Nic nowego

Mistrzem świata zostanie ktoś po raz czwarty – All Blacks albo Springboks. Pierwsi wygrali swój półfinał komfortowo, drudzy po dreszczowcu. A mi trochę żal takiego składu finału, bo liczyłem na powiew świeżości. W Ekstralidze swoje pozycje w ligowej tabeli na koniec umownej jesieni potwierdziły zespoły z czołowej trójki, a ważnym graczem w niedzielnych meczach była jesienna aura. Poza tym sensacyjnie Francuzki pokonały Nowozelandki, a Leinster zaliczył wpadkę na start URC.

Puchar Świata

Trudno było się spodziewać, aby kolejna faza Pucharu Świata dostarczyła nam podobnych emocji i zachwytów jak ćwierćfinały. I faktycznie, to był nieco inny świat. Powtórki ćwierćfinałowego weekendu się nie doczekaliśmy i pewnie już nie doczekamy. Wygrywali faworyci. W jednym meczu mieliśmy absolutnie jednostronny pojedynek, a w drugim meczu prawdziwe emocje, choć nie mieliśmy magicznego rugby.

Nowa Zelandia – Argentyna 44:6. W piątkowym półfinale faworytami byli oczywiście Nowozelandczycy. Do ich składu po wewnętrznym zawieszeniu wrócił Mark Telea, do pierwszej piętnastki wskoczył też rekordzista drużyny pod względem liczby testów (to już 152) Sam Whitelock. Na przeciwko nich stanęli Argentyńczycy z zaledwie jedną zmianą w pierwszej piętnastce w porównaniu do ćwierćfinału. W obu drużynach sporo było zawodników pamiętających półfinałowe starcia z 2015 (aż siedmiu w Argentynie). Emocje mieliśmy właściwie tylko w pierwszej połowie, w której Argentyna długimi momentami miała piłkę i atakowała, ładnie zawieszała kopy – cóż jednak z tego, skoro na połowie rywali notorycznie traciła piłkę w przegrupowaniach. Zaczęła mocno, ale kilka minut gry na połowie Nowej Zelandii zamieniła tylko na 3 punkty z karnego. Już po 10 minutach spotkania prowadzenie straciła – All Blacks odzyskiwali piłkę, szybko przesuwali się na połowę rywali i po kilku czy kilkunastu przegrupowaniach zdobywali przyłożenia. Pierwsze zaliczył Will Jordan, drugie Jordie Barrett (po ładnym przełamaniu Marka Telei). Argentyńczycy odpowiedzieli kolejnymi trzema oczkami z karnego, ale więcej punktów już nie zdobyli. Trzecie przyłożenie zaliczyli za to All Blacks po kolejnej ładnej akcji Marka Telei. W efekcie do przerwy było 20:6 (a mogłoby być wyżej gdyby nie kiepska skuteczność Richiego Mo’ungi z podstawki – tylko 2/4). Druga połowa już niemal bez historii. Bez historii, bo Argentyńczycy praktycznie nie istnieli (zaledwie kilka ataków), a Nowozelandczycy zdobywali kolejne przyłożenia (a z podwyższeniami nadal było różnie) i ostatecznie odnieśli zwycięstwo 44:6 – rekordowe jak na półfinał Pucharu Świata. Niemal, bo do historii zapisał się Will Jordan – do przyłożenia z pierwszej polowy dorzucił w drugiej połowie następne dwa i w efekcie w całym turnieju ma ich na swoim koncie osiem. W ten sposób wyrównał rekord ustanowiony przez Jonah Lomu w 1999 i potem wyrównywany przez Bryana Habanę w 2007 i Juliana Saveę w 2015. Jordan ma jeszcze jeden mecz, aby rekord pobić, ale w gruncie rzeczy mógł to zrobić już w tym spotkaniu – tuż przed końcowym gwizdkiem Richie Mo’unga zamiast podać do niego w czystej sytuacji, połasił się na samodzielną akcję (i na dodatek punktów nie zdobył). W historii zapisali się też nowozelandzcy trenerzy, którzy pozwolili, aby ich zespół ostatnie kilka minut grał w czternastkę, choć po żółtej kartce mógł już wrócić na boisko Scott Barrett. Jasne, robili już takie eksperymenty, ale szkoda, że okazja do nich przytrafiła się w meczu aż takiej rangi.

Południowa Afryka – Anglia 16:15. Choć w niedzielnym półfinale mieliśmy jedyną niepokonaną dotąd drużynę – Anglię – to faworytem spotkania (przy okazji rewanżu za finał sprzed czterech lat) byli obrońcy mistrzowskiego tytułu, Południowa Afryka. Prowadzący Springboks Rassie Erasmus i Jacques Nienaber postawili na dokładnie ten sam skład, który pokonał w ćwierćfinale Francję (ponownie z Cobusem Reinachem w podstawowej piętnastce i Fafem de Klerkiem na ławce). Z kolei Anglicy dokonali kilku zmian, przede wszystkim tracąc Marcusa Smitha, który na tej imprezie już nie zagra (wrócił więc Freddie Steward, który był potem jedną z jaśniejszych postaci swojej drużyny, znakomicie spisując się w walce o górne piłki). Anglicy prowadzili niemal cały mecz. Już w trzeciej minucie zamienili karnego na kop na słupy i Owen Farrell wyprowadził ich na prowadzenie 3:0. Kontrolowali spotkanie, a każdy karny w zasięgu kopu na bramkę zamieniali właśnie na trzypunktowe zdobycze. Springboks dokonywali ambitniejszych wyborów, ale mieli mniej okazji i w nich zawodzili. Po półgodzinie było 9:3 dla Anglii, a duet Erasmus–Nienaber ściągnął z boiska Manniego Libboka. Do przerwy przewaga Anglii się utrzymała – było 12:6. W drugiej połowie Anglicy zaczęli mieć problemy. Po zmianach reprezentacja Południowej Afryki zaczęła przeważać w młynach. Po niespełna kwadransie gry właśnie po wygranym młynie bliska była przyłożenia, ale zamiast tego to Anglia powiększyła przewagę dzięki pięknemu drop goalowi Farrella niemal z połowy boiska. Z czasem presja obrońców tytułu rosła – efekt przyniosła na 10 minut przed końcem meczu, gdy po wygranym młynie przenieśli grę pod pole punktowe Anglii i jedyne przyłożenie w meczu zdobył RG Snyman. Anglia nadal prowadziła, ale już tylko 15:13. Co prawda nadal świetnie radziła sobie po kopach, a RPA traciło czas po wybranym na własne życzenie młynie jako rozegraniu wolnego na własnym polu 22 m, ale tuż przed końcem spotkania karny zarobiony po młynie na połowie boiska pozwolił Handrè Pollardowi wreszcie wyjść na prowadzenie – było 16:15. I choć Steve Borthwick natychmiast wpuścił na boisko George’a Forda, Anglia szansy na kop nie dostała i ostatecznie wynik już się nie zmienił. Południowa Afryka wygrała więc drugi mecz fazy play-off przewagą zaledwie jednego punktu. Głównie dzięki świetnej postawie w drugiej połowie, choć nie bez kłopotów. Fajerwerków w tym meczu wiele nie było, ale stałych fragmentów gry (15 młynów, 19 karnych, 29 autów) i twardej walki w lejącym deszczu – mnóstwo.

Swoją droga, obecność Południowej Afryki na tym etapie turnieju jest odrobinę kontrowersyjna – nie tylko Niektóre kluczowe decyzje sędziego Bena O’Keefe’a z ćwierćfinału przeciwko gospodarzom turnieju kwestionują nie tylko Francuzi, ale także Nigel Owens oraz – jeśli wierzyć Midi-Olympique – World Rugby w wewnętrznym materiale (tutaj m.in. zakwestionowano efektowny blok Cheslina Kolbego na podwyższeniu Thomasa Ramosa). A na dodatek O’Keefe dyktując decydującego o losach półfinału karnego dla Springboks ponownie rozpalił emocje wokół swojej osoby. Kłopoty ma Bongi Mbonambi oskarżony przez Toma Curry’ego o rasistowską odzywkę na boisku. Warto też zauważyć, że Rassie Erasmus zaliczył kolejną wpadkę w mediach społecznościowych, wygłaszając komentarz lekceważący kobiety…

W finale mamy dwie drużyny z południa i już wiadomo, że ktoś sięgnie po tytuł mistrzowski po raz czwarty. Sam Cane czy Siya Kolisi? W obu drużynach jest mnóstwo graczy, którzy smak mistrzostwa już dobrze znają. A mnie żal, że nie ma w tym finale drużyny, która miałaby szansę sięgnąć po mistrzostwo pierwszy raz. Trochę ożywić ten układ. Nic to, może za cztery lata…

Ekstraliga

Ekstraligowe emocje w dziewiątej kolejce kończącej pierwszą rundę sezonu zasadniczego (ale niekończącą jesieni, bo zawodnicy jeszcze dwukrotnie wybiegną na boisko przed zimą) zainaugurował w sobotę mecz Arki Gdynia z Orkanem Sochaczew. Faworytami byli marzący o odzyskaniu mistrzowskiego tytułu goście, ale mecz był emocjonujący, a zwłaszcza pierwsza połowa – bardzo wyrównana. Orkan trzykrotnie wychodził na prowadzenie, a Arka dwukrotnie wyrównywała (raz po przechwycie Antona Szaszero w sytuacji, w której bliska była straty przyłożenia). Kilkakrotnie gracze obu drużyn byli bardzo bliscy kolejnych punktów (m.in. Szaszero raz ratował swoją drużynę w ostatniej chwili, a innym razem brakło mu paru centymetrów do kolejnych 5 punktów). Mieliśmy też obrazki niczym z Pucharu Świata – Eujaan Botha, który miał już na koncie ładne przyłożenie, zablokował podwyższenie Pietera Steenkampa (ten i tak zdobył w tym meczu 18 punktów, w tym dwa przyłożenia). Po trzecim przyłożeniu Orkana Arka była ponownie bliska remisu (sochaczewian uratował minimalny przód po stronie gospodarzy), ale ostatecznie pierwszą połowę przegrała 14:26. W drugiej połowie Orkan dwukrotnie odskakiwał na dystans trzech przyłożeń, ale dwukrotnie gdynianie zmniejszali stratę. Drugi raz zdarzyło się to w ostatniej akcji meczu (znów błysnął Szaszero) i było to dla sochaczewian bardzo bolesne, bo pozbawiało ich punktu bonusowego. Ostatecznie wygrali 38:24.

Ciekawie zapowiadało się starcie Pogoni Awenty Siedlce z Ogniwem Sopot, do którego składu wrócili gracze zawieszeni po meczu z Budowlanymi Łódź, ale które dla odmiany straciło Dwayne’a Burrowsa ukaranego trzema meczami dyskwalifikacji za incydent z meczu z Budo 2011. Bardzo szybko zrobiło się w Siedlcach 0:10 w dużej mierze dzięki Wojciechowi Piotrowiczowi, który najpierw wykorzystał karnego, a potem znakomicie uruchomił kopem na skrzydle Sebastiana Szultę (obaj właśnie wracający z zawieszenia). Potem jego kopy obronne zaczęli nakrywać siedlczanie, którzy przy okazji punktowali i doprowadzili do remisu. Ogniwo wróciło na prowadzenie dzięki przyłożeniu Jordana Tebbatta po maulu, a Pogoń, która miała zdecydowaną przewagę przez resztę pierwszej połowy, nie wykorzystała kilku świetnych okazji i do przerwy było 10:17. Siedlczanie zdobyli przyłożenie wreszcie na początku drugiej połowy, a po długim, ale bezowocnym okresie przewagi Ogniwa, uzyskali nawet jednopunktową przewagę dzięki karnemu Paula Waltersa. Nie na długo jednak – Ogniwo znów przycisnęło i po młynie na 5 m zdobyło karne przyłożenie. Pogoń miała jeszcze jedną szansę na odwrócenie wyniku, ale jej nie wykorzystała, a wynik ustalił karnym na sam koniec spotkania Piotrowicz, pozbawiając Pogoń nawet bonusa defensywnego – Ogniwo wygrało 27:18.

W Krakowie prowadząca w Ekstralidze Juvenia Kraków (bez kontuzjowanego przed dwoma tygodniami Odericha Moutona, wyłączonego już do końca jesieni) podejmowała aspirujących do walki o medale Edach Budowlanych Lublin. Tu rządziła aura: solidnie lało i wiało i w efekcie trudno było utrzymać piłkę i utrzymać się na nogach na błotnistej murawie, a kopy często nie dolatywały tam gdzie trzeba. Lepszą drużyną byli gospodarze, którzy w tej sytuacji wykorzystywali przewagę w młynach. Właśnie seria takich stałych fragmentów gry po kwadransie meczu pod polem punktowym gości (ten ostatni, kluczowy, z wrzutem Budowlanych) przyniosła przyłożenie Riaana van Zyla. Budowlani mieli swoje niezłe fragmenty, ale praktycznie nie przekraczali linii 22 m krakowian, na dodatek tracili zawodników po żółtych kartkach. Długi okres kolejnych młynów pod polem punktowym Budowlanych także pozostał bez skutku i pierwszą połowę Juvenia wygrała 7:0. Druga połowa wyglądała dość podobnie, ale zaczęła się od przyłożenia dla Juvenii po sprincie przez ponad pół boiska Bartłomieja Janeczki (dopadł piłki, która wypadła z rąk Ianowi Trollipowi i nikt go nie powstrzymał). Długo kolejnych punktów nie było, dopiero w ostatnim kwadransie meczu gospodarze zaliczyli trzecie przyłożenie po akcji skrzydłem Patryka Różyckiego. Punktu bonusowego nie dowieźli jednak do końca – w końcówce granej czternastu na czternastu Budowlani wreszcie przebili się pod pole punktowe gospodarzy i po kilku szybko rozegranych karnych Ian Trollip pięknie kopem uruchomił Stanisława Kasprzaka. Juvenia bonusu nie zdobyła, ale dopełniła kompletu zwycięstw w pierwszej rundzie – wygrała 21:5. Sporo było w tym meczu kartek (w tym jedna czerwona Robizona Kelberaszwiliego za dwie żółte), a i z nimi było pod koniec meczu dziwne zamieszanie – sędzia ukarał „żółtkiem” innego gracza Juvenii niż ten, który popełnił przewinienie, ale z protokołu wynika, że udział we wskazaniu złego „winnego” mieli sami krakusi. Po co to zrobili?

Podobnie beznadziejne warunki do gry były w Łodzi, gdzie w lokalnych derbach Budowlani Commercecon grali z Budo 2011 Aleksandrów Łódzki. Gospodarze mogli cieszyć się z powrotu zawieszonych zawodników do gry, ale nie wszystkich – dyskwalifikację Krzysztofa Justyńskiego przedłużono za zachowanie poza boiskiem. Dysproporcja między drużynami była tu znacznie większa niż w Krakowie i punktów padło tu mimo kiepskich warunków atmosferycznych więcej. Skończyło się na siedmiu przyłożeniach i wysokiej wygranej 44:0 – drugim w tym sezonie (i drugim z rzędu) zwycięstwie obrońców tytułu mistrzowskiego.

W tabeli właściwie bez zmian. Zdecydowanym liderem na koniec rundy jest niepokonana dotąd Juvenia Kraków, która ma osiem punktów przewagi nad Orkanem Sochaczew i dziesięć nad Ogniwem Sopot. Odrobinę dystansu do tych dwóch ścigających krakowian drużyn stracili Edach Budowlani Lublin. Dalej mamy grupę trzech ekip (Arka Gdynia, Lechia Gdańsk i Pogoń Awenta Siedlce, która mimo poważnych wzmocnień nie może przebić się ponad siódme miejsce), które zaczęło ścigać Budo 2011 Aleksandrów Łódzki. Na dnie tabeli nieodmiennie bez punktu Budowlani Commercecon Łódź. Na półmetku sezonu wiele wskazuje na to, że Juvenia ma szansę na osiągnięcie przedsezonowego celu – ma 22 punkty przewagi nad drużyną z piątego miejsca, więc plan udziału w play-off ma sporą szansę się ziścić. Po tak udanej pierwszej rundzie apetyty mogą w Krakowie jednak wzrosnąć.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. Juvenia Kraków837
2. Orkan Sochaczew829
3. Ogniwo Sopot827
4. Edach Budowlani Lublin821
5. Arka Gdynia815
6. Lechia Gdańsk815
7. Pogoń Awenta Siedlce813
8. Budo 2011 Aleksandrów Łódzki89
9. Budowlani Commercecon Łódź80

W piątej kolejce pierwszej ligi najciekawiej było w Warszawie, gdzie AZS AWF bardzo mocno postawił się Sparcie Jarocin. Akademicy prowadzili jednym punktem do przerwy, potem krótko przed końcem wyszli na dwupunktowe prowadzenie, ale ostatecznie przegrali 28:34. Znacznie mniej problemów miał lider ligowej tabeli, Rugby Białystok, który pokonał Hegemona Mysłowice 54:7. Także Legia Warszawa rozgromiła Arkę Rumia 92:24 (rumianie większość meczu grali w czternastkę po kontuzji gracza pierwszej linii młyna w związku z młynami symulowanymi; aż siedem przyłożeń dla Legii zdobyli jej dwaj gruzińscy zawodnicy – Teimuraz oraz Saba Charaiszwili). Z kolei Rugby Wrocław przegrało piąty raz w piątym meczu – tym razem 14:38 z Posnanią, która jednak nie zapisała na swoim koncie bonusu ofensywnego (przyjechała do Wrocławia w osiemnastu). W tabeli czołową trójkę dzielą jednopunktowe różnice: Białystok prowadzi przed Legią i Spartą (tej ostatniej brakło w tej kolejce bonusa). Zmiana na dole tabeli – na ostatnie miejsce spadła Arka Rumia, ale awans Wrocławian to tylko efekt mniej niekorzystnego bilansu małych punktów.

Także piątą kolejkę mieliśmy w drugiej lidze, ale tu oznaczała ona także półmetek rundy zasadniczej. Liderem pozostały rezerwy Budowlanych Łódź, które jednak zaliczyły pierwsze potknięcie – przegrały na wyjeździe z Komą RT Olsztyn 20:30 (dla gospodarzy to było dopiero drugie zwycięstwo w sezonie; zacięty mecz w praktyce rozstrzygnięty dopiero w ostatniej akcji). Do jednego punktu stratę do łodzian zmniejszyły rezerwy Budowlanych Lublin, które wygrały z rudośląskimi Gryfami 45:15 (do zrównania się z Łodzią brakło punktu bonusowego). Ponadto Wataha Zielona Góra wysoko pokonała Miedziowych Lubin 61:5. Zielonogórzanie zajmują trzecie miejsce w lidze.

United Rugby Championship

W United Rugby Championship na start sezonu mieliśmy pojedynek, w którym raczej niewielu spodziewało się emocji – zdecydowanie najsłabsza drużyna stawki przed rokiem, włoskie Zebre Parma, grało z irlandzką potęgą, Ulsterem. Tymczasem mieliśmy mecz, w którym cios był wymieniany za cios, padło aż 12 przyłożeń (po sześć z każdej strony, już po kwadransie było 14:14), Irlandczycy musieli gonić wynik w drugiej połowie (mieli już 10 punktów straty), a o wygranej zdecydował taki drobiazg jak skuteczność w podwyższeniach. Tu lepiej od swego vis-à-vis poradził sobie Nathan Doak i dzięki temu Ulster wygrał spotkanie 40:36.

Sporo emocji dostarczyły pierwsze tegoroczne derby, które rozegrały południowoafrykańskie drużyny Lions i Stormers. I choć gospodarze zdobyli w tym meczu pierwsze przyłożenie (i w ogóle zdobyli o jedno przyłożenie więcej od rywali), ostatecznie przegrali 33:35. Johannesburczycy otwarli wynik po pięciu minutach gry, ale pierwszą połowę zdominowali goście z Kapsztadu – zdobyli trzy przyłożenia i do przerwy prowadzili 27:7, a w pierwszej akcji drugiej połowy powiększyli swoją przewagę do 25 punktów. Mimo to gospodarze nie złożyli broni i zaczęli odrabiać straty – ostatecznie byli o włos od odwrócenia losów meczu (a przynajmniej wywalczenia remisu). Ozdobą meczu było jedno z dwóch przyłożeń Sachy Feinberga-Mngomezulu, który zaimponował przy nim piłkarskimi umiejętnościami (https://twitter.com/i/status/1715737046801613291), a na tym nie skończył – w drugiej połowie wykorzystał też ważnego karnego z własnej połowy boiska.

Na koniec kolejki mieliśmy klasyk szkocko-irlandzki: Glasgow Warriors grało z Leinsterem. Trochę prestiżu temu pojedynkowi odbierało znaczne osłabienie Irlandczyków, do których składu nie wrócili jeszcze jakże liczni reprezentanci kraju (natomiast w Glasgow część graczy ze składu Szkocji na Puchar Świata już zobaczyliśmy). Dublińskie rezerwy nie dały rady Szkotom – Warriors już po pierwszej połowie mieli na koncie ofensywny punkt bonusowy i prowadzili 24:13, a w drugiej połowie dorzucili kolejne trzy przyłożenia, w tym dwa ostatnich paru minutach spotkania (przy okazji których dublińczycy zebrali też dwie żółte kartki).

Poza tym:

  • obrońcy mistrzowskiego tytułu, Munster, zaczęli sezon od cennej wygranej nad południowoafrykańskimi Sharks 34:21 (choć z początku nie potrafili wykończyć swoich akcji; błyszczał w ich szeregach Joey Carbery);
  • Connacht pokonał Ospreys 34:26 (imponujący start Connachtu – po półgodzinie, hat-tricku łącznika młyna Caolina Blade’a i kopach debiutującego w drużynie JJ Hanrahana prowadzili 27:0);
  • Dragons przegrali z Edynburgiem 17:22 (po kwadransie prowadzili 14:0, ale Szkoci stopniowo odrabiali straty, głównie dzięki karnym debiutującego w drużynie Bena Healy’ego);
  • Cardiff prowadził z Benettonem przez większość meczu (po 30 minutach już 19:3), ale ostatecznie przegrał 22:23 (kluczowa była sytuacja z samego końca, gdy czerwoną kartkę zobaczył debiutujący filar Walijczyków Ciaran Parker, a Jacob Umaga wykorzystał karnego);
  • mizerii walijskich drużyn, bardzo mocno przerzedzonych po ostatnim sezonie wobec ograniczeń finansowych dopełnili Scarlets (którzy z przetasowań personalnych wyszli chyba z najmniejszymi stratami spośród południowowalijskich regionów) – przegrali w Pretorii z Bulls 21:63 (już po 25 minutach przegrywali 0:28 i choć w pierwszej połowie odrobili połowę strat, w drugiej nie mieli już nic do powiedzenia).

Po pierwszej kolejce trudno pisać o tabeli, ale zwraca uwagę obecność trzech irlandzkich drużyn w pierwszej piątce (choć przecież Leinster jest przedostatni), cztery porażki ekip walijskich, i dwa punkty bonusowe Zebre (o 10. miejscu w ubiegłym sezonie mogli tylko marzyć).

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. Bulls15
2. Glasgow Warriors15
3. Munster15
4. Connacht15
5. Ulster15
6. Stormers15
7. Edynburg14
8. Benetton Treviso14
9. Lions12
10. Zebre Parma12
11. Cardiff11
12. Dragons11
13. Ospreys11
14. Sharks11
15. Leinster10
16. Scarlets10

Swoją drogą, po ubiegłorocznym eksperymencie URC upraszcza zasady awansu do Champions Cup – trafi do niego po prostu osiem najlepszych drużyn. Gdyby taka zasada obowiązywałaby w poprzednim sezonie, w elitarnych europejskich rozgrywkach nie byłoby żadnej ekipy walijskiej (wszystkie cztery uplasowały się w dolnej połówce ligowej tabeli i najlepsza z nich otrzymała awans jako lider grupy walijskiej – zamiast ósmej drużyny z tabeli).

Premiership

Drugą kolejkę Premiership od drugiego zwycięstwa w sezonie zaczęła przedostatnia drużyna poprzednich rozgrywek, Gloucester. Grali z Newcastle Falcons i na kwadrans przed końcem prowadzili 18:0. Jednak w ostatnich minutach Falcons wzięli się do odrabiania strat – najpierw zdobyli karne przyłożenie, potem niesamowitą akcją popisał się Adam Radwan (https://twitter.com/i/status/1715438269087756696). Ostatnich czterech punktów jednak nie odrobili i Gloucester wygrało 18:14.

Drugą porażkę w drugim meczu odnieśli Saracens, którzy mimo braku reprezentantów Anglii mieli w składzie sporo świetnych nazwisk, do których dołączył wracający z Pucharu Świata Nick Tompkins. Ich przeciwnikiem było Bath, które dla odmiany zebrało w tym sezonie już drugi skalp. Co prawda już na samym początku meczu londyńczycy zdobyli przyłożenie, jednak w ciągu paru kolejnych minut stracili dwa, a pierwszą połowę przegrali 13:20 (ratowała ich skuteczność z kopów Alexa Lozowskiego – w przeciwieństwie do Finna Russella, który trafił tylko połowę swoich prób, zanotował jednak świetną asystę). W drugiej połowie Lozowski pozwolił jeszcze zmniejszyć stratę gospodarzy, ale ostatnie słowo należało do Bath, które wygrało z bonusem 25:16 (i to pomimo faktu, że Russell znów spudłował podwyższenie po jedynym przyłożeniu tej części spotkania).

Poza tym:

  • druga wygrana przypadła także Bristol Bears, którzy po zaciętym meczu pokonali Norhtampton Saints 33:27 (po cztery przyłożenia obu drużyn; świetny początek Saints, którzy po 20 minutach mieli na koncie 3 przyłożenia, ale to było za mało);
  • sporo emocji też w meczu Leicester Tigers z Sale Sharks – i tu też wygrała drużyna, która miała zwycięstwo w pierwszej kolejce, a przegrała ta z porażką na koncie. Sale Sharks wygrali 24:17 (najlepszym graczem meczu był Robert du Preez, który zdobył 14 punktów, w tym decydujące o zwycięstwie swojej drużyny przyłożenie);
  • a w niedzielę Harlequins pokonali Exeter Chiefs 22:14 (jedyny mecz, który przełamał schemat – wygrana drużyny, która tydzień temu przegrała; przy okazji piękne przyłożenie Louisa Lynagha: https://twitter.com/i/status/1716098277387502012).

W tabeli na czele Bath przed Bristol Bears i Gloucesterem, na dnie natomiast wciąż Saracens. Patrząc na wyniki poprzedniego sezonu to niecodzienny układ, ale akurat Bath i Bristol mimo słabszego poprzedniego roku celują w play-off i kto wie, czy nie zadomowią się w czołówce.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. ↑Bath210
2. ↑↑Bristol Bears29
3. Gloucester29
4. ↑Sale Sharks28
5. ↓↓↓↓Exeter Chiefs25
6. Harlequins25
7. Northampton Saints23
8. Newcastle Falcons21
9. Leicester Tigers21
10. Saracens20

Ruszyły w Anglii rozgrywki drugiego poziomu ligowego – Championship, niestety w cieniu upadku jednego z czołowych klubów, Jersey Reds. Pierwszą kolejkę zwycięstwami kończyli faworyci – Cornish Pirates pokonali London Scottish 21:0, Doncaster Knights wygrali z Hartpury University 20:18, a Ealing Traiflinders na wyjeździe ograli Bedford Blues 41:21 (zwracają uwagę dwa przyłożenia byłego młynarza Leinsteru, Ciana Kellehera).

Z kraju

W Warszawie odbył się trzeci turniej mistrzostw Polski kobiet w rugby 7. Wygrywające w kraju wszystko i z wszystkimi Biało-Zielone Ladies Gdańsk ponownie pewnie zatriumfowały, w finale turnieju pokonując już tradycyjnie Legię Warszawa (24:0). Za najlepszą zawodniczką turnieju uznano gdańszczankę Annę Klichowską (w finale zdobyła dwa przyłożenia). Ciekawiej było za plecami tych dwóch najlepszych drużyn – pierwszy raz na turniejowe podium wspięły się rezerwy Legii, grające pod szyldem Mazovii Mińsk Mazowiecki. Pokonały one w meczu o brąz Budowlane z Łodzi, rewanżując się w ten sposób za porażkę z poprzedniego turnieju. W elicie grały jeszcze Bestie Kraków i Arka Gdynia i te ostatnie musiały się z nią pożegnać. Ich miejsce w siódemkowej kobiecej ekstralidze w kolejnym, już ostatnim jesiennym turnieju zajmą Diablice Ruda Śląska, które w finale I ligi wygrały z Venol Atomówkami Łódź. Cieszy obecność na starcie 12 drużyn (w porównaniu do poprzedniego turnieju brakło RC Częstochowy, pojawiły się za to pierwszy raz w tym sezonie lubelskie Amazonki). Niespodzianką jest dopiero dziesiąte miejsce (czwarte w drugiej lidze) Black Roses Posnanii, które jednak grały w tym turnieju niezwykle osłabioną i odmłodzoną drużyną.

Drugą kolejkę rozgrywano też w lidze piętnastek juniorów. W Krakowie przed meczem Ekstraligi młodzi gracze Juvenii pokonali Lechię Gdańsk 66:0.

Ze świata

W cieniu męskiego Pucharu Świata (chyba kiepski dobór terminów przez World Rugby, jeśli patrzeć na promocję kobiecego rugby) ruszyły w Nowej Zelandii rozgrywki najwyższej dywizji WXV – czyli nowych, ogólnoświatowych rozgrywek kobiecych. W pierwszych dwóch rozgrywanych w Wellingtonie meczach mieliśmy wyniki, których można było się spodziewać. Anglia rozgromiła Australię 42:7 (ekipie z antypodów na pewno nie pomogła postawa Annabelle Codey, która zobaczyła dwie żółte kartki i w efekcie opuściła boisko na stałe na 25 minut przed końcem; z kolei wśród Angielek świetny debiut zapisała łącznik młyna Ella Wrywas, która nie tylko zaliczyła przyłożenie i asystę, ale była też ofiarą jednej z ukaranych kartkami akcji Codey), a Kanada pokonała Walię 42:22 (choć Europejki do przerwy przegrywały tylko pięcioma punktami; warte uwagi jest 17 punktów kanadyjskiej kapitan Sophie de Goede). Sensację mieliśmy za to w ostatnim spotkaniu tej pierwszej kolejki, w którym gospodynie turnieje i zarazem aktualne mistrzynie świata, Nowozelandki, podejmowały Francuzki. Europejki wyszły na prowadzenie po przyłożeniu Emilie Boulard po kilku minutach gry i choć chwilę potem gospodynie wyrównały, Francuzki potem znowu odskoczyły. Do przerwy prowadziły 15:7, a w drugiej połowie, przy stanie 18:10, zyskały dodatkowo przewagę jednej zawodniczki – na kwadrans przed końcem czerwoną kartkę zobaczyła Chryss Viliko. I choć dominujące w drugiej odsłonie meczu Nowozelandki zdobyły jeszcze mimo osłabienia siedem punktów, ostatecznie przegrały 17:18 – pierwszy raz na swojej ziemi z Francją. Francuzki wzięły rewanż za przegrany półfinał Pucharu Świata sprzed roku.

Dla odmiany już drugie kolejki rozegrano na drugim i trzecim poziomie WXV. W WXV 2 w Południowej Afryce kolejne zwycięstwa odniosły europejskie drużyny: Włochy i Szkocja. Zawodniczki z Italii pokonały gospodynie rywalizacji 36:18 (na pół godziny przed końcem zyskały jednoosobową przewagę po czerwonej kartce, a na kwadrans przed końcem – dwuosobową – efekt kontuzji i symulowanych młynów), a z kolei Szkotki odniosły bardzo cenne zwycięstwo wygrywając z jedną z czołowych drużyn świata, Stanami Zjednoczonymi, 24:14 (spore znaczenie miał tu świetny start Szkotek, które między 10. i 20. minutą zdobyły trzy przyłożenia i wyszły na prowadzenie 17:0). W ostatnim meczu zmierzyły się walczące o pierwsze zwycięstwo Japonki i Samoanki – wygrały 32:10 Azjatki.

Także w WXV 3 w Dubaju niepokonane pozostają tylko drużyny europejskie. Drugie zwycięstwa zaliczyły Irlandki, które rozgromiły 64:3 Kolumbijki (aż 10 przyłożeń), a także Hiszpanki, które poradziły sobie z Fidżi 26:19. W trzecim meczu pierwszą wygraną w turnieju odniósł Kazachstan, który pokonał Kenię 18:12 (na kwadrans przed końcem było 18:0, ale Kenijki były bliskie odrobienia strat).

W męskich rozgrywkach Rugby Europe International Championships rozegrano dwa kolejne spotkania na poziomie Conference. Swoje drugie zwycięstwo w sezonie odniosła Słowenia – wygrała z Bośnią i Hercegowiną 22:17. Drugiego zwycięstwa nie odnieśli za to Finowie – ulegli rozgrywającym pierwszy mecz sezonu Łotyszom 17:46.

Ciekawostką jest fakt, że przy okazji tego drugiego spotkania zagrały towarzysko panie z tych krajów i tu Finki wyraźnie pokonały Łotyszki 32:7 (dla przegranych to był pierwszy albo drugi mecz w historii – federacja wspomina o pojedynku z Litwinkami z 2014). Dla Finek to może być jedna z niewielu okazji do gry w tym sezonie, bo nie odbędzie się kobiece Rugby Europe Trophy (podobno Finlandia jako jedyna zgłosiła chęć do gry). Odbył się też jeden towarzyski mecz mężczyzn: Peru pokonało Kostarykę 23:3 (link do transmisji: https://youtu.be/FWBjX_PdWZc).

Ósmą kolejkę francuskiej drugiej ligi – Pro D2 – zaczął mecz czerwonej latarni ligowej tabeli ze spadkowiczem z Top 14. Brive wydawało się mocnym faworytem spotkania, tymczasem zwycięstwo 25:18 wyszarpało dopiero w ostatniej akcji meczu. Na czele tabeli pozostało wciąż niepokonane Vannes, które tym razem aż 42:7 wygrało z Biarritz (imponuje młynarz Patrick Leafa, który zdobył dwa pierwsze przyłożenia w meczu – i zrobił to drugi raz z rzędu). Pozycję wicelidera straciło Montauban, które uległo 16:37 Grenoble. Na to miejsce wskoczyło Provence po wygranej 20:17 nad Béziers. Zwraca uwagę kolejne przyłożenie Rodrigo Marty dla Colomiers (28:17 z Soyaux-Angoulême) i nietypowy wynik w meczu Agen z Dax – 7:3.

W finale nowozelandzkich rozgrywek NPC Taranaki pokonało Hawke’s Bay 22:19. Zacięte spotkanie, w którym przez ostatnie pół godziny nie padły żadne punkty, w czym zasługę miał Stephen Perofeta dwukrotnie pudłujący z karnych. Nie spudłował jednak, gdy trzeba było piłkę wykopać w aut na koniec meczu i Taranaki mimo wszystko wygrało oraz zdobyło drugi tytuł mistrzowski w swojej historii. Tydzień wcześniej rozegrano finał rozgrywek Heartland Championship (poziom niżej niż NPC). Więcej niż o wyniku (South Canterbury – Whanganui 40:30) mówi się w Nowej Zelandii o wbiegnięciu na boisko kibiców zwycięskiej drużyny po zdobyciu przez nią przyłożenia w 75. minucie meczu – niby z radości, ale przy okazji odpychając zawodników przeciwnej drużyny.

Nie grała jeszcze francuska liga Top 14 (wróci za tydzień), ale w ten weekend rozegrano finałowy turniej siódemkowych mistrzostw tego kraju, SuperSevens. Brało w nim udział osiem najlepszych drużyn eliminacji. Już w pierwszej rundzie, ćwierćfinale, odpadły obie drużyny paryskie, a w półfinale ofiarą ekipy Barbarians padł jeden z faworytów – Monaco. W finale Barbarians pokonali inną drużynę typowaną do zwycięstwa – wygrali 17:14 z Pau. Decydujące przyłożenie zdobył brat Melvyna Jamineta, Dylan. Trzecie miejsce przypadło Clermont, które niespodziewanie wygrało mały finał z Monaco 29:21.

Podczas Pucharu Świata podobno miało dojść do rozmów pomiędzy wielkimi światowego rugby – dyskutowanym pomysłem było połączenie się lig URC i Premiership. Oczywiście, nie poprzez utworzenie 26-zespołowej ligi, ale podział drużyn na poziomy z awansami i spadkami (niestety wciąż tylko w ramach elity). Taki krok oznaczałby jednak cios w europejskie puchary i jego autorzy proponują przejście w nich na system czysto pucharowy (co, swoją drogą, nie byłoby być może najgorszym rozwiązaniem dla elity, natomiast kiepskim dla drużyn typu Cheetahs i Black Lion, dla których udział w Challenge Cup będzie najważniejszym wyzwaniem sezonu i największą szansą na podnoszenie poziomu).

Zmiana za kulisami Rugby Europe Super Cup – drużyna Iberians przestaje być inicjatywą kilku klubów z Kastylii i Leónu, a przechodzi pod skrzydła hiszpańskiej federacji i będzie rozwojową drużyną złożoną z zawodników do 23 lat.

Portugalczycy i Hiszpanie rozmawiają na temat wspólnej kandydatury do organizacji Pucharu Świata w 2035. Stadionów ci u nich pod dostatkiem, a dla jednych byłoby to świetne wykorzystanie popularności tego sportu po Pucharze Świata we Francji, drudzy zaś maja już rugby nieźle ukorzenione i oferują jeden z najbardziej obiecujących rynków.

Z rynku transferowego:

  • nie tylko dla Jonathana Sextona mecz Irlandii z Nową Zelandią był ostatnim w karierze – zakończenie przygody z rugby na boisku ogłosił też inny świetny irlandzki zawodnik, Keith Earls;
  • reprezentant Argentyny Nicolás Sánchez po Pucharze Świata nie wróci do Brive, ale dołączy do nowej franczyzy amerykańskiej ligi MLR, Miami Sharks;
  • kolejny trener reprezentacji odchodzi – z ekipą Fidżi na koniec roku rozstaje się Simon Raiwalui (choć Fidżyjczycy będą próbować namówić go do zmiany zdania);
  • dla odmiany Warren Gatland zapowiedział, że pozostanie na stanowisku trenera kadry Walii do 2027. Także Eddie Jones dementował pogłoski o swoim odejściu z Australii do Japonii – tylko dlaczego w ogóle rozmawiał z Japończykami?

We Francji, równolegle z Pucharem Świata w „prawdziwe” rugby rozegrano ogólnoświatowy turniej w rugby na wózkach. W finale Australia pokonała Kanadę 53:48, a brąz trafił w ręce Japonii, która w dramatycznym meczu o trzecie miejsce zaledwie jednym punktem pokonała gospodarzy turnieju (50:49).

Polacy za granicą

Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia:

Anglia:

  • Tomasz Poźniak (Wimbledon RFC, National League 2 East): zagrał 80 minut i zdobył dwa przyłożenia z przegranym 31:45 meczu z Bury St. Edmunds. Wimbledon zajmuje jedenaste miejsce w swojej grupie;
  • Ethan Sikorski (Barnes RFC, National League 2 East): zagrał 80 minut i zdobył przyłożenie w wygranym 39:22 meczu z Canterbury. Barnes nadal są wiceliderem grupy;
  • Eryk Łuczka (Hornets RFC Weston-super-Mare, National League 2 West): zagrał pierwszą połowę meczu z Chester, przegranego 21:48. Hornets są na dwunastym miejscu w grupie;
  • Peter Hudson-Kowalewicz (Hull RUFC, National League 2 North): zagrał 80 minut i skompletował hat-tricka przyłożeń (dwa w pierwszej połowie i jedno w 80. minucie) w wygranym 40:24 meczu z Billingham. Hull awansowało na czwartą pozycję w grupie;
  • Stasio Maltby (Brighton RFC, Regional 1 South Central): wyszedł w podstawowym składzie drużyny na mecz z Bournemouth, zremisowany 39:39. Brighton znajduje się na siódmej pozycji w grupie.

Francja:

  • Andrzej Charlat (Stade Niçois, Nationale): zagrał cały mecz przeciwko Suresnes, wygrany 37:19. Nicea pozostała wiceliderem ligi;
  • Quentin Cieslinski (Stade Métropolitain, Nationale 2 – grupa 2): zagrał pierwszą połowę meczu z Bédarrides-Châteauneuf, wygranego 32:11. Jego drużyna awansowała na pierwsze miejsce w grupie;
  • Jędrzej Nowicki (CAP Rugby Pontarlier, Fédérale 2 – grupa 1): rozegrał cały mecz przeciwko Le Puy en Velay, przegrany 27:34. CAP jest dziewiąte w grupie.

Irlandia:

  • Dominik Morycki (Enniscorthy RFC, All-Ireland League D2C): zaczął jako rezerwowy spotkanie przeciwko Bruff, przegrane 21:24. Po dwóch kolejkach Enniscorthy zajmuje czwarte miejsce w lidze.

Szkocja:

  • Max Loboda (Boroughmuir Bears, Super Series): zagrał do 56. minuty w przegranym 15:29 meczu z Southern Knights. Jego drużyna pozostała na przedostatnim miejscu w lidze;
  • Ronan Seydak (Heriot’s, Super Series): wyszedł w podstawowym składzie drużyny w meczu z Ayrshire Bulls, liderem ligowej tabeli, wygranym 49:36. Heriot’s zajmują pozycję wicelidera.

Walia:

  • Jakub Małecki (Ebbw Vale RFC, Premiership): wyszedł w podstawowym składzie drużyny w meczu z Llandovery, wygranym 25:17. Ebbw Vale wyprzedziło swoich rywali w tabeli i zostało liderem ligi;
  • Jake Wiśniewski (Cross Keys RFC, Championship East): wyszedł w podstawowym składzie drużyny w meczu z Beddau, wygranym 28:24. Cross Keys pozostali na dziewiątym miejscu w grupie.

Zapowiedzi

Kolejny weekend będzie ostatnim weekendem wielkiego rugbowego święta – w ramach Pucharu Świata w Rugby odbędą się mecze decydujące o medalach. W wielkim finale w sobotę zmierzą się dwie potęgi z południa, Nowa Zelandia i Południowa Afryka, natomiast o brąz zagrają dzień wcześniej Anglia i Argentyna.

W kraju sporo ligowego grania – w dziesiątej kolejce Ekstraligi (w gruncie rzeczy – pierwszej kolejce rundy rewanżowej) zagrają Pogoń Awenta Siedlce z Orkanem Sochaczew, Juvenia Kraków z Lechią Gdańsk, Arka Gdynia z Edach Budowlanymi Lublin oraz Budowlani Commercecon Łódź z Ogniwem Sopot. Do tego szóste kolejki spotkań w pierwszej i drugiej lidze (m.in. mecz Białegostoku z Legią oraz pojedynek rezerw Budowlanych), piąty turniej Polskiej Ligi Rugby 7 i mecze ligi piętnastek kadetów.

Spotkania międzynarodowe poza Pucharem Świata będą toczyć przede wszystkim kobiety w ramach WXV, i to na wszystkich trzech poziomach. Z kolei w męskich Rugby Europe International Championships pierwszy mecz grupy Trophy (Szwecja – Czechy) i kolejne spotkanie z poziomu Conference (Bułgaria – Turcja). Rozpocznie się też wschodnioafrykański turniej o Victoria Cup.

Będzie to też pierwszy weekend, w którym na boiskach zobaczymy jednocześnie drużyny wszystkich trzech czołowych lig europejskich. W czwartej kolejce francuskiej Top 14 (tu mieliśmy kilka tygodni przerwy) zagrają m.in. Bajonna ze Stade Français i Tuluza z Bordeaux. W drugiej rundzie URC ciekawie zapowiada się pojedynek Leinster z Sharks, do tego odbędą się walijskie derby między Dragons i Cardiff. W trzeciej kolejce Premiership m.in. mecze Bristol Bears z Harlequins czy Bath z Leicester Tigers.

5 komentarzy do “Nic nowego”

  1. Cieszy mnie skład finału, emocje gwarantowane! Szkoda, że Argentyna nie zagroziła poważniej Nowej Zelandii. W RPA wierzyłem, kwestią czasu było, kiedy wyjdą na prowadzenie. Chociaż, kiedy na boisku był duet Farell&Ford zaniepokoiłem się, by przypadkiem jakiś zabłąkany drop nie poleciał na bramkę. Na szczęście gracze na boisku czuwali i nie poleciał. Chciałbym rewanżu Argentyny na Anglikach, w niezmiennie uważam, że puchar podniesie RPA.
    Jeszcze w nawiązaniu do wcześniejszych dywagacji o ilości rozgrywanych meczów przez naszą reprezentację. Czytałem o nowym turnieju w Hiszpanii i od razu pojawiło się pytanie: dlaczego nic podobnego z naszym udziałem? Pewnie nie te zespoły, bo półka nieco za wysoka (jeszcze???). Ale nieco słabsi, czemu nie? Ale znowu, kto za to – Panie – zapłaci?:)

    Odpowiedz
    • No ja mam mieszane uczucia. Kibicowałem Irlandczykom i Francuzom, bo chciałem jakiejś odmiany. Tymczasem mistrz świata będzie jednym z dwóch, którzy od 2007 na zmianę nim zostaje, a w finale zobaczymy mecz, jaki zdarza nam się oglądać kilka razy do roku (od 1996 czyli od niemal 30 lat, SA i NZ spotykają się każdego roku dwu- lub trzykrotnie – z wyjątkiem szczególnego roku 2020). Co prawda Erasmus podbija stawkę swoimi ciekawymi decyzjami, ale to wciąż będą ci sami zawodnicy, tylko na innym boisku niż zwykle.
      Co do turnieju w Hiszpanii, to jeśli dobrze kojarzę, to tutaj sypie groszem WR (podobnie jak i wtedy, gdy nasza reprezentacja jechała na Sri Lankę). A WR sypie groszem tam, gdzie mu się podoba i nie wiem, czy my możemy liczyć na taką łaskawość. Holendrzy załapali się niedawno do jakiegoś programu WR, ale czy łaskawcy od Beaumonta spojrzą jeszcze niżej?

      Odpowiedz
      • Na pewno obydwa zespoły zasłużyły sobie na występ w finale dotychczasowymi występami. Ciekawe, że w 2019 po raz pierwszy puchar zdobył zespół, który przegrał wcześniej spotkanie w fazie grupowej (co za przypadek RPA -Nowa Zelandia 13-23), teraz obaj finaliści także mają na koncie przegrany mecz.
        Przewagą półkuli południowej jest fakt, iż tam piłka nożna nie stoi na najwyższym poziomie, w związku z tym nie garną się do niej w takich ilościach jak w Europie – wyjątek Argentyna oczywiście. To moim zdaniem jest czynnik decydujący o głębokości kadr. No i oczywiście pieniądze, które kierowane są na tę jedną dyscyplinę, a nie na dwie – znów pamiętam o Argentynie. Plus kultura, tradycja, styl życia, etos wojownika itd.
        Co do sypnięcia groszem to asumpt do rozwagi dałoby rozpisanie ciekawego programu rozwoju, pomysł na turniej z podobnymi klasą zespołami, ale z rynków marketingowo atrakcyjnych dla WR (czyli nie Litwa, nic jej nie ujmując, a np. Korea Płd.). Pomogłoby jakieś spektakularne zwycięstwo, np. z Portugalią. Marzenia????

        Odpowiedz
  2. Liczyłem, że tytuł mistrza po 20 latach wróci na pólkulę północną. Byłoby miło zobaczyć nowy kraj wygrawerowany na pucharze. Francja albo Irlandia. Czemu nie.

    Odpowiedz
    • Następne cztery lata czekania, niestety. Na szczęście Francuzi mają ten skład na tyle młody, że mogą nim wygrać i za cztery, i za osiem lat, jak będzie taka potrzeba 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz