Pisałem już w „szponach” o tym, że różnice w przepisach nie sprzyjają odbiorowi rugby. Jeśli w każdych rozgrywkach na boisku obowiązują odrobinę inne reguły, kibic musi znaleźć miejsce gdzieś wewnątrz czaszki na przechowywanie informacji o tych różnicach, a i tak będzie się mylić. Wśród tych elementów są też modele przyznawania punktów bonusowych.
W efekcie mamy takie przypadki jak ten w niedawnym meczu Południowej Afryki z Argentyną w ramach The Rugby Championship. 14 sierpnia w Port Elizabeth na dwie minuty przed końcem gospodarze prowadzili 27:12, choć w przyłożeniach było tylko 2:0. Wtedy debiutujący w kadrze Jaden Hendrikse zdobył trzecie przyłożenie dla Południowej Afryki. Mecz był oczywiście wygrany, ale Springboks uznali, że powalczą o czwarte przyłożenie mające im dać punkt bonusowy – wykonali błyskawiczny kop z dropa na podwyższenie (spudłowany), bo inaczej upłynąłby czas gry i mecz by się skończył. Chodziło o to, aby Argentyńczycy wznowili grę od środka, co pozwoliło na rozegranie jeszcze jednej akcji. Jednak zapomnieli, że w tym turnieju obowiązuje francuski model przyznawania punktów bonusowych, zgodnie z którym do uzyskania ofensywnego punktu bonusowego trzeba zdobyć o trzy przyłożenia więcej od przeciwnika. Mieli go zatem na koncie już po przyłożeniu Hendrikse, a pośpiech w celu doprowadzenia do wznowienia gry spowodował, że dali Argentyńczykom szansę na odebranie im go – bo przecież przyłożenie gości zmniejszyłoby ich przewagę do tylko dwóch przyłożeń. Skoro zatem sami uczestnicy rozgrywek (na pomeczowej konferencji prasowej przyznali się do błędu zarówno kapitan drużyny Siya Kolisi, jak i trener Jacques Nienaber) się mylą, co dopiero reszta…
Punkty bonusowe pojawiły się w rugby najpierw na półkuli południowej. W latach 80. wprowadzono punkt bonusowy za niewielką porażkę w nowozelandzkich mistrzostwach prowincjonalnych (NPC), a w latach 90. dołożono do tego punkt ofensywny za cztery przyłożenia i oba wdrożono w Super Rugby (wówczas jeszcze pod innymi nazwami). W 2003 pierwszy raz zastosowano punkty bonusowe w Pucharze Świata. W Pucharze Sześciu Narodów wprowadzono je dopiero w 2017, po trwających przez lata dyskusjach. Przeciwnicy podnosili tam argument, że dzięki punktom bonusowym drużyna bez kompletu zwycięstw może wyprzedzić w klasyfikacji zdobywcę wielkiego szlema (co wyeliminowano przyznając zdobywcy wielkiego szlema trzy dodatkowe punkty bonusowe) oraz podkreślali, że wiele zależy od pogody: grając w ulewie i błocie, jak to często się zdarza w zimie na Wyspach, szanse na punkt bonusowy są znacznie mniejsze, niż gdy gra toczy się w słońcu na południu Francji lub w Rzymie. Lecz pewnie najwięcej ważył argument nie do końca merytoryczny, a odnoszący się do tradycji – przecież dobrze jest, tak jak jest i było od ponad wieku. Mimo to punkty bonusowe nawet i tam przyjęto, i chyba nie ma dziś zakątka rugbowego świata, w którym nie byłyby stosowane.
Klasyczny model bonusowy polega na dodawaniu jednego punktu, jeśli drużyna zdobędzie w meczu cztery przyłożenia (bonus ofensywny, który można zdobyć niezależnie od tego, czy mecz się wygra, zremisuje lub przegra) oraz jednego punktu, jeśli drużyna przegra nie więcej niż 7 punktami (bonus defensywny, możliwy do uzyskania tylko w przypadku porażki). Czyli zwycięzca, zależnie od sytuacji, może zdobyć 4 lub 5 punktów, w przypadku remisu można zdobyć 2 lub 3 punkty, natomiast porażki – 0, 1 lub nawet 2 (w przypadku kumulacji bonusów za cztery przyłożenia oraz za porażkę nie więcej niż 7 punktami). Oczywiście, zdarzają się różne wariacje tego systemu. Np. ta obowiązująca w naszej Ekstralidze, zgodnie z którą przegrany nie może skumulować dwóch punktów bonusowych. Istotną zmianę wprowadzili Francuzi, którzy w 2007 zaczęli stosować w rozgrywkach ligowych inny model przyznawania punktu bonusowego ofensywnego: nie za cztery zdobyte przyłożenia, ale za zdobycie trzech przyłożeń więcej niż przeciwnik. Ten nowy model zdobył popularność – w 2016 przyjął go w swoich rozgrywkach SANZAAR (obowiązuje w Super Rugby i The Rugby Championship), pojawił się też w rozgrywkach Rugby Europe. Z czasem Francuzi wprowadzili też drugą modyfikację – w 2014 obniżyli różnicę dającą punkt bonusowy w przypadku porażki z 7 do 5 punktów. W efekcie mamy na świecie obecnie kilka wariacji – niektórzy stosują model klasyczny bez modyfikacji (Puchar Świata, Premiership i URC, Champions Cup), niektórzy model francuski (Top 14, Rugby Europe), niektórzy „stary” model francuski (Super Rugby, The Rugby Championship), niektórzy model klasyczny z modyfikacjami (Ekstraliga, Puchar Sześciu Narodów)… Słowem, sporo zamieszania.
Punkty bonusowe promują miły dla kibica, efektywny styl gry. Dodają adrenaliny. Powodują, że częściej jest stawka do ugrania do samego końca. We wspomnianym wyżej meczu wynik 27:12 dawał pewne zwycięstwo Springboks. Gdyby nie punkty bonusowe (niezależnie od stosowanego modelu), nie mieliby już o co walczyć. Oczywiście, etos rugbysty nakazuje walkę do końca niezależnie od wyniku i to w tym sporcie jest wspaniałe. Jednak w tej rywalizacji ten punkt bonusowy mógł się naprawdę liczyć. I dlatego gra do końca miała tu realną stawkę, pobudzała zawodników i wywoływała emocje u kibiców. To przekłada się na konkretne zachowania: walka o przyłożenie zamiast kopu z karnego zwiększa widowiskowość meczu. Ba, przegrywający, pozbawiony szans na wyszarpanie zwycięstwa, wciąż może mieć szansę na zdobycie punktu bonusowego. I znów, gra do końca jest grą o realną stawkę, a zatem grą o większej intensywności i widowiskowości (choć zdarzają się sytuacje odwrotne: gdyby nie szansa zdobycia defensywnego punktu bonusowego, Owen Farrell pewnie nie kopałby na bramkę w ostatniej akcji meczu z Francją 2 lutego ubiegłego roku, ale Anglicy zagraliby może o przyłożenie).
Czy system bonusów działa? Na oko kibica wydaje się, że tak. Nawet gdy mecz wydaje się rozstrzygnięty co do tego, kto będzie zwycięzcą, często wciąż jest o co grać, jest realna stawka – nieco mniejsza niż sama wygrana, ale wciąż znacząca. Zresztą, to nie tylko na oko kibica. Wśród rozmaitych badań naukowych zdarzają się i takie dotyczące punktów bonusowych w rugby. Liam Lentem i Niven Winchester w wyniku badań opisanych w artykule Secondary Behavioural Incentives: Bonus Points and Rugby Professionals opublikowanym w 2015 na łamach Economic Record po analizie 10 lat rozgrywek Super Rugby doszli do wniosku, że drużyny zdobywają znacząco więcej przyłożeń w ostatnich ośmiu minutach meczu, jeśli dzięki jednemu przyłożeniu więcej mogą zdobyć punkt bonusowy. Inaczej jest jedynie w sytuacji, gdy zwycięstwo nie jest jeszcze wystarczająco pewne – wówczas podstawowym celem jest zapewnienie sukcesu, a więc i trzy punkty z karnego są cenne, i defensywa ważniejsza od ataku.
Panuje ogólna zgoda: z bonusami jest lepiej, efektowniej. Ale który model jest lepszy? W Premiership oraz URC, gdzie mamy model klasyczny, rozegrano w tym sezonie 20 spotkań i aż w 19 meczach mieliśmy co najmniej jeden punkt bonusowy (z czego w ośmiu więcej niż jeden – w trzech spotkaniach nawet po trzy, dwa dla przegrywających i jeden dla wygrywającego). Ofensywne punkty bonusowe zdobyto w 14 meczach (70%), defensywne w 10 meczach (50%). Tylko jeden mecz skończył się bez ani jednego punktu bonusowego. Z jednej strony – widać, że drużyny się starają, że osiągają ten efekt, na którym im zależy. Ale z drugiej – zdobycie punktu bonusowego staje się poniekąd obowiązkiem – zwycięstwo bez bonusu zdarza się rzadko. W tabeli, skoro większość drużyn zdobywa bonusy, w niewielkim stopniu różnicują one zespoły. A w meczu, po zdobyciu 4 przyłożeń, jeśli prowadzenie jest bezpieczne, nie ma już wielkiego impulsu do wyciskania z siebie ostatnich sił.
W Top 14, gdzie mamy model francuski, proporcje są zupełnie inne. Na 28 spotkań z tego sezonu, 12 (ok. 43%) skończyło się bez przyznania punktu bonusowego – ofensywne przyznano w 7 meczach (25%), a defensywne w 9 (ok. 32%). W modelu francuskim o punkty bonusowe jest trudniej. Punkty bonusowe nie są zagwarantowane z góry i szansa na serię zwycięstw z 5 punktami do kieszeni jest znacznie mniejsza. Z punktu widzenia zwykłego kibica to jednak podnosi atrakcyjność spotkań. Oczywiście, czasami wystarczą trzy przyłożenia do bonusu (jak w opisanym zwycięstwie Springboks), podczas gdy w klasycznym modelu potrzebne jest jedno więcej. Ale to stosunkowo rzadkie, a niekiedy drużyna prowadząca trzema przyłożeniami traci punkt bonusowy w ostatnich minutach po przyłożeniu rywali – ci mają satysfakcję z odebrania punktu rywalom. Pojawia się więc dodatkowa stawka, taki mały puchar pocieszenia, niepozbawiony jednak realnego znaczenia – wszak ten jeden punkt mniej u rywala może mieć znaczenie na koniec sezonu. Wygrywający więc musi się bronić. A jeśli straci to przyłożenie, sam zaczyna znowu się starać, aby przewagę trzech przyłożeń odbudować. I robi się jeszcze ciekawiej.
Różnica pomiędzy systemami w zakresie punktów defensywnych wynika z prostego elementu: dopuszczalnej różnicy punktów. W bonusach ofensywnych różnica jest znacznie wyraźniejsza. We francuskim systemie można taki bonus stracić w trakcie meczu, w klasycznym – nie. Gdyby francuski system przyłożyć do wyników z Wysp, liczba meczów z bonusami ofensywnymi spadłaby z 14 do 4, a liczba meczów bez bonusów wzrosłaby z 1 do 10. Oczywiście, to statystyka ułomna. Gdyby w Premiership i URC stosowano system francuski, inaczej mogłyby się układać spotkania. Na przykład, stawka ostatniej akcji w meczu Leicester Tigers z Exeter Chiefs byłaby znacznie wyższa – przyłożenie Chiefs oznaczałoby utratę przez Tigers punktu bonusowego. Tak nie było, to była już gra bez specjalnej stawki, więc koncentracja graczy z Leicester w obronie zapewne była mniejsza – do końca kilkadziesiąt sekund, zwycięstwo w kieszeni, na koncie pięć przyłożeń i bonusu nic im nie mogło odebrać.
Co ciekawe, kwestią wyższości jednego modelu nad drugim zajęli się badacze. Czterech Argentyńczyków, Federico Fioravanti, Alejandro Neme, Fernando Thomé i Fernando Delbianco przeprowadziło badania statystyczne porównujące starania drużyn rugby w zależności od przyjętego systemu bonusowego (Effort of rugby teams according to the bonus point system: a theoretical and empirical analysis); ich wyniki zostały w tym roku opublikowane w International Journal of Game Theory. I wynika z nich (nie próbuję udawać, że zrozumiałem matematykę, która za tą konkluzją stoi, ale autorzy opracowali wyniki na bazie kilkuset spotkań z okresu trzech dekad), że model francuski najbardziej urozmaica grę, zmusza do największego wysiłku. Oczywiście, nie jest tak, że ten model jest jedynie słuszny – autorzy zauważają, że wiele zależy od różnicy poziomów w stawce, sami także zwracają uwagę, że na różnych etapach tego samego turnieju różne modele przyznawania bonusów mogą okazywać się bardziej efektywne. Gdyby jeden był oczywiście lepszy, zapewne nie stosowalibyśmy w praktyce kilku różnych.
Jednak każdy model, który zapewnia, że rozgrywka trzyma w napięciu do samego końca jest wart uwagi. A z punktu widzenia kibica wydaje się, że we francuskim zdarza się to odrobinę częściej. I to nawet mimo faktu, że średnia liczba przyłożeń na mecz w Top 14 pozostawała w ostatnich sezonach troszkę z tyłu za Premiership i Pro14. Bo emocji tam na pewno nie jest mniej.
Ps. W Ekstralidze w tym sezonie mieliśmy 23 mecze i 20 z nich skończyło się z punktem bonusowym za 4 przyłożenia (a tylko jeden mecz bez jakiegokolwiek bonusu). Zwycięstwa z bonusem są więc właściwie normą i bonusy ofensywne przestają różnicować zwycięzców (co innego defensywne, których jest niewiele). Gdyby przyłożyć do wyników model francuski, spotkań z bonusem ofensywnym byłoby tylko 11. A może ciut więcej, gdyby wygrywający bardziej się postarali. Może warto, żeby się bardziej starali?