Po raz czwarty – Springboks

Nikt nie zwycięża w Pucharze Świata częściej niż Południowa Afryka – wystartowali ośmiokrotnie i zatriumfowali w połowie swoich występów. Wygrali też i w tym roku – w finale Nowa Zelandia atakowała, ale brakło jej jednego punkciku. Na tym jednak rugbowe wieści się nie kończą – rozdano World Rugby Awards, ogłoszono oficjalnie rewolucje w światowych rozgrywkach (przy okazji zmieniając logo Pucharu Świata), grała Ekstraliga i czołowe ligi europejskie.

Puchar Świata

W finale Pucharu Świata spotkały drużyny, które od 30 lat grają ze sobą regularnie minimum dwa razy do roku (z przerwą pandemiczną w 2020) i niemal bez wyjątku dzielą się tytułami mistrzów świata (zgarnęły ich 70%, a od 2007 nieprzerwanie nie dają nikomu innemu wejść na najwyższy stopień podium). Aż dziwne, że ekipy, które do tego stopnia zdominowały świat rugby, w finale Pucharu Świata spotkały się dopiero po raz drugi. Poprzednio, w 1995, w legendarnym meczu na Ellis Park, górą byli Springboks, którzy triumfowali po dogrywce.

Finał: Południowa Afryka – Nowa Zelandia 12:11. W składzie All Blacks nie było rewolucji (najpoważniejszą zmianą było wpuszczenie na boisko od pierwszej minuty Brodiego Retallicka i posadzenie na ławce Sama Whitelocka). Za to duet Rassie Erasmus–Jacques Nienaber zagrał va banque – na ławce rezerwowych umieścił siedmiu graczy młyna i jednego gracza ataku (mimo że w ostatnich meczach Pucharu Świata stawiał na znacznie bardziej tradycyjny podział 5:3). W podstawowej piętnastce w porównaniu z półfinałem dokonał dwóch zmian, obu na pozycji łączników. W efekcie Manie Libbok i Cobus Reinach nie tylko wypadli z podstawowej piętnastki, ale nie znalazło się dla nich miejsce na ławce rezerwowych. Na boisko wyszli natomiast Handré Pollard i Faf de Klerk. Aż 14 graczy ze składu Springboks występowało w finale w Japonii przed czterema laty, z czego 10 nazwisk powtarzało się w podstawowych piętnastkach. W All Blacks pięciu graczy pamiętało ostatni zwycięski finał sprzed ośmiu lat, a dla Sama Whitelocka było to już trzecie takie wydarzenie. Obie ekipy były niezwykle doświadczone – w obu średnia liczba występów w reprezentacji dla wyjściowych piętnastek przekraczała 65!

A spotkanie zaczęło się od kłopotów obu drużyn – już w trzecie minucie gry Shannon Frizzell zobaczył żółtą kartkę, natomiast Bongi Mbonambi musiał zejść z boiska z kontuzją (a zastępującego go Deona Fouriego trudno nazwać rasowym młynarzem). Przewagę na początku mieli gracze z RPA, którzy przy każdej okazji wykorzystywali Pollarda do kopu na bramkę (pierwszy wszedł po słupku). Podobnie zresztą karne na kopy zamieniała Nowa Zelandia, ale ta takich okazji miała po prostu mniej. W okolicy 30. minuty, przy stanie 9:3 dla rywali, All Blacks przegrali dwa własne auty w polu 22 m rywali. Jakby mieli mało kłopotów, żółtą kartkę za wejście w głowę rywala zobaczył wtedy ich kapitan Sam Cane, a TMO zdecydowało o podniesieniu jej do czerwonej. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 12:6, a dopiero pod sam koniec All Blacks pokazali coś ciekawszego.

Druga połowa zaczęła się od dwóch groźnych akcji Springboków – raz Jordie Barrett uratował swoją ekipę w ostatniej chwili, za drugim razem Cheslin Kolbe wyszedł w aut łapiąc piłkę. Chwilę potem jednak żółtą kartkę zobaczył Siya Kolisi i All Blacks zaczęli wykorzystywać fakt wyrównania sił na boisku. Uzyskali zdecydowaną przewagę i postawili wszystko na jedną kartę – zamiast zamieniać karne na kopy, walczyli o pełną pulę. I po kilku próbach, w tym po znakomitym przyłożeniu Aarona Smitha po akcji Richiego Mo’ungi unieważnionym przez TMO (za przód przy wcześniejszym aucie), wreszcie się im udało – piłkę na skrzydle tuż po powrocie Kolisiego na boisko położył Beauden Barrett po świetnym przeboju Marka Tele’i. Richie Mo’unga nie trafił podwyższenia z trudnej pozycji i Springboks nadal prowadzili 12:11. Do końca pozostało 20 minut i ten wynik już się nie zmienił, choć Południowa Afryka przegrała kilka swoich autów, „bomb squad” w zasadzie młyna nie wzmocnił (choć na pewno pomógł w obronie), Kolbe próbował drop goala, a Jordie Barrett dalekiego karnego. Na końcu Nowozelandczycy mogli mieć nadzieję po żółtej kartce Kolbego za zbicie piłki, ale nie zdołali przenieść gry pod pole punktowe rywali.

W sumie: niewiele punktów, zażarta obrona, pierwsza czerwona kartka w historii finałów RWC, niemal wszystkie statystyki na korzyść All Blacks i Springboks wygrywający trzeci mecz z rzędu w play-off zaledwie jednym punktem. Zostali mistrzami świata po raz czwarty w historii i zostali drugą drużyną w historii, która zdołała obronić tytuł mistrzowski. Ich gra piękna nie była, w przeciwieństwie do słów ich kapitana, Siyi Kolisiego w pomeczowym wywiadzie. Minimalne wygrane w trzech ostatnich meczach turnieju pokazują, jak trudna była droga do tego tytułu, i jak niewiele brakło, aby skończyła się zupełnie inaczej. W tej sytuacji okazuje się, jak duże znaczenie miały szczegóły, pojedyncze błędy i decyzje sędziów. Cóż, rywale na okazję do rewanżu poczekają cztery lata. Jest spora szansa, że ktoś Springboków wówczas z tronu strąci, bo przecież wielu spośród dwukrotnych mistrzów świata może już do kolejnej imprezy nie dotrwać. Ale cztery lata to mnóstwo czasu, być może wystarczająca do ukształtowania kolejnego pokolenia mistrzowskiego.

Sędzią wielkiego finału był Wayne Barnes. Ciekaw jestem, czy World Rugby wróci do zwyczaju, zgodnie z którym arbiter finału sędziował także w spotkaniu otwierającym kwalifikacje do kolejnego Pucharu Świata (zwykle to było gdzieś na Karaibach)?

Mecz o trzecie miejsce: Anglia – Argentyna 26:23. Mały finał to zawsze mecz szczególny – z jednej strony wciąż jest stawka, ale z drugiej trudniej o mobilizację po porażce w półfinale i straconych marzeniach o najcenniejszym medalu. Być może dlatego trener Steve Borthwick dał szansę młodszym zawodnikom. W składzie Anglii zobaczyliśmy m.in.młynarza Theo Dana (zresztą, zmieniona została cała pierwsza linia) i skrzydłowego Henry’ego Arundella, który w tym turnieju błysnął pięcioma przyłożeniami w jednym meczu (tym razem jednak zawiódł), pojawił się też, znowu w roli obrońcy, Marcus Smith. W drużynie Argentyny też zmiany, choć doświadczenia ubyło niewiele. Początek meczu należał do Anglików, którzy po zaledwie kwadransie prowadzili 13:0. Szalał Marcus Smith, który pięknie uruchomił Bena Earla, i zanosiło się na pogrom, jednak ekipa z Ameryki zaczęła podnosić głowę, a dzięki przyłożeniu pod koniec pierwszej połowy do przerwy przegrywała tylko 10:16. Drugą połowę zaczęła od znakomitej akcji Santiago Carrerasa, który pokonał Dana i Smitha i zaliczył przyłożenie. Argentyna jedyny raz w tym meczu wyszła na prowadzenie, ale już moment później je straciła – Dan odegrał się na Carrerasie blokując jego kop i przykładając piłkę. Gra o zwycięstwo toczyła się do samego końca. Kilka minut przed upływem czasu Argentyna przegrywała 23:26, a Nicolás Sánchez miał okazję do kopu z karnego, jednak pierwszy raz w tym meczu kop z podstawki nie przeszedł między słupami. Anglicy zachowali więc trzypunktową przewagę i to oni stanęli na podium Pucharu Świata (pierwszy raz w historii zdobywając brąz).

Ekstraliga

Nietypowo zaczęliśmy wiosenną rundę Ekstraligi, bo pierwsze dwie jej kolejki są rozgrywane jeszcze jesienią, przed przerwą zimową. W pierwszej z nich kolejną porażkę odnieśli w Łodzi Budowlani Commercecon, którzy podejmowali wicemistrza kraju, Ogniwo Sopot. Drużyna znad morza była zdecydowanym faworytem spotkania i nie zawiodła – wygrała 45:0, kładąc przeciwnikom siedem przyłożeń. Obie połowy sopocianie zaczęli od szybkich przyłożeń w wykonaniu młodego Wiktora Wilczuka. Łodzianie już czwarty raz w tym sezonie pozostali bez ani jednego punktu zdobytego na boisku, choć kilka razy zbliżyli się do pola punktowego gości.

W Krakowie Juvenia podejmowała Lechię Gdańsk. Gospodarze, mimo kolejnej absencji (do grona kontuzjowanych dołączył Michał Jurczyński) byli zdecydowanymi faworytami spotkania (w końcu wygrali wszystkie mecze pierwszej części rundy zasadniczej), a tymczasem gdańszczanie mocno im się postawili. Pierwsza połowa była bardzo wyrównana – co prawda to Juvenia wyszła na prowadzenie po karnym przyłożeniu, ale gdańszczanie wyrównali, a po wymianie karnych dzięki skuteczności Denzo Bruwera (trafił nawet z połowy boiska) nawet objęli prowadzenie 13:10. Jednak jeszcze przed końcem pierwszej połowy stracili je po znakomitej akcji krakowian (Riaan van Zyl znakomicie uruchomił Rafała Lewickiego), a drugą połowę krakowianie zaczęli od trzech szybkich przyłożeń, po których zrobiło się 36:13 – młyn krakowski dominował nad gdańskim i stwarzał platformę do wyprowadzania szybkich akcji skrzydłami. Wydawało się, że jest po meczu, ale w końcówce gdańszczanie przycisnęli i zaczęli odrabiać straty. Zwycięstwa gospodarzom nie odebrali, ale ich postraszyli, a przyłożenie Antony’ego Siale kilka minut przed końcem odebrało Juvenii bonus ofensywny. Krakowianie wygrali ostatecznie 36:27.

Kolejny niezły mecz zakończony porażką zafundowali swoim kibicom zawodnicy Arki Gdynia. Ładnie grająca, ale mająca kłopot z zapisywaniem na swoje konto punktów ekipa tym razem przegrała po zaciętym spotkaniu z Edachem Budowlanymi Lublin 22:29. Gwiazdą meczu był Anton Szaszero, który już w drugiej minucie meczu uruchomił kopem na skrzydle Patryka Steindla. Gospodarze bardzo mocno zaczęli mecz i po 10 minutach prowadzili już 15:0. Mieli potem kolejne okazje, ale punktów nie zdobywali, natomiast lublinianie niemal każdą swoją wizytę w polu 22 m Arki kończyli punktami i w efekcie odrobili stratę, a pierwsza połowa skończyła się remisem 15:15. Druga połowa dla odmiany zaczęła się przyłożeniem Budowlanych po świetnej akcji Grzegorza Szczepańskiego, ale bardzo szybko odpowiedział Szaszero (akcją tak nieoczekiwaną, że zgubił ją nawet kamerzysta) i znów był remis. Przez ostatnie pół godziny obie ekipy próbowały przechylić szalę na swoją korzyść. Zarówno Szaszero, jak i Ian Trollip spudłowali dalekie karne. I choć więcej z gry mieli gdynianie, ostatecznie mecz rozstrzygnął na korzyść lublinian Panashe Dube zdobywając przyłożenie kilka minut przed końcem – Budowlani wygrali 29:22, a gdynianie musieli zadowolić się defensywnym punktem bonusowym.

Ciekawie zapowiadał się mecz Pogoni Awenty Siedlce z Orkanem Sochaczew i emocji w nim nie brakło. Gospodarze pierwszą połowę zagrali wreszcie na miarę wzmocnień – byli groźniejsi, znakomicie rozgrywali maule i wreszcie jako jedyni punktowali. Już w 7. minucie Łukasz Korneć przebył z piłką przy nodze ponad pół boiska (choć oglądając tę akcję z perspektywy kamery, wydawało się, że zaczęło ją zbicie piłki do przodu – ale może to było kolano?), chwilę później było już 12:0, a Adrian Pętlak osłabił sochaczewian po żółtej kartce za bezsensowną wysoką szarżę na polu punktowym. Gdy przebudzili się sochaczewianie, mocno przycisnęli rywali, ale ci się wybronili (mimo żółtej kartki Paula Waltersa), a na koniec połowy dorzucili jeszcze kolejne przyłożenie i do przerwy prowadzili 19:0. W drugiej połowie obraz gry się zmienił: to Orkan miał przewagę (choć obie strony atakowały i obie popełniały błędy), jednak efektem długo było tylko jedno przyłożenie. Dopiero gdy zegar transmisji zbliżał się do 80 minut goście zdobyli kolejne (Pogoń straciła piłkę w przegrupowaniu przy własnej linii bramkowej i znakomicie wykorzystał to Jonathan O’Neill) i zrobiło się tylko 19:12. Siedlczanie podnieśli co prawda prowadzenie kopem z karnego Nkululeko Ndlovu, ale Orkan się nie poddawał. Po serii karnych pod polem punktowym Pogoni (i żółtej kartce Grzegorza Muszyńskiego) zmniejszył stratę do tylko trzech oczek, a potem jeszcze raz zaatakował. I kto wie, czy nie wygrałby meczu, gdyby Cyprian Majcher poszedł z piłką do końca, a nie zwolnił i oddawał jej na 5 m – zaszarżowany podał do przodu i mecz skończył się wyczekiwaną w Siedlcach wygraną 22:19.

W tabeli po dłuższym czasie zachowywania status quo zaszły zmiany. Na pierwszym miejscu pozostała niepokonana Juvenia (już pewna, że przerwę zimową spędzi na fotelu lidera mimo pauzowania w następnej kolejce), ale za jej plecami Ogniwo Sopot wskoczyło na drugie miejsce kosztem Orkana Sochaczew. W dolnej połówce tabeli awans o dwa miejsca odnotowała Pogoń Awenta Siedlce, spychając w dół Arkę Gdynia i Lechię Gdańsk. Cóż, to pewnie trzeba uznać za początek budowania platformy pod walkę wiosną o miejsce w play-off.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. Juvenia Kraków941
2. ↑Ogniwo Sopot932
3. ↓Orkan Sochaczew930
4. Edach Budowlani Lublin925
5. ↑↑Pogoń Awenta Siedlce917
6. ↓Arka Gdynia916
7. ↓Lechia Gdańsk915
8. Budo 2011 Aleksandrów Łódzki89
9. Budowlani Commercecon Łódź90

W szóstej kolejce pierwszej ligi (przedostatniej w pierwszej rundzie) najwięcej uwagi zwracał mecz na szczycie ligowej tabeli pomiędzy Rugby Białystok i Legią Warszawa. Emocji w nim jednak brakło – białostocczanie zdominowali rywali i rozgromili stołeczną ekipę aż 94:0 (to najwyższy wynik w tym sezonie na tym poziomie). Poza tym Sparta Jarocin wysoko pokonała Rugby Wrocław 73:5, Arka Rumia przegrała z AZS AWF Warszawa 29:45 (rumianie, podobnie jak wrocławianie, wciąż z kompletem porażek, a akademikom do szczęścia brakło punktu bonusowego), a Hegemon Mysłowice uległ Posnanii 14:31. W tabeli na czele nadal Białystok, a na drugie miejsce wróciła Sparta Jarocin, która traci dwa punkty do lidera. Trzecia jest Posnania, a Legia spadła na czwarte miejsce. Na samym dole z powrotem Wrocław.

W drugiej lidze, podobnie jak w pierwszej, rozpoczęto umowną wiosnę. Szósta kolejka gier okazała się jednak ciut kadłubowa – odbyło się jednak tylko jedno spotkanie, a dwa pozostałe przełożono na późniejsze terminy. W tym jedynym Miedziowi Lubin (grający w czternastkę) ulegli Koma RT Olsztyn 22:45 (goście z kolei w piętnastu, bez rezerwowych, przez co nie zapisali na swoje konto bonusa).

Top 14

Po dłuższej przerwie w niedzielę po finale Pucharu Świata wróciła czołowa liga świata – francuska Top 14. Rozegrano tu już czwartą kolejkę, a w niej najciekawiej zapowiadał się wieczorny pojedynek Tuluzy z Bordeaux. Emocji w nim nie brakło. Pozbawieni jeszcze reprezentantów Francji obrońcy tytułu mistrzowskiego pierwszą połowę przegrali 8:16, a byłoby jeszcze niżej gdyby nie przyłożenie krótko przed przerwą młodego Théo Ntamacka (brata Romaina). Po przerwie jednak tuluzańczycy odrobili straty i doprowadzili do zwycięstwa 29:22 (na prowadzenie wychodząc dopiero w ostatnich 10 minutach). Spory udział miał w tym Baptiste Germain, który w drugiej połowie zaliczył 13 punktów zdobytych w każdy możliwy sposób (karny, przyłożenie, podwyższenie, a na koniec meczu drop goal, który odebrał Bordeaux bonus defensywny), a swoją cegiełkę dorzucił reprezentant Włoch Ange Capuozzo, który zaliczył przyłożenie.

Podobnie było w meczu Lyonu z Clermont – tutaj też to goście lepiej zaczęli spotkanie (13:0 po kwadransie gry) i to oni prowadzili do przerwy (16:11), ale w drugiej połowie prowadzenie stracili i to Lyon wysoko wygrał to spotkanie 41:22. Gwiazdą spotkania byli Paddy Jackson, który zdobył aż 26 punktów (przyłożenie, 3 podwyższenia i 5 karnych), oraz Dawit Niniaszwili, który zapisał na swoje konto dwa przyłożenia. Clermont po niezłym początku meczu, potem już niewiele miało do powiedzenia na boisku.

Zacięty pojedynek stoczyły drużyny Montpellier i Racingu 92. Spośród dwóch potentatów francuskiej ligi lepiej ten mecz zaczęli gospodarze – wyszli na prowadzenie po karnym Louisa Carbonela. Jednak kwadrans później prowadzenie stracili po pierwszym przyłożeniu paryżan, a goście raz zdobytej przewagi już nie oddali. Po kwadransie drugiej połowy Racing prowadził już 10 punktami, a choć tuż przed końcem został na boisku w czternastkę i stracił przyłożenie, wygrał mecz 19:16.

Poza tym:

  • Bajonna, od dawna niezwyciężona na swoim boisku, pokonała dotychczasowego lidera, Stade Français, 16:3 (zdecydowały kopy Camille’a Lopeza, a paryżanie po kopie z karnego w drugiej minucie meczu nie zdobyli już w nim ani jednego punktu; stracili na dodatek z wstrząśnieniem mózgu Jorisa Segondsa);
  • Perpignan przegrał z nadspodziewanie dobrze zaczynającą sezon ekipą z Pau 24:39 (choć jeszcze tuż przed przerwą Katalończycy mieli 14 punktów przewagi);
  • Tulon rozgromił beniaminka z Oyonnax 41:7 (na swoje konto wpisując m.in. dwa karne przyłożenia),
  • La Rochelle uległo Castres 24:27 (zacięty mecz, w którym najlepsza drużyna Europy dwukrotnie wychodziła nawet na 11-punktowe prowadzenie, m.in. korzystając z żółtych kartek dla gości, po których ci zostali nawet na kilka minut w trzynastkę – a mimo to Castres wygrało; warto zauważyć, że wyrównujące punkty dało mu przyłożenie świetnego Urugwajczyka, Santiago Araty).

Porażka Stade Français kosztowała tę drużynę spory spadek z pierwszego miejsca, które zajęła inna ekipa z Paryża, Racing 92. Wciąż jednak to początek sezonu i w tabeli jest bardzo ciasno – pierwszą i piątą drużynę ligi dzieli różnica zaledwie jednego punktu. Zwracają uwagę wysokie lokaty Pau i Castres. Dwa ostatnie miejsca zajmują Oyonnax i Perpignan (wciąż bez punktu) i wiele wskazuje na to, że tak może być do końca sezonu, choć tylko minimalnie więcej punktów od nich mają potęgi z Montpellier i La Rochelle.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. ↑Racing 92414
2. ↑↑Pau414
3. Castres414
4. ↑Tuluza413
5. ↓↓↓↓Stade Français413
6. ↑↑↑↑↑Lyon410
7. ↑↑Tulon410
8. ↓Bordeaux Bègles49
9. ↑Bajonna49
10. ↓↓↓↓Clermont49
11. ↓↓↓La Rochelle46
12. ↑Montpellier45
13. ↓Oyonnax44
14. Perpignan40

United Rugby Championship

Druga runda URC i drugi świetny, ale przegrany mecz włoskiej ekipy Zebre Parma (i znów dwa punkty bonusowe Włochów). Tym razem grali na wyjeździe w Swansei przeciwko Ospreys i przegrali 31:34. Po kwadransie i dwóch przyłożeniach prowadzili 12:0, a do przerwy mieli przewagę dwóch punktów. W drugiej połowie to gospodarze wysforowali się na prowadzenie, a w ich szeregach błyszczał Justin Tipuric. To nie tylko druga porażka Zebre w tym sezonie, ale także pierwsza wygrana jakiejkolwiek drużyny walijskiej.

Connacht pomścił porażkę sprzed tygodnia z Glasgow Warriors innej irlandzkiej ekipy, Leinsteru – pokonał szkocką drużynę 34:26. Szybko wyszedł na prowadzenie po trzech karnych JJ Hanrahana, potem zaliczył fantastyczne przyłożenie (https://twitter.com/i/status/1718273338815164556), jednak do przerwy przegrywał 14:19. W drugiej połowie w ciągu kwadransa zdobył 20 punktów bez odpowiedzi rywali i wyszedł na prowadzenie, którego nie oddał już do końca. W efekcie Irlandczycy awansowali na drugie miejsce ligowej tabeli.

Poza tym:

  • Stormers rozgromili Scarlets 52:7 (drugi mecz Walijczyków w Południowej Afryce i druga bolesna porażka – pewnie cieszą się z możliwości powrotu do Europy);
  • zdecydowanie lepiej niż przed tygodniem zaprezentował się Leinster, który pokonał Sharks 34:13 (goście z Durbanu swoje jedyne przyłożenie zdobyli dopiero tuż przed końcem meczu – a i na nie Dublińczycy zdołali jeszcze odpowiedzieć swoim);
  • Edynburg pokonał Lions 17:16 (po zaciętym pojedynku, który równie dobrze mógł się rozstrzygnąć na korzyść Południowoafrykańczyków; decydujące przyłożenie zdobył w świetnym stylu debiutujący w barwach Szkotów młynarz Ewan Ashman: https://twitter.com/i/status/1718325524647522463);
  • sporo emocji w meczu Benettona z Munsterem, zakończonym remisem 13:13 (Włosi bardzo długo prowadzili z obrońcami tytułu, ale ci zerwali się w ostatnich minutach i doprowadzili do remisu w ostatniej minucie meczu);
  • w pierwszych tegorocznych walijskich derbach Dragons ulegli Cardiff 9:16 (a żeby pogorszyć sprawę, Dragons w ciągu pierwszej półgodziny stracili z kontuzjami trzech graczy młyna; w meczu padło tylko jedno przyłożenie, po nakrytym kopie i błyskawicznej kontrze: https://twitter.com/i/status/1718652646616134024);
  • a na koniec weekendu Ulster pokonał Bulls 26:19 (rozegrał pierwszy ligowy mecz na nowej, sztucznej murawie; zaczęło się od prowadzenia belfastczyków 14:0, ale rywale zniwelowali stratę i o wygranej gospodarzy przesądziły karne Nathana Doaka z drugiej połowy; w ostatnich minutach Bulls oblegali pole punktowe Ulsteru, ale gospodarze się wybronili).

Wciąż za mało meczów za nami, aby wyciągać wnioski z tabeli (każda porażka lub zwycięstwo mogą oznaczać bardzo duże spadki lub awanse). Niepokonane po dwóch kolejkach pozostają tylko cztery drużyny, bez wygranej jest ich pięć.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. ↑↑↑↑↑Stormers210
2. ↑↑Connacht29
3. ↑↑Ulster29
4. ↑↑↑Edynburg28
5. ↓↓Munster27
6. ↓↓↓↓↓Bulls26
7. ↓↓↓↓↓Glasgow Warriors26
8. Benetton Treviso26
9. ↑↑↑↑Ospreys26
10. ↑Cardiff25
11. ↑↑↑↑Leinster25
12. ↓↓Zebre Parma24
13. ↓↓↓↓Lions23
14. ↓↓Dragons22
15. ↓Sharks20
16. Scarlets20

Premiership

W trzeciej kolejce Premiership sypnęło porażkami drużyn dotąd niepokonanych – i w efekcie nie ma już w stawce żadnej drużyny bez porażki. Tak było m.in. z Bristol Bears, którzy świetnie zaczęli sezon, ale znaleźli swoich pogromców w drużynie Harlequins. Londyńczycy zaczęli od prowadzenia 13:0, ale stracili jednego z graczy z żółtą kartką i do przerwy bristolczycy zredukowali stratę do dwóch punktów. W drugiej połowie obie drużyny zdobyły po przyłożeniu (warte uwagi to w wykonaniu młynarza Bears Harry’ego Thackera: https://twitter.com/i/status/1718277675532320895), a na 20 minut przed końcem Bears po karnym zdobyli jednopunktową przewagę. Nie utrzymali jej do końca – dwie minuty przed końcowym gwizdkiem zostali na boisku w czternastkę, a moment później Jarrod Evans piąty raz w tym meczu skutecznie kopnął na bramkę i Quins wygrali 23:21.

Podobną historię przeżyli kibice Bath i Leicester Tigers – niepokonane dotąd Bath straciło wygraną po karnym na sam koniec meczu. Tutaj ekipy wielokrotnie zmieniały się na prowadzeniu. W ostatnich minutach te zmiany zawdzięczały kopom z karnych Finna Russella po jednej stronie (w sumie 14 punktów z kopów) i Jamiego Shillcocka (jeszcze więcej – 20 punktów). Tu decydujący kop Shillcocka był ostatnim akordem meczu, a Tigers wygrali 25:24.

Poza tym:

  • obrońcy tytułu mistrzowskiego, Saracens, przełamali złą serię i pokonali na wyjeździe Gloucester 24:3 (w czym spory udział miał autor dwóch przyłożeń, Tom Willis, natomiast po drugiej stronie Zachowi Mercerowi nie tylko TMO anulowało przyłożenie, ale jeszcze zszedł z boiska z kontuzją);
  • niesamowitą postawą na swoim boisku wyróżniają się Exeter Chiefs, którzy wcześniej rozgromili u siebie Saracens, a teraz kolejną znakomitą drużynę – wygrali z Sale Sharks aż 43:0, zaliczając bonus ofensywny już przed przerwą;
  • a w jedynym niedzielnym spotkaniu Newcastle Falcons ponieśli trzecią porażkę z rzędu, przegrywając z Northampton Saints 14:16 (dla Saints to dla odmiany pierwsze zwycięstwo w sezonie).

Nie ma już w lidze drużyn niepokonanych, a zwraca uwagę fakt, że czołowe miejsca w lidze wciąż okupują drużyny, które poprzedni sezon kończyły w dolnej połówce tabeli. Wyjątkiem są Newcastle Falcons, którzy właśnie wylądowali na ostatnim miejscu – tak samo skończyli poprzedni rok. W tabeli jednak bardzo ciasno.

Poz.DrużynaM.Pkt.
1. Bath311
2. ↑↑↑Exeter Chiefs310
3. ↓Bristol Bears310
4. ↑↑Harlequins39
5. ↓↓Gloucester39
6. ↓↓Sale Sharks38
7. Northampton Saints37
8. ↑Leicester Tigers35
9. ↑Saracens34
10. ↓↓Newcastle Falcons32

W Championship po dwóch kolejkach mamy tylko trzy niepokonane drużyny. Na czele z kompletem zwycięstw i bonusów są Ealing Trailfinders (36:28 z Hartpury University) i nieoczekiwanie Nottingham (41:28 z Ampthill), a trzecie miejsce zajmują Doncaster Knights (61:14 z Cambridge). W najciekawszym meczu weekendu Cornish Pirates ulegli 16:18 Bedford Blues po przyłożeniu straconym w ostatniej minucie spotkania.

Z kraju

W piątym turnieju Polskiej Ligi Rugby 7 bardzo niegościnni byli gospodarze – w Poznaniu triumfowała Posnania, która w finale pokonała zwycięzców trzech poprzednich spotkań w tej stawce, czyli RC Koszalin. Koszalinianie mimo to pozostali zdaje się na czele klasyfikacji generalnej. Trzecie miejsce w turnieju zajęli mistrzowie Polski, Tytan Gniezno.

W drugiej kolejce ligi piętnastek kadetów mieliśmy starcie drużyn z klubów, które rok temu w tej kategorii wiekowej starły się w finale. I Lechia Gdańsk wzięła rewanż na Orkanie Sochaczew, wygrywając 28:15 (i wszystkie swoje punkty zdobywając w ostatnich 20 minutach meczu). Poza tym Posnania uległa Juvenii 3:12, a Pogoń Siedlce Budowlanym Łódź 0:15. Już wcześniej zaś Arka Rumia przegrała z Ogniwem Sopot 0:50.

Za chwilę kończy się liga, a reprezentacja zaczyna przygotowania do nowego sezonu REC. Pierwszym ich akordem będzie obóz w Gniewinie (w szerokim składzie, bo razem z kadrą U20) i zaplanowany na 11 listopada mecz w Gdyni z ekipą armii brytyjskiej. To na pewno cenny sprawdzian. W kadrze (tej seniorskiej) 26 zawodników z kraju i piątka z Wysp Brytyjskich (w tym nowe nazwisko: Callum Tomsa z walijskiego, drugoligowego Cross Keys). Dominują gracze Ogniwa i Orkana, nie ma natomiast nikogo z ekipy lidera Ekstraligi.

Ze świata

W WXV odbyła się druga kolejka rozgrywek na najwyższym poziomie – tym razem grano w Dunedin. W pierwszym spotkaniu siłę potwierdziły Angielki, które bez problemu pokonały Kanadyjki 45:12. Zaszalała młynarka angielskiej ekipy, Lark Atkin-Davies, która zdobyła aż cztery przyłożenia. Angielki są jedyną ekipą w stawce z dwoma zwycięstwami, natomiast swoje pierwsze wygrane odniosły ekipy z antypodów. Mistrzynie świata, Nowozelandki, rozgromiły Walijki 70:7, a dokonanie Atkin-Davies przebiła gwiazda Black Ferns, Ruby Tui, która swoje cztery przyłożenia zaliczyła w niespełna kwadrans pierwszej połowy. W trzecim meczu Australia nieoczekiwanie pokonała Francuzki (które tydzień temu pokonały Nową Zelandię) 29:20. Tu było najwięcej emocji, a o zwycięstwie Australijek zdecydowała druga połowa.

Na dwóch niższych poziomach rozgrywki się w ten weekend zakończyły. Na drugim poziomie, w Południowej Afryce, wreszcie wygraną odniosły gospodynie, które pokonały Samoa 33:7. O pierwszą lokatę w stawce rywalizowały jednak Szkotki i Włoszki. Pierwsze grały Szkotki, które pokonały Japonię 38:7 (choć przez blisko połowę meczu przegrywały), i Włoszki potrzebowały do sukcesu wygranej nad Amerykankami z bonusem i minimum różnicą 25 punktów. Wygrały, zdobyły bonus, ale brakło im trzech małych punktów – zwyciężyły tylko 30:8. W tej sytuacji zajęły drugie miejsce w rywalizacji, a triumfowały Szkotki.

W Dubaju o końcowym zwycięstwie decydował bezpośredni pojedynek niepokonanych dotąd Irlandek i Hiszpanek. Hiszpanki prowadziły niemal cały mecz, ale nie zbudowały zbyt wysokiej przewagi i na kilka minut przed końcem Irlandki przesądziły o zwycięstwie 15:13 i wygraniu całej grupy. Drugie miejsce dzięki rozgromieniu Kazachstanu 118:0 zajęły Fidżyjki (aż 18 przyłożeń wyspiarek, Luisa Tuisolo zdobyła 34 punkty, a Adita Milinia zaliczyła cztery przyłożenia, z czego trzy w pierwszym kwadransie spotkania), a w ostatnim spotkaniu Kenia dopełniła kompletu porażek Kolumbii, pokonując ją 21:5. W tej sytuacji Kolumbijki mogą stracić miejsce w WXV.

W męskich Rugby Europe International Championships rozegrano w ten weekend dwa spotkania. Na pierwszym planie było spotkanie inaugurujące sezon w grupie Trophy – Szwecja grała z beniaminkiem, Czechami. Nasi południowi sąsiedzi długo stawiali twardy opór gospodarzom, nawet mimo utraty w pierwszej połowie jednego z graczy po czerwonej kartce, ale w ostatniej części meczu Szwedzi im odjechali i ostatecznie zwyciężyli 48:37. Z kolei na poziomie Conference weszli do gry Bułgarzy, którzy mieli świetny poprzedni sezon, i ten rok gier zaczęli od zwycięstwa nad Turcją 40:24.

W uzupełnieniu zeszłotygodniowych wieści – mecz Słowenii z Bośnią i Hercegowiną wygrany przez gospodarzy 22:17 skończył się niemiłą sceną. Rugbyści bośniaccy, niezadowoleni z decyzji liniowego, który zasygnalizował, że kop z karnego przeleciał za chorągiewką, w związku z czym sędzia główny skończył mecz, rzucili się z pretensjami do liniowego i naruszyli jego nietykalność.

W Kampali rozegrano pierwszy mecz w ramach turnieju o Victoria Cup. Gospodarze, Uganda, pokonali w nim Zambię 30:8. Teraz obie drużyny czekają pojedynki z Kenią, oba w tym tygodniu.

Sprawdziły się opisywane wcześniej na łamach „szponów” przecieki na temat planowanego przez World Rugby poszerzenia Pucharu Świata i wprowadzenia nowych męskich rozgrywek dla elity rozgrywanych co dwa lata. Komunikaty WR są co prawda bardziej lakoniczne niż wcześniejsze przecieki, ale potwierdziło się, że:

  • już na kolejnym Pucharze Świata zagrają 24 drużyny zamiast dotychczasowych 20. To w praktyce skróci imprezę o tydzień – w fazie grupowej będą tylko trzy kolejki zamiast pięciu (sześć grup po cztery zespoły, nie wiem tylko dlaczego w komunikacie piszą o czterech tygodniach), a faza play-off zostanie powiększona o 1/8 finału. Skrócenie Pucharu Świata to krok w słusznym kierunku, poszerzenie play-off i stawka do końca meczów w grupie (w końcu z trzeciego miejsca też będzie można awansować) dodadzą imprezie emocji, a danie szansy większej liczbie zespołów to ogromny plus. Problem w tym, że te zespoły z zaplecza, które tam awansują, będą miały mniej okazji do gier z najlepszymi i przystąpią do niego być może gorzej przygotowane (o tym niżej). Zasad kwalifikacji jeszcze nie ogłoszono;
  • od 2026 zostaną uruchomione nowe rozgrywki (w mediach roboczo różnie nazywane, m.in. Nations Championship, World League czy Nations League, w oficjalnym komunikacie nazwy wciąż nie ma), rozgrywane w dotychczasowych okienkach testowych w lipcu i listopadzie w latach parzystych (gdy nie ma Pucharu Świata ani British & Irish Lions). Na najwyższym poziomie zagrają ekipy z Pucharu Sześciu Narodów i The Rugby Championship, a dodatkowo zostaną zaproszone przez SANZAAR dwie ekipy. Niestety, prawdopodobnie żadna z nich nie będzie grać „domowych” meczów na swoim boisku. Z komunikatu wynika też, że 6N i SANZAAR będą w praktyce właścicielami rozgrywek na poziomie elity, a to oznacza, że prawdopodobnie zgarną do siebie kasę;
  • drugi poziom World League ma także składać się z dwunastu drużyn, a spadki i awanse między pierwszym i drugim poziomem mają zacząć się od 2030. Tę drugą ligę ma prowadzić dla odmiany World Rugby. Nie wspomniano ani słowem o zasadach kwalifikacji na ten poziom oraz o ewentualnej możliwości awansu na ten poziom spoza kręgu drużyn objętych World League;
  • już w przyszłym roku zostanie uruchomiony dodatkowo wskrzeszony i zmieniony Pacific Nations Cup z udziałem Japonii, USA, Kanady i trzech nacji wyspiarskich – Fidżi, Samoa i Tonga. Tu grać się będzie co roku w sierpniu i wrześniu. Dwie grupy (wyspiarska i pozostałe kraje), potem półfinały i finały. Te ostatnie będą rozgrywane na zmianę w największych rynkach – Japonii i USA;
  • pojawiła się też informacja, że losowanie grup kolejnego Pucharu Świata odbędzie się w styczniu 2026 – cóż, nieco bliżej turnieju niż ostatnio, ale wciąż to prawie dwa lata przed pierwszym gwizdkiem. W WR nazywają to kompromisem, bo gdyby to było na 10 miesięcy przed imprezą, mieliby za mało czasu na sprzedaż biletów.

Na pozór wszystko pięknie. Reformę samego Pucharu Świata oceniam pozytywnie (będzie więcej krajów zaangażowanych i chyba będzie ciekawiej). Wprowadzenie PNC – także (choć niepokoi brak ekip z Ameryki Południowej – ponoć Urugwaj i Chile odmówiły z powodu jego organizacji poza okienkiem umożliwiającym zwolnienie zawodników i dlatego, że nie widzą dla PNC dłuższych perspektyw). Problem leży w tych rozgrywkach poza Pucharami Świata, które zastąpią tradycyjne wyprawy. Elita (z dwoma dodatkami, wśród których znajdzie się niemal na 100% Japonia, natomiast problem może mieć Fidżi – kryteria wyboru są nie tylko sportowe, więc równie dobrze SANZAAR może wybrać Stany Zjednoczone) jeszcze bardziej zamknie się w sobie i odizoluje od krajów z drugiego szeregu. Owszem, te ostatnie zapewne będą miały okazję na grę z najlepszymi w latach British & Irish Lions i przed samym Pucharem Świata, ale mam wrażenie, że będzie tego znacznie mniej niż dotychczas. Bez szans na grę z najlepszymi pomiędzy Pucharami Świata, na Pucharach Świata tym ekipom będzie niezwykle trudno przeciwstawić się elicie. A gdy wreszcie pojawi się możliwość awansu (zakładam, że jakieś baraże w 2030) – po kolejnych siedmiu latach konserwowania układu szanse na wygraną nie będą wielkie. A same nowe rozgrywki – cóż, pewnie podkopią prestiż Pucharu Świata, samemu nie wnosząc nic ciekawego (coś jak piłkarska Liga Narodów UEFA). Wszystko to nastawione na krótkoterminowy zysk, bez jakiejkolwiek głębszej strategii…

Do podjęcia tych decyzji było konieczne 75% głosów w Radzie WR. Wynik głosowania to 41:10 (przeciwnikom brakło trzech głosów). Podobno za reformą głosowała m.in. Samoa czy Gruzja – cóż, ta ostatnia być może „kupiona” miejscem dla Black Lion w Challenge Cup, ponoć prowadzi też rozmowy na temat przyłączenia do Pucharu Sześciu Narodów w kategorii U20. Z krajów elity przeciwko była tylko Argentyna.

Hasło „śmierć rugby” pojawia się w niektórych komentarzach – w „szponach” z tej okazji podobne było już w felietonie sprzed kilku miesięcy (Początek końca rugby?). Obrazowy komentarz wygłosił Lima Sopoaga – opisał to jako policzek dla krajów z Tier 2.

Dzień po finale Pucharu Świata przyznano też doroczne nagrody World Rugby za rok 2023. W kategorii przyciągającej najwięcej uwagi, najlepszego zawodnika, zwyciężył Ardie Savea (który nominowany do niej był po raz drugi). W pokonanym polu zostawił Bundee Akiego, Antoine’a Duponta (trzecia nominacja z rzędu, w 2021 dostał tę nagrodę) i Ebena Etzebetha (ten był nominowany drugi raz, po 10-letniej przerwie). Nie przyznano niestety analogicznej nagrody kobietom (podobnie w kilku innych kategoriach związanych z paniami) – WR czeka na zakończenie rozgrywek WXV. W najlepszej piętnastce roku znaleźli się reprezentanci tylko czterech nacji: po pięciu Irlandczyków i Francuzów (skromne to pocieszenie dla tych dwóch reprezentacji), czterech Nowozelandczyków i zaledwie jeden mistrz świata z Południowej Afryki – wspomniany wyżej Etzebeth.

Za najlepszego trenera trenerem uznano Andy’ego Farrella. W gronie nominowanych byli także Ian Foster, Jacques Nienaber (mimo, że patrząc na ławkę trenerską na meczach Springboków można odnieść wrażenie, że jest on nadal asystentem Rassiego Erasmusa) oraz Simon Raiwalui (który awaryjnie objął reprezentację Fidżi i odniósł z nią jeden z największych sukcesów w historii). Trochę szkoda, że brakło w tym gronie Patrice’a Lagisqueta. Objawieniem roku jest Mark Tele’a, który w pokonanym polu pozostawił m.in. Manniego Libboka. Siódemki absolutnie zdominowała południowa półkula, skąd pochodzili wszyscy nominowani (z czego połowa – z Nowej Zelandii). Ostatecznie wśród mężczyzn wygrał Argentyńczyk Rodrigo Isgró, a wśród kobiet Tyla Nathan-Wong (pokonała m.in. Michaelę Blyde, która miała szansę zgarnąć nagrodę w swojej kategorii po raz trzeci w historii). A najlepsze przyłożenie roku pochodzi z samego początku roku – to niesamowita indywidualna akcja Duhana van der Merwe z meczu Pucharu Sześciu Narodów przeciwko Anglii.

World Rugby zresztą w ostatnim tygodniu chyba nie zasypiało. Ogłoszono nową identyfikację wizualną Pucharów Świata (nowe logo nie wzbudziło entuzjazmu), a kolejną nowinką okazało się T1 Rugby. To nowa, niemal bezkontaktowa forma rugby (zamiast szarż mamy dotknięcie przeciwnika, młyny też symulowane tylko jeszcze bardziej bezkontaktowe). Cóż, zapewne chodzi o pokazanie, że organizacja robi coś dla promowania rugby w formie nie powodującej ryzyka zdrowotnego dla zawodników, ale na filmach wygląda to sztucznie.

Tymczasem pojawiło się kolejne naukowe opracowanie na temat ryzyka wystąpienia uszkodzeń mózgu w związku z uprawianiem rugby. Na łamach Acta Neuropathologica pojawił się tekst grupy badaczy pt. Risk of chronic traumatic encephalopathy in rugby union is associated with length of playing career. Autorzy badali mózgi zmarłych osób, które długo uprawiały rugby (średnio 18 lat) – i w próbce 31 mózgów aż w 21 (czyli 68%) zdiagnozowano encefalopatię urazową (CTE), przy czym im dłuższy okres uprawiania sportu, tym większe ryzyko choroby. Nie miało natomiast wpływu na wynik badania to, czy rugby uprawiano amatorsko czy zawodowo. Więcej informacji: https://link.springer.com/article/10.1007/s00401-023-02644-3.

Walijska federacja dopiero co ogłosiła powołanie od kolejnego sezonu nowych półzawodowych rozgrywek EDC, ale wygląda na to, że ma kłopoty – trzy spośród czołowych klubów walijskich rozważają czy w ogóle będą aplikować do udziału w tych rozgrywkach (w tym Cardiff i Pontypridd). Zastanawiają się nad sensem tego przedsięwzięcia i krytykują niektóre rozwiązania (w tym bardzo długą zimową przerwę w rozgrywkach i spore ograniczenie liczby domowych spotkań). Na dodatek chcą wyższego od zapowiedzianego limitu wynagrodzeń (WRU ustaliło go na poziomie 150 tys. funtów).

Kolejny pomysł mają w Wasps. Po bankructwie, wykluczeniu z Premiership i niezakwalifikowaniu do Championship, nowym właścicielom ponoć chodzi po głowie dołączenie do ligi URC. Ponoć rozmowy trwają, a miejsce dla Wasps mogłoby się znaleźć kosztem jednego z walijskich regionów (rozmowy o ograniczeniu ich ilości trwają od dawna, pojawiają się nawet spekulacje, że Wasps mogłoby takie miejsce od Walijczyków odkupić za kilka milionów funtów). Trochę to wszystko poplątane i nie wiem, czy ma sens dla kogokolwiek poza właścicielami Wasps. Warto pamiętać, że już wcześniej pojawiały się informacje wiążące angielski klub z URC – wówczas była mowa o Ealing Trailfinders, którzy nie mają co liczyć na awans do Premiership.

Z rynku transferowego:

  • a jednak! australijska prasa donosi, że Eddie Jones po ośmiu miesiącach i fatalnych występach drużyny zrezygnował z posady trenera kadry Australii (choć w kontrakcie miał zapisane kolejne cztery lata);
  • koniec karier międzynarodowych ogłosili uczestnicy Pucharu Świata – angielski łącznik młyna Ben Youngs, walijski obrońca Leigh Halfpenny. Ten ostatni nie wiesza całkiem butów na kołku – podobno bliski pozyskania go jest japoński klub Uruyasu D-Rocks z drugiego poziomu rozgrywek w swoim kraju.

Polacy za granicą

Wiadomości o reprezentantach Polski grających na co dzień za granicą – jak zwykle sprzed tygodnia:

Anglia:

  • Stasio Maltby (Brighton RFC, Regional 1 South Central): wyszedł w podstawowym składzie Brighton Blues na mecz z Camberley, niestety przegrany 14:50. Mimo to Brighton pozostało na siódmej pozycji w grupie.

Francja:

  • Andrzej Charlat (Stade Niçois, Nationale): zagrał całe spotkanie przeciwko Chambéry, przegrane 10:14, i zdobył jedyne przyłożenie swojej drużyny (już swoje szóste w tym sezonie). Nicea spadła z drugiego na trzecie miejsce w lidze;
  • Jędrzej Nowicki (CAP Rugby Pontarlier, Fédérale 2 – grupa 1): wyszedł w podstawowym składzie w meczu z Le Creusot, przegranym 8:20. CAP spadło na dziesiąte miejsce w grupie.

Irlandia:

  • Dominik Morycki (Enniscorthy RFC, All-Ireland League D2C): wyszedł w podstawowym składzie w meczu z Ballina, wygranym 50:14. Enniscorthy pozostało czwarte w lidze.

Szkocja:

  • Max Loboda (Boroughmuir Bears, Super Series): zagrał całe 80. minut w meczu z Ayrshire Bulls, przegranym 21:26. Jego drużyna pozostała na przedostatnim miejscu w lidze i już raczej jej nie zmieni do końca sezonu;
  • Ronan Seydak (Heriot’s, Super Series): zagrał ostatni kwadrans spotkania z Future XV, wygranego 43:14. Heriot’s są liderem ligi.

Szwajcaria:

  • Kacper Ławski (RC Yverdon, LNA): choć wszedł dopiero z ławki rezerwowych, zdobył przyłożenie w wygranym 25:16 meczu z Lozanną. Yverdon pozostało liderem ligi.

Walia:

  • Jakub Małecki (Ebbw Vale RFC, Premiership): wszedł na boisko w drugiej połowie meczu z Neath, wygranego 35:17. Ebbw Vale pozostało na czele ligowej tabeli;
  • Jake Wiśniewski (Cross Keys RFC, Championship East): zaczął na ławce rezerwowych mecz z Cardiff Met, przegrany 34:40. Mimo przegranej Cross Keys awansowali na siódme miejsce w grupie.

Zapowiedzi

W rugbowych planach na najbliższy tydzień braknie już Pucharu Świata. Wciąż za to rywalizować będzie kobieca elita w ramach WXV (zostanie rozegrana ostatnia kolejka gier na najwyższym poziomie, w tym szlagierowy mecz Nowej Zelandii z Anglią). Oprócz tego sporo grania mężczyzn: cztery mecze Rugby Europe International Championships (w tym trzy na poziomie Trophy), dwa ostatnie mecze wschodnioafrykańskiego Victoria Cup i towarzyski mecz Walii z Barbarians. Międzynarodowe emocje także w siódemkach – Igrzyska Panamerykańskie oraz drugi poziom rozgrywek azjatyckich w Dosze (Asia Rugby Sevens Trophy).

W kraju zobaczymy przede wszystkim ostatni akord Ekstraligi przed przerwą zimową – w jedenastej kolejce rozgrywek zobaczymy mecze Lechia Gdańsk – Arka Gdynia, Edach Budowlani Lublin – Pogoń Awenta Siedlce, Orkan Sochaczew – Budowlani Commercecon Łódź i Ogniwo Sopot – Budo 2011 Aleksandrów Łódzki (czyli ponowny rewanż za ubiegłoroczny finał). Siódme kolejki rozegrają drużyny pierwszej i drugiej ligi. Także ostatni raz przed zimą zagrają o najlepsze siódemkowiczki w kraju w czwartym turnieju mistrzostw Polski. Do tego dochodzą pojedynki ligi piętnastek juniorów.

Czołowe europejskie ligi nabierają rozpędu. W piątej kolejce Top 14 starcia m.in. Stade Français z Castres, Pau z Tuluzą i Racingu 92 z Lyonem. W trzeciej rundzie URC pierwsze irlandzkie debry między Connachtem i Ulsterem, a ponadto m.in. mecze Leinsteru z Edynburgiem i Glasgow Warriors ze Stormers. W czwartym weekendzie gier w Premiership mecz m.in. Exeter Chiefs z Bristol Bears czy Saracens z Leicester Tigers (pojedynek dwóch ostatnich mistrzów kraju). Ponadto koniec rundy zasadniczej czeka nas w szkockiej Super Series.

9 komentarzy do “Po raz czwarty – Springboks”

  1. To że Christian Hitt tak bardzo przywiązuje się do nazwisk średnio mi się podoba. Dlaczego nie szuka nowych graczy z polskich klubów? Juvenia gra sezon życia a on nikogo tam wartościowego nie dostrzega? Dziwne to bardzo. Przecież ma podpowiadaczy, którzy oglądają Ekstraligę.
    Co do PŚ 2027, to na plus powiększenie liczby zespołów. 24 to nie jest jakaś kosmicznie duża liczba, więc różnica poziomów nie powinna być nadto widoczna. Hiszpania, USA, Hong Kong, Rosja (???), Kanada, Kenia, Brazylia czy Zimbabwe to nie są ekipy, które będą ośmieszane na boisku przez czołowe zespoły. Wątpię aby ktoś z poza wymienionymi teamami awansował na kolejny PŚ.

    Odpowiedz
    • W rewizji składu pojawił się Siemaszko, van Zyla czy Beukesa powoływać nie ma sensu, a Jurczyński podobno kontuzjowany. Liczę, że kiedyś w kadrze szansę dostaną Jaworszczuk czy Morus, ale wciąż są młodzi.
      Poza nimi? W Europie postęp robi Holandia, zobaczymy jak szybko i jak daleko. W Afryce widać Algierię, która postawiła na skład całkowicie „francuski” (mam wrażenie, że z potomków emigrantów). No i zobaczymy co będzie rosło w Paragwaju na gruncie drużyny grającej w SLAR/SRA.

      Odpowiedz
  2. Ja jednak do rozszerzenia nie jestem w pełni przekonany. Liczba jednostronnych spotkań, mimo zmienienia formuły, będzie bardzo duża. W dalszym ciągu turniej tak naprawdę będzie się zaczynał od ćwierćfinałów. Rozszerzanie imprez moim zdaniem, wcale nie pomaga rozwojowi danej dyscypliny w innych krajach. Dobrym przykładem jest tutaj siatkówka, gdzie na mistrzostwach Europy mamy 24 drużyny, a większość spotkań w fazie grupowej jest po prostu nudnych. Te sporty łączy to, że są bardzo wymierne, tu nie ma żadnej przypadkowości. Według mnie, zwiększeniu popularności rugby w krajach spoza elity, pomogły by po prostu prawdziwe eleminacje jak Pan Bóg przykazał. Wiem, to mżonki zwłaszcza wobec planowanej tzw. ligi narodów, ale tutaj naprawdę można wziąć przykład z piłki kopanej. Dajmy na to, że taka Francja w eliminacjach rozgrywa mecz z Polską i przyjeżdża do nas, aby rozegrać mecz. Przecież nawet jakby miał to być drugi lub trzeci „garnitur”, wzbudziło by to rzeczywiste zainteresowanie ludzi, mediów itd. Może narodowy by się nie zapełnił, ale już taki stadion w Gdańsku? Może kompletu by nie było, ale kilkadziesiąt tysięcy ludzi, raczej przyszło by spokojnie, choćby z ciekawości. No, ale jak pisałem to raczej mżonki i choć jestem jeszcze przed trzydziestką, to raczej takiego systemu rozgrywek nie dożyję. 🙂

    Odpowiedz
    • Oj, ja w kwestii eliminacji zgadzam się całkowicie. Niech grają i piątymi składami, byleby grali. Jasne, że nie zrobi się tego jak w piłce, bo jakby najlepsi grali z najsłabszymi, to i ofiary śmiertelne mogłyby być. Ale zrobić tak, żeby każdy musiał zawalczyć, włącznie z najlepszymi, i każdy miał szansę (choć w jakimś hierarchicznym formacie), i byłyby spotkania pomiędzy poziomami, to byłoby świetnie.
      Powiększenie RWC? Myślę, że obecność na RWC to spora wartość dodana marketingowo dla rugby w danym kraju. Jasne, są granice rozsądku, ale tych chyba nie przekraczamy. Co prawda mam wrażenie, że WR nie robi tego dla rozwoju dyscypliny ani z dobroci serca, tylko po to, aby mieć pewność, że USA zagrają za cztery lata i przy okazji móc powiedzieć, że dają nowe szanse dla T2/T3, zasłaniając koszmary formatu World League…

      Odpowiedz
      • Mój typ wygrał – szkoda, że nie postawiłem grubszej kasy:)
        Z finałowego weekendu najbardziej szkoda mi Sancheza. Gracz moim zdaniem wybitny, spudłował swój prawdopodobnie ostatni karny na poziomie reprezentacji (obym się mylił), którym dałby dogrywkę Argentynie. Cóż, życie…
        Na eliminacje mam nieco inny kąt widzenia. Nie ma szans, aby w nich grali wszyscy, to nie ulega wątpliwości. Ale zwolnić z eliminacji można najlepszą ósemkę, nie dwunastkę jak teraz. I w Europie musieliby zagrać Szkoci i Włosi. Nie muszą grać w systemie podobnym do piłki. Mogłoby być tak: wymieniona dwójka + ósemka REC + dwójka RET = 12 drużyn. 4 grupy 3-zespołowe dają 4 mecze dla każdego. Zważywszy na głębie składów i przekonanie o własnej wyższości (pewnie uzasadnione w przypadku Szkotów, u Włochów także, ale wyniki mogą to zweryfikować), można znaleźć terminy w kalendarzu. Zwycięzcy grup awansują, drugie miejsca mogą grać baraże, to zależy od ilości miejsc dla Starego Kontynentu. Rozstawienie spowoduje, że na dziś np. Szkocja, Włochy, Gruzja i Portugalia to 1-szy koszyk itd. Więc ewentualnie Hiszpania mogłaby Włochów postraszyć, ale na poziomie mecz i rewanż raczej odjadą (czepiam się tych Włochów i już nie pamiętam dlaczego, chyba za to że są farciarzami i losują grupy na WRC, gdzie pozostała dwójka jest jednak słabsza, bo jakby mieli zamiast Urugwaju Samoa tak lekko by nie było i o trzecie miejsce byłoby znacznie, znacznie trudniej). Poza tym np. dla nas (i innych z naszego poziomu) fajnie by wyglądała grupa eliminacyjna do RWC. Bo teraz de facto o RWC bezpośrednio nie gramy. I niech tacy Szkoci przyjadą zespołem marynarzy czy lotników (piję do meczu z armią brytyjską:)). I tak byśmy się cieszyli. Na innych kontynentach jest łatwiej, bo tam jednak np. w Afryce czy Amerykach wszyscy grają. Poza tym WR tak ustali drabinkę eliminacyjną, by nikogo ważnego nie zabrakło. Jakby się noga podwinęła, tfu tfu, np. Tongijczykom, to będą mieli baraże z Azjatami, których zgniotą dosłownie i w przenośni.
        Ale powiększenie do dobry i oczekiwany ruch. Dopiero co zakończony Puchar pokazał ile jest radości w graniu absolutnego debiutanta, Chile. Inni tez by chcieli – awansować i się cieszyć grą. Co do USA, już tam im wymyślą 5-stopniowe baraże z Karaibami, by nie było problemów z awansem:)
        Mimo wspaniałego zainteresowania RWC, światowego zasięgu medialnego, choć ograniczonego w krajach nie rugbowych, np. u nas na największych portalach sportowych (więcej się u nas pisze o MŚ elity w hokeju na lodzie mimo, że w nich nie gramy), świetnej gry, emocji i otoczki, dostrzegam jednak niebezpieczeństwo związane z World League. Jak się najlepsi zamkną w graniu ze sobą, rugby będzie spadać do miana sportu niszowego, gdzie zainteresowanie jest w kilku krajach. I będzie jak skoki narciarskie, z całym szacunkiem dla nich. Kilka, kilkanaście państw, reszta nie zainteresowana. Mam dobrego znajomego z RPA. Pokazałem skoki, popatrzył, powiedział „szaleńcy, komu przychodzi do głowy tak skakać? Prawdziwy sport to jest rugby.” Taka przyszłość może być w odwrotną stronę. W 2035 roku ktoś zobaczy mecz i powie: „Co to jest? Jakaś dziwna piłka, nie ma bramkarza, przewracają się. Niech sobie grają w to coś gdzieś tam.” Obym nie uprawiał profetycznego czarnowidztwa.

        Odpowiedz
        • Co do eliminacji – dlatego pisałem o hierarchiczności, bo nie da się, żeby najsłabszy z najmocniejszym. Ale poziomy trzeba poszerzać, a tym słabszym dawać szansę wejścia na szczyt (wizja mi się podoba, ale byłoby jeszcze fajnie, gdyby nie była to dwunastka, ale załóżmy dziesiątka, a dwa pozostałe miejsca były stawką dla kolejnej dwunastki). A co do World League – no właśnie dlatego tak bardzo mi się nie podoba…

          Odpowiedz
  3. All Blacks mogli to wygrać nawet z czerwoną kartką, ale nie wykorzystali podwyższenia i karnego. Dobrze, że nie miałem faworyta, bo bym zawału dostał. Szkoda tylko, że Will Jordan nie zdobył przyłożenia i nie pobił rekordu 8 przyłożeń.
    Teraz odliczam do kobiecego pucharu świata.

    (Co do Rugby T1, to może i fajna forma dla młodzieży szkolnej, ale żadnych w tym emocji dla widza).

    Odpowiedz
    • Z tej pary to pewnie bardziej cieszyłbym się z wygranej All Blacks, bo Springboks nie grają widowiskowego rugby, tylko ciągną je w drugą stronę. Nic to. A Will Jordan… cóż, tak to jest z rekordami, że kiedyś padają, ale miło widzieć wciąż na szczycie tablicy Jonah Lomu 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz