanie rozegrana druga kolejka Premiership (m.in. mecze Saracens z Bath i Leicester Tigers z Sale Sharks), a do tego ruszy Championship. Pierwszą kolejkę rozegrają drużyny United Rugby Championship (tu m.in. starcia Munsteru z Sharks, Glasgow Warriors z Leinsterem, a także południowoafrykańskie derby Lions ze Stormers). Z kolei na południu zostanie rozegrany finał nowozelandzkich NPC.

2 komentarze do “Klątwa wciąż działa, gospodarze też za burtą”

  1. Południe górą:)
    Gdyby Lomani lepiej celował wynik mógłby być inny. Moim zdaniem Argentyna lepsza od Walii, Nowa Zelandia lepsza od Irlandii, RPA minimalnie lepsza do Francji, Anglia niestety nieco lepsza od Fidżi. Gdyby Lomani lepiej celował w pierwszej połowie, wynik w końcówce mógłby oscylować wokół remisu. Czy wtedy Fidżijczykom opłacałoby się łapać na karne Anglików i kopać? Pewnie tak. Ale trzeba pamiętać, że ci sroce spod ogona nie wypadli i też mieli swój pomysł na zwycięstwo. Ostatecznie się udało. Cóż, 3-1 dla moich faworytów. Choć sercem będę za Argentyną, finał NZ-RPA jest najbardziej prawdopodobny.

    Odpowiedz
  2. Ćwierćfinały super, abrdzo widowiskowe spotkania. Fajnie się też złożyło że były to starcia dużyny z północnej półkuli z drużynami z południa. I póki co w pucharze świata 3:1 dla południowców

    Odpowiedz

Dodaj komentarz